Promesja, urny bio - alternatywne formy pochówku
Promesja, urny bio - w coraz bardziej zatłoczonym i zanieczyszczonym świecie ludzie szukają alternatywy dla tradycyjnych form pochówku.
Promesja, urny bio - w coraz bardziej zatłoczonym i zanieczyszczonym świecie ludzie szukają alternatywy dla tradycyjnych form pochówku.
Jeszcze do niedawna – przynajmniej w Polsce – żegnaliśmy naszych zmarłych krewnych praktycznie w jeden tylko sposób – zamkniętych w drewnianej trumnie na cmentarzu. Od kilkunastu lat coraz popularniejszą odpowiedzią dla tej formy pochówku stała się urna – waza na prochy osoby zmarłej, której ciało jest wcześniej poddane kremacji. Zwolennicy tak zorganizowanego pogrzebu argumentują, że urny przede wszystkim oszczędzają miejsce na coraz bardziej zatłoczonych cmentarzach, ale też pieniądze – takie pożegnania są zdecydowanie tańsze od pogrzebu tradycyjnego.
Niestety, poważnym argumentem przeciw kremacji stał się od pewnego czasu fakt, że spopielanie ciał oznacza emisję do atmosfery dużej ilości zabójczego dla środowiska, odpowiadającego m.in. za efekt cieplarniany dwutlenku węgla. Jak bowiem pokazały badania (przeprowadzone np. w australijskim mieście Adelajda już w 2007 roku), kremacja tylko jednego ciała uwalnia ok. 150-160 kg tego gazu, podczas gdy pochówek tradycyjny – jedynie 40 kg. Poza tym ciałopalenie jest też niezwykle energochłonne. Szacuje się, że na jedną kremację zużywa się średnio 15-30 m.sześc. gazu ziemnego. Jak widać to, co się dzieje z ludzkim ciałem po śmierci, ma duże znaczenie dla środowiska naturalnego. Między innymi dlatego ludzie zaczęli poszukiwać metod alternatywnych.
Przyjazną środowisku metodę zaproponowała szwedzka biolog Susanne Wiigh-Mäsak. Promesja, bo tak nazwała tę technologię, polega na zamrożeniu ciała osoby zmarłej i zamianie w drobne kryształki. W wyniku zanurzenia w ciekłym azocie, ciało jest schładzane do minus 196 st. Celsjusza. Potem zostaje poddane wibracjom i w efekcie kruszy się na tysiące drobnych kawałków. Te są osuszane. Po liofilizacji pozostaje niewielka ilość – ok. 30 proc. pierwotnej wagi ciała zmarłego – proszku. Ten jest umieszczany w specjalnej trumnie lub urnie i chowany dość płytko w ziemi, gdzie po kilku miesiącach ulega biodegradacji. – A wtedy obserwujemy cud, polegający na tym, że tak złożone prochy stają się pokarmem dla nowego życia, posadzonej na nim, wybranej przez nas rośliny – zapewniała Susanne Wiigh-Mäsak podczas konferencji ideacity w 2018r. – Z moich prochów na przykład wyrośnie rododendron.
Opatentowana przez Szwedkę promesja ma dziś swoich zwolenników w takich krajach, jak USA, Dania, Chile. W 2019 r. ta technologia dotarła też do Afryki Południowej.
Ta sama koncepcja – „dawanie życia po życiu" – zaowocowała pomysłem na jeszcze inną metodę pochówku: biodegradowalne urny, w których – jak w przypadku promesji – na ludzkich prochach sadzi się rośliny. Urny wg takiego właśnie pomysłu oferuje hiszpańska firma Bios z Lleidy w zachodniej Katalonii.
Jak działa taka urna? Dolną część rozkładającej się w ziemi niewielkiej kapsuły (wykonanej m.in. z łupin orzecha kokosowego, torfu i celulozy) wypełniamy prochami zmarłego. W części górnej umieszczamy nasiono wybranej rośliny. Obie części łączymy ze sobą, zakopujemy ok. 3-5cm pod powierzchnią ziemi i czekamy, aż nowa roślina zakiełkuje.
Bios oferuje też wersję urny wzbogaconą o inkubator, którego czujniki mierzą wilgotność, temperaturę i nasłonecznienie. W ten sposób urządzenie informuje nas – m.in. za pomocą aplikacji w smartfonie – czy roślina ma wszystko, aby rosła zdrowo. Pomysłodawcy zapewniają, że dzięki temu bio-urnę można umieścić tak blisko nas, jak to możliwe – nawet w domu.
Do tej pory Bios sprzedał ponad 100 tysięcy swoich urn w 47 krajach na całym świecie, m.in. w Europie, obu Amerykach, na Dalekim Wschodzie i na Antypodach. Koszt jednej urny to 140 dolarów, czyli ok. 550 zł - dużo mniej niż organizacja tradycyjnego pogrzebu, gdzie tylko za najtańszą drewnianą trumnę musimy wydać ok. 800 zł.
Ale Hiszpanie z Bios nie są odosobnieni w oferowaniu urn przyjaznych środowisku. Podobne kapsuły sprzedaje w Holandii firma Biodeco, a w USA – The Living Urn. Ta ostatnia ma dodatkowo w swojej ofercie jeszcze inne nowinki: Eco Burial Urn – urnę z bambusa do tradycyjnego pochówku w ziemi, oraz Flow Ice Urn – pływającą lodową skrzynkę, która roztapia się w wodzie i w ten sposób uwalnia (np. do rzeki, jeziora, morza) znajdujące się wewnątrz prochy.
Kilka lat temu pomysł na bio-urnę zakiełkował też nad Wisłą, a jego autorką była Małgorzata Dziembaj. Jej urna Ovo – kulisty dwuczęściowy pojemnik o średnicy 30 cm – działał na podobnych zasadach, jak urna z Bios-u. Autorka dostała za nią nagrodę na Łódź Design Festival 2012 „za odwagę w podjęciu trudnego tematu oraz przemyślaną i pieczołowicie dopracowaną formę projektu". - Niestety, koszty produkcji kapsuły okazały się tak duże, że w końcu projekt zawiesiliśmy – mówi Małgorzata Dziembaj. – Może do niego jeszcze wrócimy. Myślę, że polski rynek jest gotowy na taki produkt już od lat, niestety nasze prawo nie jest na coś takiego gotowe do dziś.
Nie tylko zresztą na urnę Ovo. Śladu na temat prawnych regulacji dotyczących resomacji i promesji – póki co – w polskim ustawodawstwie też jeszcze nie ma: zgodnie z art. 12. ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych z 1959 r., naszych bliskich możemy żegnać jedynie „przez złożenie w grobach ziemnych, w grobach murowanych lub katakumbach i przez zatopienie w morzu," a „szczątki pochodzące ze spopielenia zwłok mogą być przechowywane także w kolumbariach".