Wstecz

Gałązki kosodrzewiny na grobach ratowników górskich

Ratownicy GOPR pamiętają o kolegach, którzy odeszli na wieczny dyżur. Na ich grobach zostawiają gałązki bardzo odpornej rośliny.

Beskid Śląski, Pilsko
Fot. Adam Golec/Agencja Wyborcza.pl

Powiązane artykuły

45 lat temu wydarzyła się jedna z największych tragedii w Beskidach. 22 grudnia 1980 roku do położonego u stóp Pilska (1557 m n.p.m.) Korbielowa przyjechała 16-osobowa grupa młodych chodziarzy ze Szkoły Podstawowej nr 12 w Kaliszu. Chłopcami i dziewczętami w wieku od 12 do 17 lat opiekował się trener Krzysztof Kisiel. Do Korbielowa przyjechali na obóz kondycyjny, trenowali marszobiegi.

Zimowa wyprawa na Pilsko skończyła się tragedią

27 grudnia o godzinie 10.00 trener zabrał grupę na Pilsko. Było kilka stopni poniżej zera, choć było pochmurno, nie padał śnieg. Nastolatkowie byli w lekkiej odzieży, na nogach mieli trampki i adidasy. Ale to był trening – mieli się dużo ruszać, byli pewni, że nie zmarzną. Wejście czerwonym szlakiem na Halę Miziową pod szczytem Pilska zajęło im 75 minut. Odpoczęli w schronisku PTTK, potem zaczęli wejście na szczyt.

Po zdobyciu Pilska młodzi chodziarze zgubili szlak i zeszli na czechosłowacką stronę. Napotkany leśnik poradził im, by wrócili po swoich śladach na szczyt, a potem zeszli do schroniska. Gdy grupa była na szczycie Pilska, załamała się pogoda, zaczęła się śnieżyca. Nastolatkowie ponownie zgubili szlak i zeszli na czechosłowacką stronę. Tam zaczął się dramat. Najpierw zmarł 16-letni Leszek. Potem w marszu zasnął 17-letni Irek. Już się nie obudził, umarł. Grupa straciła także 14-letniego Marka. Zmarli najstarsi, najbardziej sprawni chłopcy. Wcześniej torowali drogę przez zaspy swoim młodszym kolegom, oddali im też swoje ubrania. 

Reszta grupy ocalała cudem. Zeszli rano do czechosłowackiej wioski Mutne. Tam napotkali dwóch mężczyzn, celnika i leśnika, którzy akurat wybrali się do lasu. Mężczyźni przewieźli ich do leśniczówki.

Przez całą noc uczestników wycieczki szukali polscy goprowcy. Akcją dowodził nieżyjący już Adam Kubala, założyciel i naczelnik Grupy Beskidzkiej GOPR. Zmarły w 2003 roku ratownik osobiście kierował najtrudniejszymi akcjami, o każdej porze dnia i nocy gotowy był do wyruszenia w góry. Gdy zmarł, żegnały go tłumy: między innymi ratownicy wszystkich grup GOPR w Polsce, ratownicy TOPR, gospodarze beskidzkich schronisk, przyjaciele i znajomi. Gdy chowano go na cmentarzu komunalnym w Bielsku-Białej, ciemne niebo nad nekropolią oświetliły na chwilę ratunkowe race.

Ratownicy odwiedzają w Wigilię groby swoich kolegów

Ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR odwiedzają przed 1 listopada groby kolegów, którzy – jak mówią – odeszli na wieczną służbę. Oprócz grobu naczelnika Kubali mają pod opieką także około 200 innych mogił. Składają na grobach gałązki kosodrzewiny. Roślina ta pojawia się na grobach ratowników nie tylko z okazji Wszystkich Świętych, ale też np. w rocznicę śmierci, urodzin czy przed świętami Bożego Narodzenia. 

Kosodrzewina jest 'symbolem przyrody, gór, a także nieugiętości'. Fot.Tomasz Wiech/Agencja Wyborcza.pl

Dlaczego na grobach ratowników pojawia się taka roślina? Kosodrzewina, inaczej sosna górska, występuje w pasmach górskich Europy Środkowej i Południowej. Pełni ważną rolę – chroni glebę przed erozją, zapobiega osuwaniu się ziemi oraz lawinom. Roślina ta jest bardzo odporna na niekorzystne warunki pogodowe. Stała się symbolem ratownictwa górskiego, zarówno GOPR, jak i TOPR.

– W naszym znaku pod krzyżem mamy jej gałązkę jako niezłomnego krzewu górskiego. Wichry targają kosodrzewiną, przyginają do ziemi, ale gdy tylko jest okazja, wówczas dumnie się podnosi i rozrasta. Jest symbolem przyrody, gór, a także nieugiętości. W Beskidach można ją napotkać na Babiej Górze i Pilsku, ale też na Klimczoku – mówił w rozmowie z Polską Agencją Prasową Jerzy Siodłak, naczelnik GOPR.

Rośliny iglaste są często wykorzystywane do bożonarodzeniowych stroików na groby. Nic dziwnego, bo przecież świąteczne dekoracje muszą być odporne na mróz, śnieg i wiatr. Zimą na grobach na cmentarzach w całej Polsce często można zobaczyć stroiki z gałązek świerka czy sosny. 

"Kapuściane góry" bywają lekceważone

Beskidy bywają nazywane "kapuścianymi górami" i są często lekceważone przez turystów. Tymczasem, zwłaszcza teraz, zimą, tutejsze szlaki mogą okazać się bardzo wymagające. W tym roku dochodziło już do tragedii. Nie udało się uratować życia mężczyzny, który w lutym został znaleziony nieprzytomny na żółtym szlaku, około 100 m od szczytu Klimczoka. Akcja ratownicza GOPR i LPR trwała półtorej godziny, wysiłki ratowników okazały się bezskuteczne.

Babia Góra (1725 m n.p.m.) jest najwyższym szczytem w Beskidach. Często jej wierzchołek, a nawet cały masyw, spowijają mgły i chmury. Pogoda bywa tutaj bardzo kapryśna. W lutym 1935 roku pod szczytem Babiej Góry zginęło czworo narciarzy, reprezentantów Klubu Sportowego "Beskid" z Andrychowa i uczestników Gwiaździstego Rajdu Narciarskiego Krakowskiej Organizacji YMCA z Węgierskiej Górki przez Pilsko i Babią Górę do Rabki.
Dwie kobiety i dwóch mężczyzn wyruszyło w marsz z Pilska w kierunku nieistniejącego już schroniska pod szczytem Babiej Góry. Rozpętała się wichura, zaczął padać śnieg. Zamarzli w odległości zaledwie kilkuset metrów od schroniska.

Ewa Furtak