Zygmunt Kałużyński zmarł 30 września 2004 roku w wieku 85 lat. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach. Żegnali go przyjaciele, aktorzy, dziennikarze.
20. rocznica śmierci Zygmunta Kałużyńskiego. "Wykreował jedyny w swoim rodzaju styl"
"Po śmierci na człowieka czeka nagroda. Zygmunt pół życia spędził w ciemnej sali, oglądając filmy. Teraz ciemność ogarnęła go już na wieczność. Bóg powinien sprawić, by teraz mógł oglądać wszystkie najpiękniejsze filmy świata" – mówił podczas uroczystości pogrzebowych Jerzy Baczyński, redaktor naczelny tygodnika "Polityka".
Zygmunt Kałużyński publikował w "Polityce" od 1957 roku. Pracował tam do emerytury, później był stałym współpracownikiem.
– Żaden polski krytyk filmowy nie był tak czytany jak Kałużyński. W cotygodniowych felietonach w "Polityce" wykreował jedyny w swoim rodzaju styl. Udawał zwykłego widza, łącząc potoczność z wyrafinowaniem konesera sztuki. Żadnego innego krytyka polscy reżyserzy tak się nie bali. Dla recenzenta sytuacja wymarzona, choć niezależność Kałużyńskiego – człowieka PRL-u – miała ograniczone ramy. Triumfy Wajdy i Munka z lat 50. nazywał "szkołą masochizmu polskiego". Zwalczał kino moralnego niepokoju. Nie cierpiał PRL-owskiej opozycji, atakował Kościół, "Solidarność", antykomunizm. Ale w tym wszystkim był rozbrajająco autentyczny, konsekwentny, błyskotliwy – pisał o nim Tadeusz Sobolewski, publicysta "Gazety Wyborczej" i krytyk filmowy.
Wspominaj bliskich na Odeszli.pl. Podpowiadamy krok po kroku, jak założyć Miejsce Pamięci w serwisie Odeszli.pl?
Zygmunt Kałużyński "kochał kino i nie liczył mu lat"
Największą popularność przyniósł Zygmuntowi Kałużyńskiemu telewizyjny cykl "Perły z lamusa". Występował w nim z Tomaszem Raczkiem, prezentując i omawiając ważne pozycje światowego kina. Obaj stworzyli niepowtarzalny, legendarny duet, przedstawiając widzom przez dziesięć lat historię kina jako fantastyczną przygodę.
Fot. Marta Błażejowska/Agencja Wyborcza.pl – Przyzwyczaiłem się już, że kiedy mowa o Zygmuncie Kałużyńskim zawsze pojawia się sakramentalne pytanie: jak doszło do powstania waszego duetu? Ilekroć słyszę te słowa, odczuwam rodzaj radości i dumy – tak, stałem się częścią życia Kałużyńskiego – wspominał Tomasz Raczek w artykule "Moje pożegnanie z Zygmuntem Kałużyńskim" opublikowanym w 10 listopada 2006 roku w Onecie.
"Kałużyński kochał kino. Nie liczył mu lat, nie robił podsumowań z okazji stulecia, nie analizował z naukową bezwzględnością, bo przecież takie semantyczne analizy są wobec sztuki tym, czym przyszpilanie kolorowych motyli do tablicy w pracowni biologicznej. (...) A jednak wszyscy ci, którzy uważali Zygmunta Kałużyńskiego za krytyka filmowego, bardzo się mylili albo raczej – bardzo go nie doceniali. Kałużyński chętnie używał filmów jako swego rodzaju przypowieści do rozmyślania o współczesnym świecie, ale w rzeczywistości interesowało go więcej dziedzin: sztuki piękne, muzyka, obyczaje, historia, religia, polityka. Był wszechstronnym intelektualistą o umyśle tak niepodległym, że aż ocierającym się o anarchizm i libertyńską swawolę" – podkreślił Tomasz Raczek.
"Ten, kto kocha kino, akceptuje w nim wszystko"
Wspominał też o dwóch fundamentalnych "prawach Zygmunta Kałużyńskiego".
Pierwsze prawo: "Staraj się, żeby nie traktowano cię zbyt poważnie, wtedy możesz powiedzieć więcej i szczerzej".
Drugie prawo: "W każdym filmie, nawet najgorszym, można znaleźć choćby jedną scenę, jeden strzęp dialogu lub ujęcie, które ma w sobie oryginalną wartość i dla niego warto obejrzeć całą, choćby niedobrą resztę".
W 2002 roku Zygmunt Kałużyński na łamach "Polityki" szukał filmów najgorszych.
"Próbowałem, wybierałem, układałem, ale nie udawało się. Dlaczego? Bo kino ma charakter wszystkoistyczny, hybrydyczny i kalejdoskopowy jak żaden inny gatunek. (...) Ten, kto kocha kino, akceptuje w nim wszystko. Nie ma bowiem filmu, choćby najbardziej podłego, w którym nie byłoby minuty wartej zobaczenia. Zdarza się, że kolega-bywalec, taki jak ja, informuje mnie: ten film to nieprawdopodobna szmira, ostatni knot, szczyt idiotyzmu: MUSISZ to zobaczyć!" – podkreślał ("Polityka", 6 kwietnia 2002 r., "Kałużyński: Niech żyje szmira!").
Oprócz fantastycznych felietonów Zygmunt Kałużyński pozostawił czytelnikom także swoje książki. Napisał ich prawie 30, m.in.: "Nowa fala zalewa kino", "Paszkwil na samego siebie", "Wampir salonowiec" czy "Poławiacze pereł".
Choć jego miłością były filmy, przez wiele lat nie miał i nie uznawał telewizora.
Bałem się, że będę patrzył, patrzył i patrzył, i zdechnę wreszcie, umrę z głodu
– tłumaczył się.
Dopiero pod koniec życia, kiedy był już mocno schorowany, telewizor kupił mu Tomasz Raczek. Razem z telefonem komórkowym.
Ostatnie tygodnie życia spędził w szpitalu.
Urna z prochami Zygmunta Kałużyńskiego spoczęła niedaleko grobu Jacka Kaczmarskiego.
Agnieszka Drabikowska