Wstecz

Gdy nie ma ciała. Kiedy można wystąpić o uznanie człowieka za zmarłego?

Procedura nie jest łatwa, ale można doprowadzić do uznania zaginionej osoby za zmarłą. Nie wszyscy się na to decydują. - Niepewność, choć trudna, bywa dla wielu łatwiejsza do zniesienia niż ostateczność - mówi Szymon J. Wróbel, autor książki o osobach zaginionych.

Uznanie zaginionej osoby za zmarłą
Fot. Shutterstock

Powiązane artykuły

Co roku w Polsce zgłaszanych jest kilkanaście tysięcy zaginięć. Większość takich historii kończy się szczęśliwie, osoba zaginiona wraca do domu. Zdarzają się jednak sytuacje, gdy sprawy latami nie udaje się rozwiązać. 

Dominik od prawie 30 lat szuka starszej siostry

Jedną z takich historii jest zaginięcie Ani Jałowiczor. 10-letnia wtedy Ania zaginęła w 1995 roku w Simoradzu na Śląsku Cieszyńskim. Dziewczynka oraz jej brat Dominik przebywali pod opieką dziadków, ich rodzice wyjechali do Francji, by zarobić na budowę domu. Ania zaczęła tutaj naukę w czwartej klasie, młodszy od niej Dominik w drugiej.

24 stycznia 1995 roku w szkole w Simoradzu była karnawałowa dyskoteka, na którą wybrała się Ania. Impreza skończyła się o godzinie 20.00. Po niektóre dzieci przyjechali rodzice, inne same rozeszły się do domów. 10-latka nigdy nie wróciła. Jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem, rozpoczęły się poszukiwania. Ani szukała policja, strażacy, straż graniczna i mieszkańcy Simoradza. Później powołano specjalną grupę operacyjną, zawiadomiona została policja i służby graniczne Czech. Dziewczynka przepadła bez śladu. 

 Dominik do dzisiaj szuka starszej siostry. Jedna z hipotez zakładała, że Ania została porwana dla okupu.
– Ale przez te lata nigdy nikt nie zgłosił się z żądaniem pieniędzy – mówił "Wyborczej". Sprawą zajęli się policjanci z Archiwum X, budzi ona nadal zainteresowanie mediów. Choć kilka razy w ostatnich latach wydawało się, że dojdzie wreszcie do przełomu, nic takiego nie nastąpiło.

Historia Ani jest jedną z opisanych w książce "Zawieszeni. O zaginionych i ludziach, którzy ich szukają". Jej autorem jest Szymon J. Wróbel, pisarz, dziennikarz i reżyser z Żywiecczyzny. Bliscy Ani nie zdecydowali się wystąpić o uznanie jej za zmarłą, ale w książce są opisane także historie, które tak się skończyły.

– Decyzja rodziny o złożeniu wniosku do sądu o uznanie ich bliskiego zaginionego za zmarłego to zawsze jest niezwykle trudna decyzja. Ludzie, z którymi rozmawiałem podczas pracy nad książką, często mówili o tym, jak bolesne jest symboliczne "zamknięcie" historii bliskiej osoby, której los nie jest pewny. To akt wymagający odwagi i gotowości do zmierzenia się z faktem, że nadzieja na powrót tej osoby jest już tylko iluzją – mówi  "Wyborczej" autor.

Niepewność bywa łatwiejsza niż ostateczność

Szymon opowiada, że często część rodziny jest za tym, żeby to zrobić i zamknąć jakiś etap, ale część nie chce, bo wierzy, że zaginiony wróci. – A jak wróci, to jak mu powiedzieć, że uznaliśmy go za zmarłego i się poddaliśmy? To są niewyobrażalnie trudne dylematy, a często dyktowane koniecznością uregulowania kwestii formalnych, np. spadków, aktów własności – mówi Wróbel.

Dodaje, że trudna jest strona emocjonalna takich decyzji. Po stronie formalnej też nie jest łatwo – procedura wymaga czasu, dowodów, zaangażowania, dla wielu osób to dodatkowy stres, przeżywają wszystko na nowo. – W takich sytuacjach prawnicze aspekty wydają się wręcz nieludzkie, bo zamiast pomagać, zmuszają do konfrontacji z tragedią – uważa autor.

Mówi, że dla niektórych bohaterów jego książki niepewność, choć trudna, bywa łatwiejsza do zniesienia niż ostateczność.  – W niepewności nadal jest miejsce na nadzieję, nawet jeśli jest irracjonalna. Ludzie boją się definitywnych decyzji. Trwanie w zawieszeniu daje pewną iluzję kontroli, możliwość unikania bólu, który niesie akceptacja najgorszego scenariusza. Poza tym kulturowo jesteśmy przyzwyczajeni do wierzenia w cuda czy nieoczekiwane rozwiązania. Być może to nasz mechanizm obronny wobec traumy – próba odsunięcia od siebie bólu na tyle długo, aż stanie się on bardziej znośny – opowiada Szymon J. Wróbel.

Jak uznać zaginioną osobę za zmarłą?

Śmierć człowieka stwierdza lekarz po zbadaniu ciała, wystawia kartę zgonu. W ciągu trzech dni należy zgłosić zgon do urzędu stanu cywilnego. Oprócz karty zgonu trzeba dostarczyć dowód osobisty zmarłego. USC sporządza akt zgonu. To oczywiście najczęstsza sytuacja. 

Co dzieje się, gdy lekarz nie może wystawić karty zgonu, bo nie ma ciała? Dopóki zaginiona osoba nie zostanie uznana za zmarłą, obowiązuje zasada domniemania jej życia.

W Polsce brakuje uregulowań prawnych, które gwarantowałyby zaginionym i ich rodzinom pomoc i ochronę w sytuacji, w jakiej się znaleźli. Jeśli zaginie mąż i ojciec rodziny, żona nie może sprzedać jego samochodu, wyrobić dzieciom paszportu, nie ma dostępu do jego konta bankowego. Ma trudności z przeprowadzeniem podziału majątku. Wiele rodzin w wyniku zaginięcia osoby bliskiej znajduje się w sytuacji kryzysowej. Trzeba im pomoc w uzyskaniu renty, ustaleniu opieki nad dziećmi, i – jeśli to konieczne po długim czasie – w przeprowadzeniu procesu uznania zaginionego za zmarłego

– czytamy na stronie Fundacji Itaka. 

Od lat pojawiają się postulaty zmiany prawa i umożliwienia np. bliskim zaginionych starania się o rentę rodzinną, ale na razie nic nie zapowiada, że prawo w tym zakresie zostanie znowelizowane. Zgodnie z przepisami polskiego Kodeksu cywilnego można uznać zaginionego za zmarłego, gdy upłynęło dziesięć lat od końca roku kalendarzowego, w którym według istniejących informacji osoba ta jeszcze żyła. Gdyby w chwili uznania za zmarłego zaginiony ukończył siedemdziesiąt lat, wystarczy upływ pięciu lat. Uznanie za zmarłego nie może nastąpić przed końcem roku kalendarzowego, w którym zaginiony ukończyłby 23 lata. 

Inaczej wygląda to w przypadku zaginionych w czasie katastrofy statku lub samolotu. Osoba, która zaginęła w takich okolicznościach, może być uznana za zmarłą już po upływie sześciu miesięcy od dnia, w którym doszło do wypadku. Natomiast człowiek, który zaginął w związku z jakimś innym bezpośrednim niebezpieczeństwem dla życia, np. podczas powodzi lub innej klęski żywiołowej, może być uznany za zmarłego po upływie roku od dnia, w którym ustało to niebezpieczeństwo.

Postanowienie można uchylić

Uznanie za zmarłego wymaga orzeczenia sądu. Wniosek może zgłosić każda osoba, która ma w tym interes prawny, np. spadkobierca zaginionej osoby czy jej małżonek, który chce ponownie wziąć ślub. Może to zrobić także prokurator. Sprawą powinien zająć się sąd właściwy dla ostatniego miejsca zamieszkania lub pobytu zaginionej osoby. Może to być także inny sąd, w sytuacji gdy np. w katastrofie ginie więcej osób, minister sprawiedliwości może wyznaczyć sąd, który będzie się zajmował wszystkimi sprawami.

Sąd publikuje ogłoszenia o wszczęciu postępowania, wzywa na przesłuchania bliskich zaginionej osoby oraz osoby mające informacje na temat jej losu, a ją samą do ujawnienia się, jeśli jednak żyje. Postępowanie nie może być ukończone przed upływem trzech miesięcy od ukazania się tego ogłoszenia oraz przed upływem miesiąca od wskazanego w nim terminu na zgłoszenie się (zgodnie z prawem to od 3 do 6 miesięcy). Ważne: skutki prawne zaczynają obowiązywać nie od momentu wydania postanowienia, ale od chwili, gdy doszło do zdarzenia, które sąd przyjął jako moment śmierci. 

Prawomocne postanowienie sądu można uchylić. Tak oczywiście dzieje się, gdy okazuje się, że osoba uznana za zmarłą jednak żyje lub zmarła w innym czasie niż wskazany w postanowieniu. 

Jak założyć Miejsce Pamięci w serwisie Odeszli.pl? (instrukcja tutaj)

Postępowanie o stwierdzenie zgonu

Zdarza się, że choć nie udało się lekarzowi dokonać oględzin ciała i nie ma aktu zgonu, śmierć tej osoby nie budzi wątpliwości. To może dotyczyć np. śmierci w górach, gdy towarzysze wyprawy widzieli, jak osoba ta wpadła do głębokiej szczeliny. Wtedy sąd prowadzi postępowanie o stwierdzenie zgonu.

Wniosek może zostać zgłoszony w dowolnym czasie od zdarzenia. Zarządzenie ogłoszenia o wszczęciu postępowania nie jest w tym przypadku obowiązkowe. Może zdarzyć się tak, że dokładne ustalenie chwili śmierci nie jest możliwe. Wtedy przyjmuje się najbardziej prawdopodobny moment.

Ewa Furtak