Kurt Vonnegut

Kurt Vonnegut

Ur. 11.11.1922 Zm. 11.04.2007

Wspomnienie

Autor głośnych powieści „Matka noc", „Rzeźnia numer pięć”, „Kocia kołyska” i „Syreny z Tytana”. Był nazywany największym pesymistą wśród najważniejszych amerykańskich pisarzy XX wieku. Do mistrzostwa opanował sztukę budowania napięcia za pomocą krótkich, jednozdaniowych (czasem wręcz jednowyrazowych) akapitów, które puentował słowami brzmiącymi jak buddyjski koan: „so it goes” - „zdarza się”. W tej technice napisana była jedna z jego najwybitniejszych powieści – „Rzeźnia numer pięć” (1969). Słynne „zdarza się” pada tam aż 106 razy. W tej powieści Vonnegut sięgnął do swoich doświadczeń wojennych. Podczas kontrofensywy w Ardenach przyszły pisarz dostał się do niemieckiej niewoli. Trafił do obozu jenieckiego zaimprowizowanego w dawnej rzeźni w Dreźnie. Tam stał się naocznym świadkiem nalotu dywanowego na to miasto. Prawie wszyscy Amerykanie, przebywający wtedy w drezdeńskim obozie zginęli od bomb zrzuconych przez ich towarzyszy broni. Vonnegut był wśród dosłownie kilku, którzy przeżyli. To traumatyczne doświadczenie naznaczyło go na całe życie. Temat absurdu ludzkiego życia i śmierci jest stałym elementem prozy Vonneguta. Dotyczy to nawet jego wczesnych książek klasyfikowanych, jako typowe science fiction. Debiutancka „Pianola” (1952) opisuje świetlaną przyszłość kapitalizmu, w której wszystkie nużące i rutynowe czynności wykonują automaty. Rezultatem tego postępu są jednak masowa nędza i bezrobocie. Szczęściarze, którzy jeszcze mają pracę, dręczeni są nocnymi koszmarami o tym, że ich zawód też komuś uda się zautomatyzować i wylądują na bruku. Druga powieść, „Syreny z Tytana” (1959), dawała odpowiedź na pytanie o sens ludzkiego życia. Opisywała serię groteskowych zbiegów okoliczności, w wyniku których bohaterowie wyruszają w podróż kosmiczną i lądują na jednym z księżyców Saturna. Jeden z kosmonautów w dzieciństwie odwiedził fabrykę i zabrał odpad produkcyjny - wyjątkowo fantazyjnie ukształtowany przez obrabiarkę kawałek metalu. Zawsze nosił go przy sobie, jako osobisty amulet. Okazuje się, że była to część zamienna do uszkodzonego statku kosmicznego pewnego mieszkańca planety Tralfamadorii, który musiał awaryjnie lądować na Tytanie i wezwał pomoc do tralfamadorskiej centrali kosmicznego assistance. W odpowiedzi Tralfamadorianie zainspirowali na Ziemi rozwój ludzkiej cywilizacji. Wszystkie nasze imperia i wojny, religie i filozofie, powieści i ich recenzje w gazetach służyły tylko rozwojowi cywilizacji w takim kierunku, by pewna fabryka wyprodukowała kawałek metalu o dziwnym kształcie, a pewien astronauta dostarczył go na Tytana. Wkrótce potem Vonnegut podjął pierwszą bezpośrednią próbę pokazania swojego punktu widzenia na II wojnę światową nie, jako na walkę dobra ze złem, tylko na krwawy absurd. Efektem była powieść „Matka noc” (1961). Wczesne książki i opowiadania Vonnegut pisał z pozycji amatora. Nie sprzedawały się tak dobrze, by mogły stać się dla niego głównym zajęciem. Pisarz wznowił studia i szykował się do kariery profesjonalnego akademika. Uniwersytet Chicago odrzucił jednak jego pracę dyplomową o paralelach między kubizmem w malarstwie a indiańskimi rewoltami z końca XIX stulecia. Później jednak zaakceptował powieść „Kocia kołyska” i Vonnegut oficjalnie został magistrem antropologii kulturowej. Ta napisana w 1963 roku powieść jest najbliższa klasycznemu science fiction, u podłoża jej fabuły leży bowiem pomysł zachowujący cechy naukowego prawdopodobieństwa. To założenie istnienia nieznanej dotąd alotropowej odmiany lodu, który w normalnych warunkach miałby wysoką temperaturę topnienia. Po wrzuceniu najdrobniejszego kryształka tego lodu do naczynia z wodą, musiałaby ona w mgnieniu oka zamarznąć jak przechłodzona ciecz. Wrzucenie go do oceanu oznaczałoby natychmiastowy koniec życia na Ziemi: wszystkie zbiorniki wodne i żywe organizmy musiałyby zamarznąć. W książce bohater-pisarz, pracujący nad rekonstrukcją wydarzeń z dnia zrzucenia bomby na Hiroszimę, wpada na trop badań nad taką właśnie substancją, które prowadzić miał jeden z fizyków budujących bombę atomową w Los Alamos. Okazuje się, że, niestety, udało mu się taki lód otrzymać, a powieść kończy się malowniczym opisem końca świata. Książka wydana tuż po kryzysie kubańskim, podczas którego ludzkość była tylko o krok od atomowej zagłady, stała się wielkim bestsellerem. To ona właśnie sprawiła, że Vonnegut mógł żyć przede wszystkim z pisania. I zaczął się oddalać od konwencjonalnego science fiction - zamiast pisać kolejne powieści o Tralfamadorianach, wkładał ich streszczenia w usta swojego najsympatyczniejszego bohatera - Kilgore'a Trouta, pisarza pulpowej fantastyki. Po raz pierwszy Trout pojawił się u Vonneguta w realistycznej powieści „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater”. Potem wracał m.in. w „Śniadaniu mistrzów" (1973) i „Trzęsieniu czasu” (1997). Od lat 80. Vonnegut coraz częściej zabierał głos w debatach publicznych. W 1985 roku, jako emisariusz amerykańskiego Pen Clubu, odwiedził Polskę, by zademonstrować solidarność z polskimi pisarzami. Spotkał się też z Lechem Wałęsą i ukrywającym się Zbigniewem Bujakiem. W wywiadzie dla podziemnego „Tygodnika Mazowsze” mówił: „To, co się dzieje w Polsce dzięki „Solidarności”, to może jeszcze nie jest wielki sukces, ale nikomu na świecie lepiej się nie udało.” Jeśli chodzi o przyszłość ludzkości, był bardzo pesymistyczny. W jednym ze swoich ostatnich wywiadów mówił, że nic już nas nie może uratować. Amerykańska gospodarka - całkowicie uzależniona od zużywania ogromnych ilości paliw - w najlepszym wypadku, jeśli nie zabiją jej wcześniej skutki zmian klimatycznych, zawali się razem z wyczerpaniem taniej ropy. Razem z nią zaś zawali się cały świat uzależniony od handlu z USA. Ale jednocześnie Vonnegut nie nawoływał do działania w ruchach ekologicznych. Powtarzał, że to nie ma sensu, bo ludzkość już dawno minęła punkt, w którym można było zawrócić, i radośnie rozbawiona pomknęła dalej. Pisarz zmarł wskutek fatalnego potknięcia się we własnym domu w Nowym Jorku.

Wojciech Orliński

Zdjęcie profilowe: AP/East News