Monika Stasiak przygotowuje i prowadzi świeckie ceremonie przejścia (www.naprogu.pl). Jest certyfikowaną celebrantką świeckiej ceremonii pogrzebowej i towarzyszką w żałobie, absolwentką szkolenia „Creating a Personal Farewell" prowadzonego przez Anję Franczak z Instytutu Dobrej Śmierci oraz Jana Moellersa z domu pogrzebowego Memento Bestattungen. Monika Stasiak jest antropolożką kultury, absolwentką Uniwersytetu Łódzkiego. Obecnie mieszka nad Pilicą w woj. łódzkim.
Agnieszka Drabikowska: Czy jest jakaś recepta na takie pożegnanie się ze zmarłym, który był nam bliski, aby nie odczuwać ogromnego bólu i straty? Czy tylko czas leczy rany?
Monika Stasiak: Śmierć bliskiej osoby jest tak indywidualną sprawą, że trudno tu o uniwersalne recepty. Dlatego że żałoba za każdym razem jest inna. Niektórzy odczuwają ból i cierpienie, inni mogą odczuwać ulgę – jeśli na przykład bliska osoba chorowała i bardzo cierpiała przed śmiercią. A niektórym może po prostu towarzyszyć szukająca wyrazu miłość wobec osoby, która odeszła. Rzeczywiście, czas jest tą zmienną, która pomaga nam oswoić się ze stratą. Stąd, w pracy z żałobą, trzeba być gotowym, że to nie będzie szybkie i proste – że ten proces nie działa według łatwego schematu, w którym na początku zawsze jest cierpienie, wyparcie czy bunt, a dopiero potem nadchodzi akceptacja.
Dobrze zaplanowana ceremonia pożegnania może być wspierająca w tym procesie. I taka być powinna. Powinna bowiem przede wszystkim uwzględniać potrzeby tych, którzy stracili bliską osobę. Niektórzy potrzebują uświadomienia sobie tego realizmu śmierci, ponieważ trudno im się z tym pogodzić. Inni natomiast poczucia trwałej więzi z kimś, kto odszedł. A jeszcze inni bezpiecznego oparcia w bliskich sobie osobach, które są ciągle z nimi. I w zależności od tych potrzeb planuje się ceremonię pożegnania.
Jest pani certyfikowaną mistrzynią ceremonii pogrzebowych. To zupełnie inne uroczystości niż pogrzeby w Kościele katolickim, które wszystkie są takie same.
- To prawda, choć warto dodać, że zdarzają się również takie pożegnania, które łączą obrządek religijny w znanej większości z nas formule, z ceremonią świecką. Na pewno wśród naszych pożegnań nie ma dwóch takich samych ceremonii. Różne są bowiem potrzeby tych, którzy żegnają zmarłego, różne są osoby, które żegnamy, a także różny jest świat wartości i wrażliwości tych, którzy zostają. A to z nimi pracujemy, aby zaplanować, jak to pożegnanie ma wyglądać. Zaczynamy od rozmowy, która pozwala nam poznać bliżej zmarłą bądź zmarłego, ale też pozwala nam odnaleźć się w świecie symboli. Bo w czasie ceremonii operujemy nie tylko słowem, ale także symbolami.
Jakimi na przykład?
- One mogą być bardzo różne i zawsze związane są z konkretną osobą i jej historią. To może być oczywiście zapalenie świec albo kadzideł, ale zdarzało mi się także prowadzić lub uczestniczyć w ceremoniach, gdzie żegnaliśmy osobę zmarłą, wrzucając jej za urną bukieciki lawendy, dawaliśmy jej na ostatnią drogę światło z telefonów komórkowych czy dzieliliśmy się jedzeniem. Ale podczas ceremonii możemy angażować również literaturę i wiele innych form wspierających. Tam, gdzie słowa zawodzą.
A muzyka?
- Czytałam niedawno wywiad z Joanną Skowrońską, która zbiera pieśni pogrzebowe. Wspominała o pogrzebie swojej mamy - harcerki, podczas którego wszyscy obecni odśpiewali wspólnie pieśń harcerską „Ogniska już dogasa blask". To był bardzo poruszający moment. Muzyka, a szczególnie takie wspólne śpiewanie, jest siłą łączącą ludzi. Także w bólu. I często jest aktywną częścią ceremonii, nie tylko tłem.
Czy ceremonie pożegnania odbywają się tylko na cmentarzach?
- Nie. Możemy je organizować także w innych miejscach, jeśli zmarły został skremowany. Jeśli chowany jest w trumnie, tutaj ograniczamy się do kaplicy lub domu pogrzebowego. Ceremonie z urną odbywać się mogą w ogrodzie, w domu, a nawet w przestrzeni publicznej, choć tutaj czasem urzędnicy, nie znając dobrze prawa pogrzebowego, stawiają przeszkody. Dziś trochę jest tak, że coraz bardziej nam się ta wyobraźnia pogrzebowa poszerza. Zaczynamy myśleć: może niech to pożegnanie odbędzie w takim miejscu, które dla naszej bliskiej osoby było ważne. Albo w takim, które nie będzie takie jednoznaczne jak cmentarz. Zobaczmy, jak zupełnie inny ciężar ma wspólne spotkanie w ogrodzie czy w jakiejś przytulnej sali niż w barokowej kaplicy.
Zdarza się też, że wracając do dawnych tradycji pogrzebowych, o pożegnaniach myśli się również znacznie szerzej niż tylko w kontekście samego pochówku.
Przed kremacją rodzina czuwa przy zmarłym, wkłada do trumny jego ulubione przedmioty, wspólnie go myje i ubiera – to jest takie czułe zaopiekowanie się ciałem naszych bliskich, po to, aby wyprawić ich w tę dalszą drogę. Dziś możemy naprawdę w bardzo w piękny sposób żegnać naszych zmarłych.
Czy któraś z ceremonii pożegnania szczególnie utkwiła pani w pamięci?
- To było pożegnanie dziewczynki, która wcześniej długo chorowała i odeszła. Zgłosili się do mnie jej rodzice. I choć w tej historii było dużo cierpienia i smutku, był też ogrom miłości, która w czasie ceremonii miała swój wyraz. Rodzice poprosili, by każdy miał na sobie coś różowego, bo to był ulubiony kolor ich córeczki. Czytaliśmy fragmenty jej ulubionych książeczek, a z plastikowych koralików, które lubiła nawlekać i tworzyć z nich różne ozdoby, stworzyliśmy jeden długi łańcuch, który został z nią później przy grobie. To był wyraz tego, że ta jej moc spajania i łączenia ludzi trwa, że oni ciągle tu są, by być z jej rodzicami w trudnym czasie. To było dla mnie bardzo poruszające doświadczenie pokazujące, jak duża jest rola tych ceremonii i jak można z ich pomocą wspierać bliskich w pożegnaniu i w żałobie.
Dużo jest świeckich ceremonii? Statystyki mówią o 2-3, niektóre o 5 proc. wszystkich pogrzebów.
- Nie znam dokładnych statystyk, ale rzeczywiście i do mnie, i do moich koleżanek, które razem ze mną działają w Instytucie Dobrej Śmierci, zgłasza się coraz więcej osób. I powoli zmienia się też myślenie o świeckich pogrzebach. Ludzie już chcą nie tylko kogoś, kto zastąpi księdza – bo tak przez długi czas to wyglądało, że przychodził smutny pan w todze, wygłaszał mowę i na tym jego rola się kończyła. Dziś szukają czegoś więcej - rytuałów, nawet jeśli ich tak nie nazywają, oraz takich form pożegnań, które pozwolą im tę stratę oswoić. I które będą czymś wzmacniającym w tej stracie.
Od czego rozpoczyna pani rozmowę, gdy bliscy zmarłej osoby przychodzą, aby poprosić o przygotowanie ceremonii?
- Czasem zaczynamy od zdjęć. Czasem bliskim pogrążonym w bólu trudno jest rozmawiać, a obraz przywołuje wspomnienia. Dlatego często proszę wcześniej, aby zabrać ze sobą zdjęcia zmarłej czy zmarłego. Pytam też o to, jaka była ta osoba, co lubiła robić, jeść, jak lubiła spędzać czas, jaką była mamą, siostrą czy jakim tatą. Pytam też czego im będzie najbardziej brakowało. Ale takim pierwszym pytaniem jest zawsze: „jak się pani/pan teraz czuje". Bo to niezwykle ważne. Te pożegnania są przecież dla tych, którzy zostali. Oczywiście z poszanowaniem woli zmarłych osób, ale one mają pomóc ich bliskim. Dlatego ich uczucia i emocje są tutaj bardzo ważne.
Niestety w Polsce nie mamy dobrych mechanizmów wspierania ludzi w stracie. To, co daje nam system, to masa formalności do załatwienia. A duża część domów pogrzebowych (choć na szczęście nie wszystkie) ogranicza się do katalogów trumien, kwiatów i innych usług.
Nasza rola, celebrantek i celebrantów, jest bardziej wspierającą, nakierowaną na towarzyszenie w żałobie. Szkolenia prowadzone przez Instytut Dobrej Śmierci nie tylko uczą nas praktycznej strony przygotowania i prowadzenia ceremonii, ale pokazują także, jak przy wykorzystaniu psychologicznej i antropologicznej wiedzy na temat śmierci i żałoby, możemy towarzyszyć ludziom w ich stracie w czuły, wspierający sposób.
Rozmawiała Agnieszka Drabikowska