Wstecz

Mózg w żałobie. Co o nim wiemy?

Żal po stracie bliskiej osoby zmienia sposób, w jaki żyjemy. Zmienia nasz mózg. Smutek to dysfunkcja, która kiedyś pozwoliła nam przetrwać.

Fot. Shutterstock

Powiązane artykuły

Żałoba stała się wstydliwym słowem, pomimo że na świecie nie ma ani jednej kultury, która nie posiadałaby rytuałów pomagających przeżyć cierpiącym swój żal po czyjejś śmierci i wrócić do życia. Coraz częściej jednak te uczucia wydają się niewłaściwe i stają się dodatkowym powodem do samooskarżeń i zadręczania się.

W dużym stopniu odpowiada za to presja społeczna. Sami nie lubimy stykać się z czyimś żalem z obawy, że obudzi on w nas nasze tłumione uczucia. Dlatego albo omijamy osoby w żałobie szerokim łukiem, albo energicznie poklepujemy po ramieniu, karmiąc radami: „Nie płacz już, trzeba przecież jakoś żyć dalej”.

Chociaż psychologowie dobrze wiedzą, że płacz przynosi ulgę, rzadko kiedy pozwalamy komuś płakać, myśląc, że to właśnie płacz rodzi ból. No i tak naprawdę nie uczono nas, jak można pomóc komuś, kto przeżywa żałobę. Zostawić go samemu sobie? Towarzyszyć mu? Przytulić? Mówić coś? Milczeć? Najczęściej spuszczamy więc oczy i chyłkiem wymykamy się z pogrzebu, rzucając zdawkowe: „Współczuję”.

Dlatego żałoba „na zewnątrz” zwykle oznacza jedynie czarny strój i powstrzymywanie się od hucznych zabaw. A czym jest w środku? To długotrwały proces stopniowego emocjonalnego odrywania się od kogoś, do kogo byliśmy przywiązani. Jego skutkiem bywa otwarta rana. Jak bardzo jest realna, pokazują badania ludzi przechodzących proces żałoby. Naukowe odkrycia w tej dziedzinie zbiera i opisuje książka „Mózg w żałobie” (wyd. Filia).

Jej autorką jest prof. Lisa M. Shulman, neurolog z University of Maryland. Siłą tej publikacji jest to, że nie wyszła spod pióra tylko naukowca. Wszystko, co opisuje Shulman, było jej osobistym udziałem. Ta książka to zapis choroby i śmierci jej męża - także lekarza, który zmarł na raka. Stanowi rodzaj terapii, próbę zrozumienia, co dzieje się z nami - i jak to się dzieje - kiedy tracimy kogoś bliskiego.

Ścierają się w niej dwie perspektywy: żony i naukowca zajmującego się mózgiem. Zdaniem Shulman, kiedy zrozumiemy, co i dlaczego czujemy, odkryjemy, jak bardzo naturalny jest to proces. Pozwolimy sobie na te emocje. I to przyniesie nam ulgę.

Mózg odłącza świat

Strata bliskiej osoby to trauma. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że ciężkie przeżycia wojenne, katastrofy, kataklizmy żywiołowe, wypadki komunikacyjne, bycie ofiarą napaści, gwałtu, molestowania, uprowadzenia, tortur może wywołać u człowieka zaburzenie psychiczne będące formą reakcji na skrajny stres. Nazywa się to zespołem stresu pourazowego. Prof.  Shulman stara się udowodnić, że podobne skutki może mieć przeżycie żałoby. Prowadzi do prawdziwej dysfunkcji mózgu, zmienia funkcjonowanie całego naszego organizmu.

„W tym czasie rozpoczęło się zmienione życie: każdego dnia budziłam się w obcym świecie, w którym panowały zaszyfrowane zasady - opisuje swoje przeżycia po śmierci męża. - W którym nie możesz łączyć się już ze sobą ani z otaczającymi cię ludźmi. Gdzie domyślne jest poczucie wyobcowania, niepasowania do świata. Gdzie prosta rozmowa oznacza nawigowanie wśród min lądowych, a rutynowe historie życiowe są przepełnione emocjami”.

Autorka cierpiała na koszmary senne, bezsenność, zaburzenia koncentracji, obniżenie funkcji ruchowych. Przestała myśleć racjonalnie. Doświadczyła dysocjacji - utraty kontaktu z sobą i otoczeniem, rodzaju „odłączenia”, którego dokonał jej mózg w akcie samoobrony przed bodźcami, których nie był w stanie przetworzyć.

„Dysocjacja może nastąpić, gdy stanie się coś, czego nie możesz kontrolować – pisze Shulman. - Gdy czujesz się bezradny w obliczu wydarzeń, które postrzegasz jako zagrożenie dla swojego życia lub zdrowia psychicznego”.

- To, czego często doświadczamy w czasie żałoby - wyjaśnia lekarka - odpowiada wielu powszechnym deficytom neurologicznym: dezorientacją, nieuwagą, wizualnym pomijaniem (dziury w moim polu widzenia, dzięki którym nie dostrzegałam znajdujących się w domu osobistych rzeczy Billa). Żałoba w dużej mierze blokuje przepustowość w mózgu. Dziwne i niespójne zachowania są spodziewanymi konsekwencjami reakcji obronnych mózgu po traumie emocjonalnej.

Żałoba jako skutek uboczny

Czemu to służy? Badacze nie są zgodni. Jedni mówią, że takie przeżywanie straty to skutek uboczny niezwykłej dla naszego gatunku zdolności tworzenia trwałych związków społecznych, przywiązania. Emocje - smutek, strach, stres - które towarzyszą nam, kiedy tracimy bliską osobę, mogły ewolucyjnie być przydatne: skłaniały zagubione dzieci, by poszukiwały rodziców, a rodziców, by szukali swego porzuconego potomstwa. Mali ludzie długo są niesamodzielni - bez opieki we wczesnym dzieciństwie grozi im śmierć. Dlatego samotność wywołuje panikę, co daje impuls do szukania opieki.

Przeżywanie straty po śmierci bliskiej osoby to działanie niepożądane tego mechanizmu, który w innych warunkach gwarantował nam przeżycie.

Inni naukowcy, szukając uzasadnienia dla tych trudnych emocji, tłumaczyli, że to mógł być sygnał dla kolejnych partnerów - osoba, która tak cierpi po stracie bliskiego, potrafi tworzyć silne relacje. Warto się z nią związać.

Zdarza się jednak, że nasz organizm w cierpieniu zapędzi się zbyt daleko. Ba, może być i tak, że żałoba doprowadzi nas samych do śmierci.

Reakcja stresowa wywołuje bowiem w naszym organizmie szereg zmian fizjologicznych. Wzrasta poziom adrenaliny i kortyzolu, hormonów, które na krótką metę mobilizują, w dłuższej perspektywie jednak mogą zmieniać metabolizm, obniżać odporność, czyniąc nas bardziej podatnymi na choroby.

Narażenie na duże ilości adrenaliny, dopaminy i noradrenaliny może wywołać stan bliski zawałowi.

Kiedy pęka serce

Pierwszy raz opisali to zjawisko japońscy lekarze w 1991 roku. Naukowo wyjaśnili, jak to możliwe, że z żalu może nam „pęknąć serce”. Po bardzo silnym przeżyciu pacjenci trafiają do szpitala z objawami silnego zawału: skarżą się na duszności i bóle za mostkiem. Serce wyrzuca co najwyżej połowę krwi, którą powinno. Lekarz zleca oznaczenie substancji wydzielanych przez uszkodzone serce i rozpoznaje zawał, choć wszystkie naczynia krwionośne są drożne. Na ekranie USG widać rozkurczoną, bezwładną koniuszkową część lewej komory i kurczący się jej fragment od strony przedsionków. To zespół złamanego serca zwany także zespołem takotsubo (takotsubo to tradycyjna japońska pułapka na ośmiornice, rodzaj dzbana z pękatą dolną częścią i węższą szyjką - kształt ten przypomina serce zmienione wskutek silnego stresu).

Jeżeli takiego pacjenta obejmie opieką kardiolog i będzie mu podawać leki łagodzące objawy zaburzenia, to chory dojdzie do siebie w ciągu najwyżej kilku tygodni. Zostawiony sam sobie – może umrzeć.

Dlatego nie należy lekceważyć trudnej żałoby. Może się ona przeobrazić w żal niezwykle trudny do uleczenia, notowany nawet w oficjalnej klasyfikacji zaburzeń psychicznych.

Jak zatem przeżyć żałobę i nie zwariować? Shulman nie zostawia czytelnika z tym pytaniem. Jednym ze sposobów jest kontrolowane zanurzenie się w emocjach, by pozwolić im wybrzmieć: wspólne przeżywane straty, dzielenie się z innymi swymi uczuciami, przeprowadzenie rytuału pożegnania bardzo pomaga. Warto też stopniowo angażować się w znaczące i satysfakcjonujące działania, które zajmą naszą uwagę i sprowadzą ją na inny tor.

„Zrozumienie zmian w mózgu, jakie wywołuje żal po stracie ukochanej osoby, zapewnia podstawy do leczenia i pomagania mózgowi w regeneracji” - pisze Shulman.

Najgorzej jest, gdy dajemy się miotać emocjom, których natury nie rozumiemy i których się wstydzimy.