Wstecz

Tomek, Bartek i Marta dali nowe życie kilkunastu osobom

- Jeśli cokolwiek może nadać śmierci sens, to właśnie to, że uratujemy czyjeś życie - mówi profesor Zbigniew Włodarczyk. Tomek, Bartek i Marta żyją w innych ludziach.

Podaruj życie - zostań dawcą
Fot. Shutterstock

Powiązane artykuły

To Marta, żona Tomka Żmiejko wyszła z inicjatywą, by skoro medycyna jest już bezsilna i nic nie da się zrobić, pobrać od 39-latka narządy i podarować szansę na życie osobom czekającym na przeszczepienie. Do szpitala w Otwocku, w którym umarł Tomek, przyjechało siedem zespołów pobierających. Przyjechali nie tylko, żeby pobrać narządy, ale także m.in. skórę i kości. Wszystkie transplantacje się udały. Nie udało się pobrać płuc, bo były stłuczone.

Chciałabym naszym przykładem pokazać, że nawet w tak trudnej sytuacji, można podjąć decyzję, z której jest się potem dumnym. Mogę powiedzieć naszym dzieciom ,,wiecie, wasz tata był bohaterem, ponieważ oddał siebie

– mówi Marta.

Tomek spadł z dwumetrowej drabiny

Marta z wykształcenia jest leśnikiem, na co dzień zawodowo zajmuje się edukacją leśną. Mówi, że dlatego kieruje się nauką, a nie mitami dotyczącymi transplantologii, które nadal u nas pokutują.

Mąż Marty, Tomek, zmarł cztery lata temu. Zostawił żonę i trójkę małych dzieci, najmłodsze miało wtedy zaledwie dwa latka. – Z mężem o tym, czy na wypadek śmierci chciałby zostać dawcą narządów, rozmawialiśmy raz, dosyć dawno temu – opowiada Marta. Ona nie była do tego przekonana, on stwierdził, że wydrukuje sobie oświadczenie woli i będzie je nosił w portfelu.

Gdy wydarzył się tragiczny wypadek, Marta przypomniała sobie tamtą rozmowę. Tomek z wykształcenia był leśnikiem, ale zajmował się zawodowo ogrodnictwem. 26 lutego 2021 roku doszło do tragicznego wypadku w pracy. Tomek spadł z dwumetrowej drabiny. Nie wiadomo dlaczego, czy się poślizgnął, czy może na chwilę stracił przytomność. Upadł bardzo nieszczęśliwie, uderzył się w głowę. Pękła podstawa czaszki, doszło do bardzo rozległego uszkodzenia mózgu. – Zadzwonił do mnie kolega męża z informacją, że Tomek jedzie do szpitala, że miał wypadek w pracy, ale "jest ok" – opowiada Marta.

Karetka przywiozła Tomka do szpitala powiatowego w Otwocku. To był szczyt pandemii COVID-19, szpitale były przepełnione, wprowadzono ograniczenia w odwiedzinach. Po kilku godzinach udało jej się dodzwonić do szpitala. Młody lekarz zaczął czytać: krwotoki w głowie, stłuczenia mózgu, pęknięta podstawa czaszki, uraz płuc, obity kręgosłup. – Powiedział też, że Tomek miał operację usunięcia śledziony, która pękła podczas upadku – mówi Marta.

Po kilku dniach lekarze zdecydowali, by wybudzić mężczyznę ze śpiączki farmakologicznej. Tomek nie odzyskał jednak przytomności. Lekarze zaczęli podejrzewać, że doszło do śmierci mózgu. Mężczyzna zmarł 9 marca. Dwa dni przed śmiercią Tomka lekarze wpuścili panią Martę na oddział po raz pierwszy. Tomek leżał podpięty do różnych aparatur, które podtrzymywały pracę jego narządów. Miał wiotkie ręce, jego źrenice nie reagowały.

Następnego dnia wykonano badania przygotowujące do podjęcia dalszych kroków. Powołano komisję do stwierdzenia śmierci mózgu. – W dniu śmierci odwiedziłam Tomka drugi raz. Był ciepły, ale martwy – wspomina.

Mówi, że to, że ktoś dostał szansę na nowe życie to trochę odczarowanie bezsensowności tego wypadku i jednak uczucie ważne w odczuwaniu żałoby. – To też trochę oszukanie śmierci, bo Tomek żyje w innych ludziach – mówi Marta. Twierdzi, że gdyby miała drugi raz podejmować decyzję, byłaby ona taka sama.

Pisanie wspomnień o bliskich zmarłych to niełatwe zadanie. Podpowiadamy, jak to zrobić.

Bartek żyje w sześciu osobach

28 listopada 2010 roku 26-letni wtedy Bartek Kruczkowski wszedł z grupą znajomych na dach jednego z budynków w Londynie. Dach nie wytrzymał ich ciężaru, Bartek spadł z wysokości 10 metrów. Mężczyznę przewieziono do Royal London Hospital, gdzie lekarze po wielu badaniach stwierdzili, że doszło do śmierci mózgu. Nic już nie dało się zrobić. Żadnej z pozostałych osób nic się nie stało.

Bartek Kruczkowski (fot. archiwum rodzinne) Bartek Kruczkowski (fot. archiwum rodzinne)

O wypadku Jolantę Kruczkowską, mamę Bartka, powiadomił szpital. Dokładnie wyjaśniono jej, co się stało, potem szpital na bieżąco przekazywał wszystkie aktualne informacje. – Nawet nie pamiętam, co wtedy myślałam. Nie pamiętam też tego momentu, kiedy wyrażałam zgodę na pobranie organów. Wiem tylko, że wraz z córką nie zastanawiałyśmy się długo. Nie było na to czasu. Pewnie pomogło nam też to, że u nas w domu rozmawiało się na ten temat. Wiedziałyśmy, że Bartek by tego chciał – opowiadała pani Jolanta Kruczkowska, mama Bartka, w rozmowie z "Wyborczą".

Lekarze pobrali od mężczyzny nerki, wątrobę, trzustkę i zastawkę płucną. Nerki Bartka otrzymali 30-latek i 25-letnia kobieta. Zastawka płucna i trzustka trafiły do dwóch młodych mężczyzn. Fragmenty wątroby przeszczepiono 2,5-letniemu chłopcu i 56-letniemu mężczyźnie.

Mama Bartka do dziś jest w kontakcie z koordynatorką transplantacyjną z Anglii, która organizowała pobrania. Dostaje listy z NHS Blood and Transplant z Londynu z informacjami, jak czują się osoby, które po śmierci uratował Bartek.

– Dwuipółletni chłopiec, który otrzymał część przeszczepionej wątroby, wciąż cieszy się dobrym zdrowiem. Ostatnio zaczął uczęszczać do przedszkola i idzie mu bardzo dobrze. Jego matka jest bardzo szczęśliwa i chce Pani podziękować za podarowany przez Bartosza dar – to fragment jednego z pierwszych listów.

O transplantologii mówi się i pisze w Polsce dużo, ale historia Bartka była pierwszym tak szeroko nagłośnionym przypadkiem, gdy pokazano to od strony zmarłego dawcy i jego bliskich. Mama Bartka mówi, że przekonała się wtedy, jak wiele mitów pokutuje na ten temat w Polsce. – Otrzymywałam np. wiadomości z informacjami, że nie ma czegoś takiego jak śmierć mózgu – opowiada nam pani Jolanta. 

Docierały do niej także inne bzdury, np. że płaci się bliskim za przekazanie narządów albo że jeśli lekarze zobaczą u kogoś oświadczenie woli, to go nie ratują. By to zmienić, pani Jolanta wraz z przyjaciółmi Bartka postanowiła założyć fundację jego imienia. 

Fundacja im. Bartka Kruczkowskiego ORGANIŚCI organizuje m.in. coroczny "Rajd dla transplantacji – Podziel się sobą!". Celem jest promowanie idei transplantacji oraz świadomego dawstwa narządów i tkanek. Uczestnicy rajdu rozdają ulotki i oświadczenia woli, zachęcając do podejmowania rozmów na ten temat z bliskimi i przyjaciółmi.

– Wydaje mi się, że ciągle za mało opiekujemy się w Polsce bliskimi dawców, zostają potem z tym sami. Czasem zgłaszają się do nas, nawet rozmowa potrafi przynieść ulgę – mówi pani Jolanta.

Marta została po śmierci bohaterką

Jeśli zmarły nie wyraził za życia sprzeciwu, nie trzeba pytać rodziny o zgodę na pobranie narządów. Jeśli ktoś nie zgadza się na oddanie po śmierci swoich komórek, tkanek i narządów do przeszczepienia, może zgłosić swój sprzeciw do Centralnego Rejestru Sprzeciwów. Znaleźć go można na stronie Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego ds. Transplantacji "Poltransplant".

Lekarze pytają bliskich zmarłego nie o zgodę, lecz o to, jaka była jego wola. Stąd tak ważne, by o tym w domach rozmawiać. Lekarze mówią, że zdarzają się sytuacje, gdy zmarły np. był zarejestrowany w banku dawców szpiku kostnego, tymczasem jego bliscy twierdzą, że nie chciał, by pobierać od niego narządy, w co trudno uwierzyć, ale zawsze szanują to, co mówią bliscy. Lekarze pobierają nie tylko narządy, ale też tkanki oka, skórę, kości, ścięgna. 

Kilka lat temu głośna była historia Marty, ośmiolatki z Wielkopolski, która pośmiertnie została odznaczona medalem "Młodego Bohatera". Mama Marty nosiła w portfelu oświadczenie woli. Gdy pewnego dnia dziewczynka je zobaczyła, zaczęła dopytywać, co to jest. Stwierdziła, że też chciałaby mieć coś takiego. Była niepocieszona, gdy dowiedziała się, że musiałaby być pełnoletnia. 

We wrześniu 2016 roku Marta trafiła do szpitala z wylewem krwi do mózgu. Lekarze robili, co mogli, by ocalić życie dziewczynki. Nie udało się, doszło do śmierci mózgu. To wujek Marty, zawodowy strażak, zapytał lekarzy, czy narządy dziewczynki mogłyby uratować życie innych dzieci. 

Jedną nerkę Marty dostał pięcioletni chłopiec, drugą dziesięcioletnia dziewczynka, a jej wątrobę otrzymała 19-latka. Wszystkie narządy podjęły pracę jeszcze na stole operacyjnym. Lekarze pobrali także rogówki oraz zastawki serca.

Lekarze mówią, że transplantologia to taka dziedzina medycyny, gdzie niezbędna jest współpraca ze społeczeństwem. Wszyscy musimy być świadomi, że każdy z nas może potrzebować w którymś momencie życia nowego narządu, by dalej żyć. To znacznie bardziej prawdopodobne niż to, że zostaniemy dawcami. 

Prof. dr hab. n. med. Zbigniew Włodarczyk, kierownik Katedry Transplantologii i Chirurgii Ogólnej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu Collegium Medicum w Bydgoszczy, przeszczepia nerki. Zwraca uwagę na jeszcze jeden ważny aspekt. – Jeśli cokolwiek może nadać śmierci sens to właśnie to, że uratujemy czyjeś życie – mówi lekarz.

Ewa Furtak