Człowiek-instytucja, społecznik, piewca Polski szlacheckiej, krytyk i popularyzator muzyki. Orli nos, magnacka grzywka, laseczka, arystokratyczna poza, dudniący głos i język - to wszystko należało do epoki zgasłej wraz z Jerzym Waldorffem. Absolwent prawa, student konserwatorium, podchorąży kawalerii - jego życiorysem można byłoby obdzielić kilka osób. Urodził się w Warszawie. Pochodził z ziemiańskiej rodziny Preyssów i tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko. Po matce wywodził się z bogatego mieszczańskiego rodu Szustrów, do których należała niegdyś część Mokotowa. Tubalnym głosem i ostrym piórem bezlitośnie recenzował życie kulturalne w Polsce. Pracę publicystyczną zaczynał, jako dziennikarz warszawskiego „Kuriera Porannego”, w którym przez dwa lata kierował działem kultury. Jego podwładnymi byli Tadeusz Boy-Żeleński - krytyk teatralny, Tadeusz Breza - krytyk literacki, i margabina Johanne Wielkopolska - krytyk filmowy. Jednocześnie pisał felietony do narodowo-prawicowego pisma „Prosto z mostu” pod redakcją Stanisława Piaseckiego. W tym czasie napisał kontrowersyjną książkę „Muzy pod dyktaturą”, w której chwalił politykę kulturalną Mussoliniego. „Prosto z mostu” opuścił w 1938 roku, razem Karolem Irzykowskim i Jerzym Andrzejewskim, w proteście przeciwko antysemickim komentarzom Piaseckiego. Po wojnie był jednym z założycieli „Przekroju”, w którym redagował ostatnią stronę. Publikował w „Expressie Wieczornym”, „Świecie”, „Polityce”. W „Życiu Warszawy” ukazywały się jego rozmowy z Jerzym Kisielewskim - o wszystkim. Wydał 20 książek o muzyce, na których uczyły się trzy pokolenia melomanów. Najbardziej popularna – „Sekrety Polihymnii” - miała dziewięć wydań. Od 1975 roku w każde Zaduszki Jerzy Waldorff kwestował na rzecz odbudowy i renowacji zabytkowych nagrobków na warszawskich Powązkach. Pomysł na publiczną zbiórkę wziął z felietonów Bolesława Prusa. Dzięki Społecznemu Komitetowi Opieki nad Starymi Powązkami, któremu przewodniczył Jerzy Waldorff, przywrócono świetność ponad tysiącowi pomników i nagrobków, a on sam nazywał się ironicznie Baronem Powązek. - Na Powązkach leży druga Warszawa, kto wie, czy nie ta bardziej warszawska, większa – mawiał. – Bo ilu warszawiaków przeżyło Powstanie, ilu z tych, którzy żyli w tym mieście przed wojną, mieszka w nim ze swymi rodzinami teraz? Tam leży historia tego miasta. Chadzam tam i witam się z moimi dawnymi znajomymi: jak panu się leży, panie mecenasie; czy aby nie za twardo, pani generałowo? I trochę mi głupio, bo moje miejsce jest wśród nich, a - paradoksalnie - wielu pamiętam jeszcze, jako berbeci. Powązki to pomnik naszej kultury, taki warszawski Wawel. Za przykładem Powązek poszły inne cmentarze, zarówno w Warszawie, jak i w innych miastach Polski, gdzie również odbywają się takie kwesty. Jerzy Waldorff mawiał, że „człowiek w życiu ma tylko jedną wielką miłość, a reszta to mogą być skoki w bok, romanse, zdrady, ale ta jedna miłość trwa". Miłością Waldorffa w muzyce był Karol Szymanowski. Między innymi dlatego zorganizował społeczną akcję ratowania Atmy - willi kompozytora w Zakopanem – i zainicjował stworzenie w tym miejscu muzeum. Od władz potrafił wycisnąć wszystko: kamienicę dla muzeum instrumentów w Poznaniu, albo fundusze na odbudowę Pałacyku Szustrów na warszawskim Mokotowie. Z jego inicjatywy postawiono wiele pomników, ostatnim był posąg Józefa Piłsudskiego przy Belwederze.