Jerzy Grzegorzewski

Jerzy Grzegorzewski

Ur. 22.06.1939 Zm. 09.04.2005

Wspomnienie

JJerzy Grzegorzewski był jednym z najwybitniejszych reżyserów polskiego teatru. Debiutował u schyłku epoki Gomułki razem z grupą takich reżyserów, jak Maciej Prus, Izabella Cywińska, Roman Kordziński, Bogdan Hussakowski, Helmut Kajzar. Przylgnęło do nich określenie „młodzi zdolni”, którego użył ówczesny redaktor „Teatru” Jerzy Koenig. „Interesował ich teatr bardziej, jako sztuka niż jako trybuna (...) ważniejsza wydawała się im estetyka niż moralistyka” - pisał krytyk w 1969 r. Najlepiej do tego apolitycznego portretu pasował właśnie Grzegorzewski. Tylko dwa spektakle z jego 40-letniej kariery miały podtekst polityczny – „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego z 1977 roku, uznane za pokoleniowy głos bezsilnej inteligencji, oraz autorski spektakl „Miasto liczy psie nosy” z 1991 roku, wystawiony w 10. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Ale już po 1982 roku, kiedy Jerzy Jarocki reżyserował w warszawskiej świątyni św. Jana i na Wawelu „Mord w katedrze” T. S. Eliota - dramat o morderstwie politycznym, a Andrzej Wajda w Starym Teatrze – „Antygonę” wg Sofoklesa, której bohaterką była opozycjonistka uwięziona przez reżim, Grzegorzewski wystawiał „Parawany” Jeana Geneta, „Pułapkę” Tadeusza Różewicza i „Powolne ciemnienie malowideł” według Malcolma Lowry'ego - spektakle egzystencjalne o kryzysie kultury i śmierci jednostki. Jerzy Grzegorzewski był spadkobiercą awangardy, z którą zetknął się na studiach w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi (dzisiejsza Akademia Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego), którą ukończył w 1962 roku. Chodził na zajęcia abstrakcjonisty Stanisława Fijałkowskiego. Jego wyobraźnię kształtowały też zbiory łódzkiego Muzeum Sztuki z pracami m.in. Fernanda Légera i Wasilija Kandinskiego. Grzegorzewski tak był nimi zafascynowany, że nawet oprowadzał po muzeum wycieczki. Fascynacja awangardą miała wpływ na jego przedstawienia, do których sam projektował scenografię. Budował ją z części instrumentów muzycznych, rozmontowanych fortepianów, skrzydeł szybowców, pulpitów dla muzyków. Stałym elementem wielu spektakli były tramwajowe pantografy. Jednak prowadząc poszukiwania w dziedzinie przestrzeni teatralnej i scenografii, Jerzy Grzegorzewski nie opuścił oficjalnych struktur teatru, co czyniła awangarda lat 60. W 1968 roku ukończył wydział reżyserii warszawskiej szkoły teatralnej u Bohdana Korzeniewskiego i pozostał w teatrze repertuarowym. Początkowo inscenizował na scenach łódzkich, krakowskich i warszawskich, później, kierując wrocławskim Teatrem Polskim, oraz warszawskim Teatrem Studio, który objął w 1982 roku. Jak sam tłumaczył, nie założył własnej grupy, ponieważ bał się pełnić rolę duchowego przewodnika. Chociaż nie odrzucił tradycyjnego teatru, to wiele razy rozbijał jego przestrzeń, sadzał widzów na scenie, wprowadzał akcję na balkony czy do foyer. Jedno z ostatnich przedstawień – „Duszyczkę” według poematu Tadeusza Różewicza – rozegrał w podziemiach Teatru Narodowego. Nie odrzucił też literatury klasycznej, jak uczynił to teatr awangardowy. Mało który polski reżyser może się pochwalić repertuarem, w którym byłyby: „Irydion” i „Nie-Boska Komedia” Zygmunta Krasińskiego, „Dziady” Adama Mickiewicza, „Wesele” Wyspiańskiego i „Czajka” Antona Czechowa. Ale ta wielka literatura była dla Grzegorzewskiego tylko pretekstem do budowania własnych scenariuszy, odległych od pierwowzoru. Demontował oryginalne teksty, wprowadzał nowe postaci, np. bohaterów „Wesela” do „Sędziów” Wyspiańskiego albo pięć pań Rollison do „Dziadów”. Czuł się spadkobiercą twórców teatru o malarskim rodowodzie: Wyspiańskiego, Witkacego i Tadeusza Kantora. Jednak Kantor po jego pierwszym „Ślubie” (1976) oświadczył reżyserowi, ku jego rozczarowaniu: „Robi pan solidny, tradycyjny teatr”. Jerzy Grzegorzewski był dla tradycjonalistów zbyt awangardowy, a dla awangardystów - zbyt tradycyjny. Grzegorzewski trwał przy wizji teatru, jako sztuki autonomicznej, ale dzięki temu po 1989 roku, kiedy umierał teatr politycznej aluzji, jego twórczość nie straciła na znaczeniu. - Dość uparcie, chociaż może nieefektownie, realizowałem swoją wersję pojmowania sztuki, jako dziedziny niezależnej - komentował w 1990 r. A jeśli były jakieś odniesienia do rzeczywistości, to wynikały one z tego, co niosła literatura i napięcia czasu. Jednym z ulubionych gatunków teatralnych Grzegorzewskiego była operetka. Wodewil „Żołnierz królowej Madagaskaru” wystawiony we Wrocławiu uważał za jeden ze swych największych sukcesów. Ale jego dyrektorowanie w Teatrze Narodowym (1997–2003) - próba połączenia teatru studyjnego z teatrem misji publicznej - witane z entuzjazmem przez środowisko, okazało się mniej udane. Narodowy stał się wtedy teatrem jednego reżysera: niemal połowę produkcji stanowiły inscenizacje Grzegorzewskiego. Niestety, te wielkie, na dużej scenie, jak „Noc Listopadowa” i „Wesele”, były widowiskami plastyczno-muzycznymi bez żadnych odniesień do rzeczywistości. Udawały się jedynie przedstawienia w nietypowej przestrzeni Sceny na Wierzbowej, jak „Ślub” Witolda Gombrowicza, opowieść o śmierci historii, rozegrana nad otwartym grobem-zapadnią, i „Sędziowie” Wyspiańskiego. W repertuarze Narodowego zabrakło dramaturgii współczesnej. Z jego ostatnich przedstawień największym osiągnięciem była wspomniana już, oparta na poemacie Tadeusza Różewicza „Duszyczka”. W tym spektaklu Grzegorzewski wyreżyserował własny teatralny Hades: w charakterze łodzi Charona wystąpił wózek do przewożenia dekoracji, nagrobnymi tablicami były pulpity do nut, a zamiast żałobnych kołatek słychać było stukanie filmowego klapsa. Spektakl kończył trzask otwieranego i zamykanego noża w pełnej przejęcia ciszy. Różewicz w eseju „Planeta Grzegorzewski" tak pisał o twórcy: „Grzegorzewski narysował w tak zwanej realności zaczarowane koło, w którym umieścił swoje widzenie świata. Z latami zaczarowane kredowe koło teatru Grzegorzewskiego zamieniło się w czarodziejską kulę. Kula ta, pełna niezwykłych marzeń, obrazów i dźwięków, krąży po niebie i piekle polskiej sztuki teatralnej”.

Roman Pawłowski