Jedzenie nie jest jednym z pierwszych skojarzeń, które pojawiają się w naszych głowach w kontekście śmierci i żałoby. Jeśli już, to jako słynny schabowy w czasie konsolacji – niekoniecznie chciany, ale oczekiwany element pożegnania. A już z pewnością nierozumiany, bo to, co dzisiaj jest coraz częściej odrzucanym elementem konwencji pogrzebowej, kiedyś pełniło zupełnie inną funkcję. Jak więc jest z jedzeniem w czasie ceremonii pożegnalnych albo świąt związanych ze zmarłymi? Czemu oryginalnie służyło i kto właściwie był zapraszany do stołu?
Pożegnania pełne jedzenia
Gdy ciało nieboszczyka w Lubelskiem leży jeszcze w chacie, a krewni i znajomi przybyli w odwiedziny i ugoszczeni wieczorem się rozejdą, gospodarzący w domu pozostawia zawsze na stole jeden jeszcze pełny kieliszek gorzałki lub szklankę piwa wraz z kawałkiem chleba, ciasta i pieczeni na noc dla duszy nieboszczyka. Czynią to na drugą noc i w ogóle, dopóki ciało zmarłego nie zostanie pochowane*
– ten opisany przez Henryka Biegeleisena zwyczaj pozostawiania pokarmu dla duszy zmarłego był powszechny nie tylko w regionie lubelskim, ale też na całej Słowiańszczyźnie (choć można się śmiało pokusić o stwierdzenie, że wszędzie na świecie dzielenie się pokarmem ze zmarłymi było pod różnymi formami obecne).
Jedną z przyczyn tych praktyk jest założenie, że dusza (choć niematerialna) przejawia podobne reakcje jak ciało człowieka – może być głodna, spragniona lub zmęczona. Stąd różne formy jej karmienia odbywały się nie tylko na jednym, ale na wielu etapach odprawiania zmarłego na tamten świat. W czasie czuwania przy ciele zmarłego, gdy dusza miała przebywać w domu, zostawiano w pobliżu trumny (a czasem także w przestrzeniach granicznych jak okna czy próg chaty) chleb i wodę, a w rozszerzonym pakiecie także mięso, kaszę czy wódkę. Trzymano się tu reguł obecnych za życia. Alkohol stawiano dla dorosłych, dzieciom zaś zamiast niego zostawiano na przykład mleko czy miód.
Z tych ustawionych w pobliżu trumny pokarmów korzystała nie tylko dusza. Odwiedzający dom goście po pożegnaniu ze zmarłym i zmówionej za niego modlitwie, częstowali się jedzeniem, symbolicznie dołączając do posiłku z odprowadzaną osobą. Byli wśród nich i tacy (z reguły najubożsi członkowie społeczności – dziadowie), których nakarmienie przez żałobników było traktowane wprost jako posiłek dla duszy zmarłego.
Pokarmy pojawiały się również na kolejnych etapach obrzędów pogrzebowych. W trakcie wynoszenia ciała z domu i transportu na cmentarz na Zadniestrzu układano na trumnie bochenki chleba, podczas gdy Huculi nieśli wraz z żałobnym konduktem miskę wypełnioną kaszą, śliwkami, orzechami i świecami z wosku.
Jedzono także po złożeniu zwłok do grobu, a wreszcie – po powrocie do domu, gdzie na stypie (poczęstnym) podejmowano osoby uczestniczące w pogrzebie. Zwykle zostawiano wtedy wolne miejsce przy stole dla zmarłego, który miał jeszcze przez jakiś czas po obrzędach pożegnalnych przebywać w domu.
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe To ostatnie kieruje nas oczywiście w stronę znanego z obchodów Wigilii Bożego Narodzenia zwyczaju zostawiania wolnego nakrycia w czasie wieczerzy – dziś dla nieznanego wędrowca, a oryginalnie dla przodków. Słowianie swoich zmarłych podejmowali w sferze żywych regularnie w różnych momentach roku, a gościna bez jedzenia nie uchodzi. Czy jednak za każdym razem w tym geście chodziło wyłącznie o nakarmienie przychodzących duchów?
Jak napisać wspomnienie o zmarłym? Poradnik
Duch syty znaczy nieawanturujący się
Funkcje związane z ucztami dla bliskich, którzy odeszli, są różne. Najbardziej oczywista wydaje się troska o ich dobrostan. Nie chcemy, by ci, których kochamy, błąkali się po zaświatach głodni. A może raczej – nie chcemy, żeby gdziekolwiek błąkali się bez naszej zgody.
Zmarli byli bowiem postrzegani w sposób ambiwalentny. Ich niezadowolenie albo nienasycenie mogło oznaczać kłopoty dla tych, którzy pozostali przy życiu. Głodny przodek mógł nękać swych bliskich dopóty, dopóki w końcu nie nakarmiono go tak, jak zasługiwał. Zostawianie odpowiednio godnego posiłku pozostawało więc nie tylko przysługą ze strony tych, którzy pozostali, ale również ich działaniem w dobrze pojętym interesie własnym.
Jedzenie pełniło też w obrzędach swego rodzaju funkcję kontrolną. Pozostawione w czasie pustych nocy szklanka z wodą i rozsypana dookoła mąka świadczyły, gdy znaleziono je naruszone, o tym, że dusza się pożywiła. Z kolei nietknięte jedzenie położone na wierzchu w noc po pogrzebie, gwarantowało, że bliscy mogą spać spokojnie, bo dusza odeszła tam, gdzie jej miejsce. Przynajmniej do czasu, gdy ją obrzędowo przywoływano w święto dziadów jesiennych lub wiosennych albo w czasie Szczodrych Godów.
Wreszcie zaś warto wspomnieć, że jedzenie przekazywane świeżo zmarłym miało być za ich pośrednictwem dystrybuowane na tamten świat. Stąd (znowu wśród Hucułów) zwyczaj wkładania do trumny kukiełek z chleba, którymi mieli być następnie obdzieleni pozostali przodkowie.
Mak, zboże, miód – ABC potraw dla przodków
Co zatem jedli zmarli, jeśli za podstawę tego menu uznać pozostawiane im przez żywych potrawy? Tutaj sytuacja była zmienna w zależności od regionu. Stosunkowo rzadko zdarzało się, żeby przygotowywane dla nich jedzenie miało charakter wystawny. Niewiele jest tam mięsa, które również w doświadczeniu chłopskim było pokarmem niecodziennym, spożywanym sporadycznie. Znacznie częściej są to potrawy albo bardzo proste i archaiczne, albo odnoszące w swej symbolice do szeroko pojętej sfery orbis exterior – tego, co poza dziedziną ludzką, co związane na różne sposoby z sacrum.
Mamy więc z jednej strony wszelkiego rodzaju chleby i kołacze stanowiące efekt przemiany ziarna w życiodajny chleb. „Śmierć" ziaren zbóż poprzez ich obróbkę albo ponowny zasiew jest początkiem nowego życia, które albo wzejdzie w kolejnym roku, albo nakarmi całą rodzinę. W kontekście potraw poświęconych zmarłym wykorzystanie zbóż wiąże się więc z symboliczną ciągłością życia oraz z cyklem śmierci i zmartwychwstania. Zboża pojawiały się w potrawach dedykowanych zmarłym także w formie kaszy – tu oprócz symboliki odradzającego się życia przychodzi na myśl wątek związany z „dawaniem duszy zajęcia". W praktykach dotyczących zatrzymywania złych duchów wykorzystywano czasem rozsypywanie ziaren, których liczenie miało odwrócić uwagę zaświatowych przybyszów od żywych.
Fot. AWERS / REWERS W pieczywie obrzędowym chętnie wykorzystywano pszenicę, co mogło się wiązać z pewną "luksusowością" tego zboża, uznawaniem go za bardziej wartościowe niż żyto czy owies. Z drugiej jednak strony – wydaje się, że rodzaj ziaren był uzależniony od ich dostępności w konkretnym regionie.
W potrawach dla zmarłych pojawia się także to, co pochodzi z lasu – orzechy i grzyby. Las jako teren nieucywilizowany, budzący niepokój, odrębny od bezpiecznego obszaru wsi czy pola, na poziomie symbolicznym mógł się odnosić także do świata zmarłych, który pozostawał poza kontrolą człowieka. Dodatkowo biologia grzybów, tak odrębna od tego, co znamy z królestwa roślin, oraz niebezpieczne skutki spożywania części z nich wpływały na ich bogactwo znaczeniowe w kontekście śmierci.
To z kolei przenosi nas do maku, którego właściwości nasenne (a także halucynogenne) były dobrze znane naszym przodkom. Że zaś sen jest w tym sposobie myślenia "małą śmiercią", gdy dusza może opuszczać ciało, tu również związek z zaświatami wydaje się dość jasny.
Wreszcie zaś mamy miód, który mediacyjne właściwości w kontaktach żywych i zmarłych zawdzięczał pszczołom. Zwierzęta te związane z symboliką solarną miały ponoć możliwość przekraczania bram światów. Właściwość łączenia sfery widzialnej i niewidzialnej udzielała się więc wytwarzanym przez nie produktom, takim jak miód czy wosk.
Swoistym "kombo" łączącym te różne składniki i ich symbolikę jest wschodnia kutia, w której znajdziemy i ziarna pszenicy (czasem pęczak), i orzechy, i mak, i miód. Stąd popularność tego dania w momentach granicznych związanych właśnie ze wspominaniem i kultem zmarłych przodków.
Dziś nasz związek z pożywieniem jest znacznie luźniejszy niż w przypadku mieszkańców tradycyjnej wsi. Może to między innymi jest przyczyną, dla której jedzenie w kontekście obrzędowości pogrzebowej straciło swój ceremonialny sens. Czy warto go przywracać? Wierzę, że tak. Nawet jeśli nie rozumiemy już sensu kutii czy kisielu owsianego, to ciągle jesteśmy w stanie zaprosić naszych zmarłych bliskich do stołu i zaserwować im chociażby potrawy, które lubili najbardziej.
Monika Stasiak
* H. Biegeleisen, Śmierć w obrzędach pogrzebowych ludu polskiego