"Dokładnie o g. 10 otworzyły się drzwi Opery Narodowej, by wpuścić warszawiaków pragnących pożegnać Jerzego Waldorffa. Strażnicy kierują nas do wypełnionego muzyką teatralnego foyer, gdzie na pokrytym czarnym suknem katafalku spoczywa trumna. Otoczony wieńcami katafalk przepasano pasem szlacheckim, na który nałożono stylizowany portret Zmarłego.
– Pomysł z wystawieniem trumny w Operze Narodowej nie jest nowy. W ten sposób czczono wiele sław polskiej kultury, m.in. Jana Kiepurę – mówi Wiesław Dąbrowski, jeden z organizatorów pogrzebu Jerzego Waldorffa i producent jego programów telewizyjnych" – opisywał w "Wyborczej" Tomasz Kwaśniewski.
Zmarłego najpierw pożegnali warszawiacy, a potem oficjele.
– Panie Jerzy! Byłeś człowiekiem kultury, renesansowym znawcą wszystkiego, a do tego wielkim Polakiem, wielkim patriotą. Żegnamy cię! – mówił przy trumnie premier Jerzy Buzek.
"Do pożegnań dołączyły się pieśni wykonane przez chór Poznańskich Słowików i chór Opery Narodowej. Potem trumnę podniesiono i wśród milczącego szpaleru przeniesiono do srebrnego karawanu. Pracownik firmy pogrzebowej położył na trumnie piękną czerwoną różę i pogrzebowy orszak ruszył w kierunku Powązek".
25. rocznica śmierci Jerzego Waldorffa. Jego życiorysem można byłoby obdzielić kilka osób
Jerzy Waldorff zmarł 29 grudnia 1999 roku na zapalenie płuc. Miał 89 lat, w ostatnich latach zmagał się również z chorobą Parkinsona. Do końca był jednak w świetnej kondycji psychicznej, planował huczne 90. urodziny w maju 2000 roku, które miał uświetnić koncert w Łazienkach Królewskich.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl Jego życiorysem można byłoby obdzielić kilka osób. Urodził się w Warszawie. Pochodził z ziemiańskiej rodziny Preyssów i tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko. Po matce wywodził się z bogatego mieszczańskiego rodu Szustrów, do których należała niegdyś część Mokotowa. Był absolwentem prawa, studentem konserwatorium, podchorążym kawalerii, "ostatnim baronem PRL-u", jak go nazywano, i jedną z najbarwniejszych postaci tamtych czasów.
Tubalnym głosem i ostrym piórem bezlitośnie recenzował życie kulturalne w Polsce. Był jednym z założycieli "Przekroju", pisał do "Expressu Wieczornego", "Świata", "Polityki". "Życie Warszawy" publikowało jego rozmowy z Jerzym Kisielewskim. Wydał 20 książek o muzyce, na których uczyły się trzy pokolenia melomanów.
Zainicjował powstanie Muzeum Karola Szymanowskiego w Zakopanem i Muzeum Teatralnego w Warszawie, a w 1974 r. powołał Społeczny Komitet Opieki nad Zabytkami Powązek, który do dziś ratuje najcenniejsze pomniki i kaplice warszawskiej nekropolii. To dzięki niemu do dziś każdego 1 listopada setki znanych osób w wielu miastach Polski zbiera na cmentarzach datki na remont zabytkowych nagrobków.
– Miał coś z energii nosorożca. Jak się przekonał, że coś jest dobrym pomysłem, nie można go było od tego odwieść – wspominał Jerzy Kisielewski.
25 lat temu zmarł Jerzy Waldorff. "Był dla mnie tak ważny, jakby był kimś z rodziny"
"Pan Waldorff nie był moim znajomym, był ważną osobą mego świata. Jego obecność była jednak tak ważna, jakby był kimś z rodziny. Przez lata bywaliśmy na tych samych koncertach i uroczystościach, na naszych oczach rodziły się wielkości: Pendereckiego, Lutosławskiego, Bairda, Góreckiego, Kilara. (...) Osobny rozdział w życiu Jerzego Waldorffa to Powązki. To też mój cmentarz. Tam spoczęli moi dziadkowie, rodzice, teściowie, dalsza rodzina i najbliżsi przyjaciele, a także ci, których całe życie podziwiam. Waldorff roztoczył płaszcz ochronny nad tym moim miejscem, uruchomił pokłady ofiarności, pamięci, solidaryzmu, gotowości na Jego zew. (...) Jerzy Waldorff był obywatelem świata, ze względu na zasięg intelektualny i światopogląd. Był strażnikiem największych wartości. Uczył nas szacunku dla kultury ratując ślady Szymanowskiego, Paderewskiego, odbudowując groby (...). Jolanta Zaręba-Wronkowska" – to fragment jednego z pożegnań, jakie nasi czytelnicy przesyłali do "Wyborczej" po jego śmierci.
W setną rocznicę urodzin Jerzego Waldorffa, przyjaciele, znajomi i sympatycy jego talentu, zebrali się przy jego grobie na Powązkach.
"Atmosfera nad grobem zrobiła się jednak dość sztywna i Święcicki (były prezydent Warszawy Marcin Święcicki), który przejął po Waldorffie prezesurę w Społecznym Komitecie Opieki nad Starymi Powązkami, przestraszył się, że pan Jerzy złości się, oglądając zza grobu tę powagę. Bo Waldorff znany był także z niebywałego poczucia humoru, ciętych ripost, trafnej krytyki. Któż z nieco tylko starszych warszawiaków nie pamięta go w telewizyjnym okienku ze swym nieodłącznym jamnikiem Puzonem na kolanach?" – opisywał Jerzy S. Majewski.
Puzon zawdzięczał ponoć swoje imię żonie Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego Natalii, która przekonała Waldorffa, że koniecznie musi być muzyczne. A o wyborze właśnie tego jamnika, sam Waldorff pisał tak: "Ze stadka małych jamników, które ssały właśnie matkę, oderwał się jeden, warcząc, podbiegł i ugryzł mnie w czubek buta. To ten!"
Jarosław Kurski: Waldorff był jak stary, niewymiarowy kontrabas. Nie mieścił się w żadnym futerale
"Bliższą znajomość z Jerzym Waldorffem zawarłem dopiero po jego śmierci. Przedtem znałem go oczywiście jako czytelnik i słuchacz. Lata 70., reportaż w telewizji: Waldorff idzie z jamnikiem Puzonem Marszałkowską wzdłuż Ściany Wschodniej. Trudno o bardziej uderzający kontrast. Z jednej strony elegancja i wdzięk przedwojennego barona, z drugiej – szara, smutna, pseudonowoczesna Warszawa. Ten człowiek był z innego świata, ale pewne było, że jest i będzie" – kreślił w 2000 roku jego portret Jarosław Kurski.
"W świecie wszechogarniającej szarzyzny i obfitości miernot był unikatem, utalentowanym, błyskotliwym – którego można było kochać albo nienawidzić, ale nie można było nie zauważyć. Ten orli nos, ta magnacka grzywka, ta laseczka, arystokratyczna poza, dudniący głos i język: "aliści", to przeciąąą-gaaa-nie każdej głoski – to wszystko, obojętne prawdziwe czy udawane, należało do tamtej epoki".
ROBERT KOWALEWSKI / Agencja Wyborcza.pl "Był jak stary, niewymiarowy kontrabas. Nie mieścił się w żadnym futerale. Ani za życia, ani po śmierci. Na trzy dni przed pogrzebem telewizyjna "Dwójka" wyemitowała program, w którym wyznawał przewrotnie – jak to Waldorff – że Boga nie ma. Scenariusz żałobnej ceremonii trzeba było zmienić. Warszawska Kuria Metropolitalna nie wyraziła zgody na mszę w kościele św. Krzyża. Msza odbyła się w kościele św. Boromeusza na Powązkach. Na jego ukochanych Powązkach, gdzie już wiele lat temu upatrzył sobie miejsce – północną stronę Katakumb. I tam został pochowany" – opisywał Jarosław Kurski.
Jerzy Waldorff nie mieścił się w żadnych schematach także w życiu prywatnym. Jego życiowym partnerem był tancerz Mieczysław Jankowski, spędzili razem 61 lat. Związek był jednak tajemnicą – w Polsce nie mówiło się wówczas otwarcie o parach tej samej płci. Oficjalnie Waldorff nazywał więc swojego partnera ciotecznym bratem lub młodszym kuzynem, choć znajomi wiedzieli co ich łączy. – W domu moich rodziców mówiło się: Trzeba sprawdzić, co dzieje się u Waldorffów – mówił Jerzy Kisielewski cytowany w książce Mariusza Urbanka "Waldorff: Ostatni baron peerelu".
Jankowski zmarł niedługo po śmierci Waldorffa. Spoczął w tym samym grobie w alei katakumbowej na Starych Powązkach.
Agnieszka Drabikowska