Wstecz

Nie taka straszna śmierć... Rzut oka na malarstwo Hugona Simberga

Wizja śmierci nieoczywistej, która zamiast grozy budzi pewną sympatię, zdawała się towarzyszyć fińskiemu malarzowi, Hugonowi Simbergowi, tworzącemu na przełomie XIX i XX wieku.

Fot. domena publiczna

Powiązane artykuły

Czy śmierć musi być bezlitosna? W jednym z wcześniejszych tekstów pisałam, że dla mieszkańców dawnej wsi śmierć (traktowana osobowo) niekoniecznie była straszną kostuchą, ale zjawiała się też w postaci młodej kobiety w bieli, obdarzanej imieniem Zosia czy Marysia. Zdarzało jej się wchodzić z umierającymi i ich rodzinami w pertraktacje albo być przez nich przechytrzaną. 

Wizja śmierci nieoczywistej, która zamiast grozy budzi pewną sympatię, zdawała się towarzyszyć fińskiemu malarzowi, Hugonowi Simbergowi, tworzącemu na przełomie XIX i XX wieku. Simberg, będący jednym z najbardziej rozpoznawalnych przedstawicieli symbolizmu w fińskim malarstwie, inspirował się w swoich obrazach sztuką ludową i wierzeniami wywodzącymi z kultury tradycyjnej. Dostrzeżemy to, spoglądając na dwa spośród jego obrazów: "Śmierć słucha" i "Ogród Śmierci". 

Czuła ogrodniczka 

Warto powiedzieć, że w żadnym z obu dzieł, Simberg nie ucieka od wizerunku śmierci jako szkieletu. Tyle tylko, że wychodzące spod jego ręki kościotrupy są w pewien sposób bliskie i oswojone.  

"Ogród Śmierci" przedstawia trzy takie kościste postaci krzątające się wśród szeregu zbitych z desek szafek zastawionych roślinami. Kwiaty o różnych kształtach, kolorach i rozmiarach wyrastają z podobnych, jasnobrązowych doniczek. W tle w górnej części obrazu widać fragment lasu czy może raczej sadu lub parku. Pomiędzy donicami pełnymi roślin przechadzają się z wolna lub przystają trzy ogrodniczki – trzy śmierci przedstawione w postaci szkieletów ubranych w ciemne, luźne szaty. Ta stojąca na pierwszym planie opiera się jedną z kościstych dłoni o szafkę, a w drugiej dzierży konewkę z wodą, którą podlewa stojące najbliżej kwiaty. Choć wydawałoby się, że nie da się nadać czaszce wyrazu twarzy, Simberg potrafi to zrobić. Patrząc na tę kościstą ogrodniczkę, gotowi bylibyśmy zaręczyć, że uśmiecha się do swych roślinnych podopiecznych. 

Kolejna ze śmierci mogłaby być ikoną wszystkich miłośników ogrodnictwa. Dwiema kościstymi dłońmi z czułością tuli do piersi wysoki niebieski kwiat, także uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. Co ciekawe, spogląda przy tym nie na roślinę, a na widza. 

Twarzy ostatniej postaci nie widzimy. Jest odwrócona do nas tyłem, pochylona nad jedną z szafek. Domową atmosferę całej sceny dopełnia zawieszona na kołku ściereczka, którą moglibyśmy śmiało znaleźć w swojej domowej kuchni.  

Obraz Simberga dobrze sprawdziłby się jako ilustracja do utworu innego skandynawskiego artysty – Hansa Christiana Andersena, który w swojej "Matce" pisał tak: 

"Następnie weszły razem do ogrodu śmierci, gdzie rosło mnóstwo krzewów różnorodnych, drzew, kwiatów polnych, wodnych, ogrodowych, silnych, wspaniałych, zdrowych i bladych, więdnących. Tu delikatne i wonne hiacynty pod szklanymi kloszami, tam czerwone piwonie; do łodyg lilii wodnych czepiały się raki, wysmukłe palmy wysoko wznosiły pyszne korony, dalej dęby, sosny i słabiuchne mietliczki, tymianek drobny; goździki i ciernie, grzyby, mchy i paprocie, mnogość i rozmaitość nieprzebrana.
A najlichsza trawka miała imię swoje, każda była życiem człowieka, w każdej biło serce, dopóki żył człowiek, do którego należała".1

Śmierć Andersena ma w sobie znacznie mniej tej dobrotliwej aury, którą wyczuwamy u postaci z płótna Simberga. Opiekuje się oddanymi pod jej opiekę roślinami, ale nie waha się nawet przez chwilę, gdy trzeba je wyrwać. Zasady, którymi się kieruje, są surowe, choć sprawiedliwe. Podlega prawom większym i potężniejszym od niej samej i nie zamierza im się sprzeciwiać. Postacie z "Ogrodu Śmierci" także nie powinny nas zmylić. Troszczą się o swe rośliny, ale kiedy przyjdzie pora, będą musiały dokonać radykalnych cięć. 

Czy w takim razie troska okazywana podopiecznym w ogóle ma znaczenie? Dla jednych – pewnie nie. Dla innych świadomość, że kres ich życia dobiegnie pod okiem kogoś, kto znał ich od zawsze i czule doglądał tak długo, może sprawić, że lżej będzie odejść.

Stwórz unikalne wspomnienie – wspominaj bliskich zmarłych w serwisie Odeszli.pl. Instrukcja: Jak założyć Miejsce Pamięci w serwisie Odeszli.pl

Wrażliwa słuchaczka 

Dialogiem ze sprawami ostatecznymi, ale również z wątkami baśniowymi i mitycznymi jest inne spośród dzieł Simberga – "Śmierć słucha". Tutaj także spotykamy kościstą, ciemno ubraną postać podobną do tych z "Ogrodu Śmierci". Stoi w prostej chłopskiej chacie, opierając o krzesło dłoń z bukiecikiem delikatnych białych kwiatów. Drugą ręką podpiera podbródek, pogrążona we własnych myślach. Tym, co wprawiło Śmierć w ten stan, są dźwięki skrzypiec, na których gra siedzący przed nią młody chłopak. W stronę stojącego między nim a Śmiercią pustego krzesła spogląda leżąca w łóżku pod ścianą starsza kobieta w chustce na głowie. Ona także słucha? A może raczej szykuje się do tego, by zająć należne jej miejsce u boku kostuchy? Wahadło zegara nad łóżkiem kobiety jeszcze się rusza, kwiaty dzierżone przez Śmierć jeszcze nie zwiędły. A jednak wszystko wskazuje na to, że dołączenie chorej do zaświatowego gościa jest tylko kwestią czasu. 

Fot. domena publiczna

Motyw muzyki tak pięknej i przejmującej, że zdolnej wzruszyć ponure podziemne bóstwa, jest stary jak korzenie cywilizacji europejskiej. Orfeusz udał się przed oblicze Hadesa zbrojny jedynie w lutnię i swą pieśń. Wyśpiewywał całe swoje cierpienie i tęsknotę za utraconą Eurydyką, sprawiając, że ponury władca umarłych uległ i zdecydował się na jej uwolnienie. Szczęście pieśniarza nie trwało jednak długo – wychodząc z podziemi, nie wytrzymał i obejrzał się za swą ukochaną, tracąc ją na zawsze. 

A może to nie Orfeusz zawinił? Może to prawa rządzące życiem i śmiercią są znacznie bardziej surowe niż chwilowa słabość wykonawców tych praw? W przeciwieństwie do Orfeusza chłopak z płótna Simberga nie spogląda na Śmierć z nadzieją. Muzyka nie jest jego kartą przetargową. Jest wyrazem bólu, który nie znajduje słów i zarazem pożegnaniem z matką. Nie ma w niej płonnej nadziei, ale jest dzięki temu może coś znacznie więcej – siła miłości zdolnej otwierać bramy między światami i pozwalającej płynąć dźwiękom tam, gdzie sami nie możemy z naszymi bliskimi wkroczyć. 

1 H.Ch. Andersen, Matka [w:] Baśnie, tłum. Cecylia Niewiadomska, Warszawa 1899 

Monika Stasiak