Był kapelanem robotników i „Solidarności”. Do historii przeszły jego comiesięczne msze za ojczyznę, na które ściągały tłumy, m.in. dlatego, że nie bał się mówić o trudnych politycznie sprawach. Jerzy Popiełuszko urodził się we wsi Okopy niedaleko Suchowoli na Podlasiu. Jego rodzice mieli tam gospodarstwo rolne. Po maturze zdanej w 1965 roku w liceum w Suchowoli, wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie. Święcenia kapłańskie przyjął w maju 1972 roku z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego. Służył w parafii Św. Trójcy w Ząbkach, potem w parafii Matki Bożej Królowej Polski w Aninie, w parafii Dzieciątka Jezus na warszawskim Żoliborzu, w Duszpasterstwie Akademickim Św. Anny oraz w parafii Św. Stanisława Kostki przy ul. Hozjusza w Warszawie. W trakcie posługi w tym ostatnim kościele prowadził duszpasterstwo personelu medycznego, a od sierpnia 1980 roku zaczął działać w Duszpasterstwie Ludzi Pracy. Został kapelanem robotników – najpierw tych pracujących w Hucie Warszawa, potem już wszystkich w Polsce, a także nowopowstałej „Solidarności". Jego comiesięczne msze za ojczyznę – odprawiane od końca lutego 1982 roku – gromadziły tysiące wiernych, m.in. dlatego, że kapłan nie bał się mówić wprost o sytuacji w kraju. Tak, jak we wrześniu 1983r., gdy protestował przeciwko kneblowaniu ust artystom. W kazaniu napominał: „Gdzie kłamstwo jest urzędowo pielęgnowane, tam brakuje miejsca na prawdę, która jest zaprzeczeniem i demaskacją kłamstwa. I dlatego rozpoczęła się na nowo walka z prawdą i wolnością słowa, wolnością i wielością poglądów wypowiadanych głośno pod wpływem przebudzonego sumienia. Zaczęto każde upominanie się o ludzkie prawa nazywać wrogą działalnością.” To nie mogło się podobać komunistycznym władcom, z którymi ksiądz Jerzy zaczął szybko wygrywać batalię o rząd robotniczych dusz. Nic dziwnego, że wkrótce władza wypuściła na księdza swoje ogary: esbecy non stop śledzili kapłana, tzw. nieznani sprawcy zniszczyli mu samochód, włamywali się do mieszkania, ktoś przez okno wrzucił ładunek wybuchowy. Tajniacy podrzucali mu nielegalne wydawnictwa i amunicję. Wszystko na nic. Co więcej, coraz bardziej popularny kapłan był zapraszany przez parafie z całej Polski. 19. października 1984 roku gościł w bydgoskim kościele Świętych Polskich Braci Męczenników. Msza odbyła się o godz. 18., ks. Jerzy sprawował ją z miejscowymi kapłanami. Potem spotkał się z wiernymi i zjadł kolację. Był już wieczór, gdy z kierowcą i przyjacielem Waldemarem Chrostowskim wyjeżdżał z Bydgoszczy volkswagenem golfem. Nikt nie zauważył, że za nimi ruszył drugi samochód - nieoznakowany duży fiat z trzema funkcjonariuszami IV departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, odpowiedzialnymi za inwigilację duchownych. Jeden miał na sobie mundur milicjanta z tzw. drogówki. W Górsku pod Toruniem dogonili volkswagena. Pasażer w mundurze dał Chrostowskiemu znaki latarką, by zjechał na pobocze. Pod pozorem kontroli drogowej esbecy zaprowadzili kierowcę volkswagena do swojego samochodu i kazali mu usiąść na przednim siedzeniu. Tam założyli mu kajdanki i zakneblowali usta. Porywacze chcieli namówić ks. Popiełuszkę, by usiadł na tylnym siedzeniu fiata. Kapłan zaprotestował, więc oprawcy go pobili i nieprzytomnego wrzucili do bagażnika. Samochód ruszył. W Przysieku pod Toruniem Chrostowski wyskoczył z pędzącego auta. Po uderzeniu o asfalt kajdanki odpięły się. Samochód porywaczy zatrzymał się, ale po chwili ruszył w dalszą trasę. Chrostowski szukał pomocy. Znalazł budynek, w którym był telefon, co wtedy nie było takie łatwe. Zaalarmował milicję i pogotowie. Lekarz zgodził się zawieźć kierowcę najpierw do księdza z parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. To jemu kierowca zrelacjonował przebieg porwania. Dopiero potem zgodził się pojechać na pogotowie. Wieść o uprowadzeniu księdza rozeszła się błyskawicznie. Władza oficjalnie dystansowała się od porywaczy, rozpoczęła śledztwo i poszukiwania. Oprawców schwytano, stanęli przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu. Proces wykazał, że z Przysieka porywacze dojechali najpierw do Torunia. Tam ksiądz Jerzy, który w międzyczasie odzyskał przytomność, próbował uciec. Został znowu dotkliwie pobity. Potem sytuacja powtórzyła się na trasie jeszcze dwukrotnie. Ks. Popiełuszko zmarł na skutek uszkodzeń ciała. Esbecy przywiązali mu do nóg worek z kamieniami i zrzucili do Wisły z tamy we Włocławku. Ciało kapłana wyłowiono kilka dni później. Jego pogrzeb w Warszawie przyciągnął około miliona uczestników i był ogromną manifestacją sprzeciwu wobec władzy komunistycznej. 19 października 2004 roku w podziemiach kościoła św. Stanisława Kostki otworzono muzeum poświęcone księdzu Jerzemu Popiełuszce. Niemal sześć lat później - 6. czerwca 2010 r. - do Warszawy na uroczystości jego beatyfikacji zjechały setki tysięcy ludzi. Miejsca przypominające ostatnie chwile ks. Jerzego tworzą „Szlak męczeństwa bł. ks. Jerzego Popiełuszki”.