Wstecz

Genealogiczne roszczenia. Tożsamość a przodkowie

Koncepcja tożsamości jest w naszych czasach bardziej zindywidualizowana i podejście do niej nadal różni się w zależności od kultury i społeczeństwa. Ludzie często definiują siebie przez swoje osiągnięcia, zawód, zainteresowania czy przekonania, a niekoniecznie przez swoją rodzinę czy genealogię. I choć wciąż istnieje zainteresowanie badaniem własnych korzeni, to tożsamość nie jest już tak ściśle związana z przodkami.

Charles Le Brun, Ludwik XIV w Douai podczas Wojny Dewolucyjnej, 1667
Domena publiczna

Powiązane artykuły

A jak to było wcześniej? Jak wyglądały genealogiczne roszczenia?

Wydaje się, że dzisiaj rodzinne historie sprowadzają się głównie do ciekawostek opowiadanych przy wigilijnym stole albo może jeszcze z okazji Święta Zmarłych. Przeważnie tylko wtedy wspominamy, jak to pradziadek uciekł z obozu jenieckiego, o przedwojennej polisie ubezpieczeniowej prababci albo batalii sądowej kuzynów o kawałek ziemi gdzieś pod Warszawą, bo został zajęty bezprawnie przez państwo.

Pragmatyczne myślenie o historii

To właśnie mieszanina pragmatyzmu i anegdotek wypełnia te nasze jedyne myśli o przodkach, krewnych czy powinowatych. Natomiast o tożsamości lubimy najczęściej myśleć w sposób indywidualny. Poza małymi wyjątkami przeważnie nie obchodzą nas wypadki z przeszłości, bowiem co mogłyby nam teraz przynieść? W końcu przez setki lat prawo dziedziczenia się ucywilizowało i raczej trudno sobie wyobrażać, byśmy szli na noże z kuzynostwem o działkę w Zduńskiej Woli. Jeśli owa wyda nam się naprawdę łakomym kąskiem, to umówimy się na sprawiedliwy podział lub wykup. Ewentualnie sprawa skończy się w sądzie. Tak wyglądają genealogiczne roszczenia.

Nasz pragmatyzm każe nam tak samo myśleć o historii. Gdy uczymy się, czytamy lub słuchamy o jakiejś odległej czasowo wojnie, zadajemy sobie pytanie: "Co też chciano osiągnąć?". Przypisujemy nasz własny tok myślowy, często dosyć cyniczny i prześmiewczy. Widzimy motor działania władców przez pryzmat nieskończonej ambicji i pazerności. Znając ludzkie przywary, możemy w pewnym zakresie przyjąć taką argumentację i mechanizm dziejów. Czy aby jednak na pewno wyłączny? W tej niejako apologetycznej zabawie będę musiał przyjąć aż trochę przerysowaną, wybielającą wykładnię, by wyważyć nasze postrzeganie.

Wojna dewolucyjna. Konflikt na pół Europy, ale tak właściwie o co?

Być może część z was słyszała o wojnie dewolucyjnej. Był to XVII-wieczny konflikt, w którym krew przelewali Francuzi, Hiszpanie, Holendrzy, Anglicy i Szwedzi. Trwał dwa lata i nie przyniósł właściwie większych zmian na mapie Europy. Został jednak zapamiętany jako preludium wojny o sukcesję hiszpańską. Poszło o schedę po królu Karolu II Habsburgu. Z tym że jeszcze za jego życia.

Wspominaj bliskich na Odeszli.pl. Podpowiadamy krok po kroku, jak napisać wspomnienie o osobie zmarłej

Ludwik XIV, Król Słońce, skorzystał ze specyficznego zabiegu w kwestii ziem sąsiada. Powołał się na średniowieczne, flandryjskie prawo dziedziczenia zwane dewolucją, które przyznawało schedę wyłącznie potomstwu z pierwszego małżeństwa. Król Karol II był owocem drugiego związku Filipa IV Hiszpańskiego, natomiast z pierwszego małżeństwa pochodziła królowa Francji, Maria Teresa Habsburg, żona Ludwika XIV.

Dewolucja nie zakorzeniła się jako akceptowalne w epoce nowożytnej prawo dziedziczenia, jednak wiedza o tym konflikcie pozostała.

Wojna stuletnia? Tak, tu również poszło o sukcesję

Innym, bardziej znanym przykładem konfliktu sukcesyjnego jest chociażby wojna stuletnia. W narracji historycznej często byśmy streścili cały konflikt w stwierdzeniu, że Anglicy chcieli panować nad Francją, a ci drudzy mieli na ten temat inne zdanie. Gdy jednak przyjrzymy się sprawie dokładniej, dowiemy się, że podnoszący swoje prawa do tronu Francji Edward III Plantagenet nie dość, że sam był Francuzem (jego rodzina pochodziła z Andegawenii, a on mówił, ubierał się i myślał po francusku), to jeszcze jego matka była królewną francuską – jedyną córką króla Filipa IV (jej siostry zmarły w dzieciństwie).

Po śmierci jej trzech braci (tzw. królów przeklętych) i niepozostawieniu przez nich męskich dziedziców była jak najbardziej uprawniona do schedy po ojcu. Izabela, nazywana Wilczycą z Francji, została jednak tego prawa pozbawiona – tym samym wykluczono również jej potomków. Rywalizująca z Plantagenetami i ich stronnikami partia możnych francuskich wybrała na króla kuzyna Izabeli, Filipa, hrabiego Valois, tworząc nową linię pretendentów do korony.

Jak można było pominąć córkę i wnuka panującego na rzecz jego bratanka? Ponownie, odwołując się do "starożytnego" prawa Franków salickich. Sprawa nie mniej dla ówczesnych abstrakcyjna niż prawo dewolucji dla XVII-wiecznych monarchów. Kodeks wczesnośredniowiecznego ludu miał ustalić, komu należy się majątek Filipa IV (w którym zgodnie z ówczesnymi normami znajdowała się także korona Francji).

Wciąż ciężko sobie to wyobrazić? To może tak: umiera wasz dziadek, który jest właścicielem bentleya, pakietu akcji Apple'a, penthouse'u w Nowym Jorku oraz pięknego, wielkiego jachtu. Nie dostaje go ani wasza matka, ani wy, ale bratanek dziadka, ponieważ sąd w USA uznał prawo dziedziczenia znalezione w kodeksie sprzed 900 lat. Wam, mieszkańcom cywilizowanego świata, pozostałoby odwołać się do wyższej instancji, jednak średniowiecznym władcom wystarczyło tylko skrzyknąć stronników i bić drugą stronę do nieprzytomności (lub gorzej), aż uzna nasze roszczenia.

Jak zatem zapatrywać się na genealogiczne roszczenia historycznych władców?

Konfliktów sukcesyjnych wtedy nie brakowało, o tym was mogę zapewnić. Brak jednolitych norm prawnych powodował wyrastanie coraz to nowych teorii mających poświadczyć często tak naprawdę zabór mienia. Z czasem wchodziły one do kanonu prawa jako precedensy. Można było zatem powołać się na zupełnie sprzeczne zapisy i każda strona miała rację, a prawdy trzeba było dochodzić w polu.

Punktem honoru w średniowieczu dla rycerzy, książąt i królów była obrona swojego dziedzictwa. Dzięki małej popularyzacji pisma i związanej z tym kultury dominowała tradycja ustna. Szlachta potrafiła opowiadać o swoich przodkach godzinami, z pamięci wymieniając wiele, wiele pokoleń wstecz. Czasem były to opowieści prawdziwe, czasem fałszywki nastawione właśnie na podnoszenie roszczeń.

Bycie czyimś krewniakiem było ważną relacją społeczną i zobowiązywało do niemałej solidarności, często na życie i śmierć.

Jeśli pozwalało się innym na przejmowanie swojej tradycji i spuścizny, pokazywało się własną słabość i narażało na przyjmowanie kolejnych ciosów.

Niemało jest sytuacji, gdy dane roszczenia stanowiły pokaźny kawałek tożsamości bohaterów historii. Uważanie się za dziedzica Francji, Flandrii czy Anglii pociągało za sobą konkretne poglądy w dziedzinie tego, kim się jest i skąd się pochodzi. Nawet jeśli przełożenie było głównie materialne lub geopolityczne, to aspekt tożsamości nie powinien być bagatelizowany.

I choć dzisiaj zapewne aż tak intensywnie nie myślicie, co dostaniecie po dziadku lub babci, starajcie poczuć się bardziej związani z tożsamością rodzinną i genealogiczną.

Michał Petrus