John Glenn

John Glenn

Ur. 18.07.1921 Zm. 08.12.2016

Wspomnienie

Pierwszy Amerykanin i najstarszy człowiek, który poleciał w kosmos - miał wtedy 77 lat. Nikt dotąd nie przebił tego osiągnięcia. Były szef NASA Daniel Goldin mawiał: "John Glenn jest tylko jeden". Bohater narodowy, legenda amerykańskiej astronautyki. Drugi, po Gagarinie, człowiek, który znalazł się na orbicie wokółziemskiej. Jednak w odróżnieniu od Gagarina, który poszybował w kosmos w 1961 r. ku całkowitemu zaskoczeniu całego świata, amerykańskich astronautów opisano w mediach i obwołano bohaterami, zanim jeszcze pierwszy z nich oderwał się od Ziemi. 9 kwietnia 1959 r. zostali przedstawieni opinii publicznej: Carpenter, Cooper, Glenn, Grissom, Shirra, Shepard i Slayton. Do pierwszych lotów w kosmos zostali starannie wybrani spośród 508 najlepszych pilotów. John Glenn wybornie przeszedł przez eliminacje - przygotowało go do nich całe jego wcześniejsze życie. Tuż po szkole średniej oddał się swojej pasji: lataniu. Wstąpił do sił powietrznych marynarki i w marcu 1943 r. został pilotem. Podczas II wojny światowej wziął udział w 59 lotach bojowych. Walczył też w wojnie koreańskiej (90 misji bojowych). Miał szczęście. Nigdy nie został nawet draśnięty. Po wojnie koreańskiej jako cywilny oblatywacz testował nowe odrzutowce. 16 lipca 1957 r. ustanowił rekord szybkości przelotu nad kontynentem amerykańskim. Trzy miesiące później ZSRR wystrzelił pierwszy Sputnik, a świeżo utworzona agencja kosmiczna NASA rozpoczęła werbunek astronautów. Glenn zgłosił się do programu „Merkury”. 20 lutego 1962 r. Glenn został pierwszym amerykańskim astronautą, który wykonał lot orbitalny. W ciągu pięciu godzin zatoczył trzy pełne okrążenia wokół Ziemi w kosmosie Glenn sądził, że czeka go jeszcze wiele podróży w kosmos. Stany Zjednoczone rozpoczynały wtedy przygotowania do lotu na Księżyc. Stało się inaczej. Na polecenie prezydenta Johna Kennedy'ego odsunięto go od dalszych startów. Stał się zbyt cennym symbolem dla Ameryki, by ryzykować jego śmierć. Pionierskie loty były bowiem szalenie niebezpieczne. Za każdym razem, gdy Glenn przychodził do szefa programu „Mercury”, a potem Gemini, słyszał: "Kwatera główna nie chce, byś wrócił na górę. Przynajmniej na razie". W 1964 r. sfrustrowany zrezygnował z kariery astronauty i wystąpił z NASA. Następną dekadę przepracował w prywatnym przemyśle. W 1974 r. wykorzystał swoje wciąż znane nazwisko, by z ramienia Demokratów zdobyć fotel senatora ze stanu Ohio. Tę funkcję pełnił do 1999 r. Przez lata pogodził się z rolą starzejącego się, raczej niezbyt błyskotliwego członka parlamentu. Wciąż jednak drzemało w nim wielkie, niespełnione marzenie. Niespodziewanie w 1995 r. dostrzegł swoją szansę. Pewnego razu przeglądał książkę o fizjologii stanu nieważkości. Już dawno temu lekarze dostrzegli kilkadziesiąt zaburzeń, które występują w organizmach astronautów. Glenn jako członek senackiej komisji ds. starości skojarzył, że niektóre z tych zmian występują również u starzejących się ludzi. - Pomyślałem, że moglibyśmy wiele się nauczyć, gdybyśmy wysłali na orbitę starszego człowieka i zbadali, co jest przyczyną tych zmian - mówił Glenn. Miał już nawet kandydata do tej podróży. Siebie samego, oczywiście. Nie mógł jednak tak po prostu zaproponować tego dość zwariowanego pomysłu naukowcom z NASA. Bo jeśli czegokolwiek się nauczył w ciągu ponad 20-letniej kadencji senackiej w Waszyngtonie, to tego, że nowe pomysły należy wprowadzać stopniowo, by nie trafić od razu na opór biurokracji. Pewnego razu, rozmawiając z kilkoma lekarzami NASA, "przypadkowo" zagadnął ich o to, czy dostrzegli kiedyś podobieństwo między procesami zachodzącymi w organizmach człowieka starzejącego się i kosmonauty przebywającego w stanie nieważkości. Ba, okazało się, że nie tylko dostrzegli, ale też wskazali mu kilka prac naukowych na ten temat. Uzbrojony w wiedzę, referencje i materiały naukowe poszedł do ówczesnego szefa NASA Daniela Goldina i formalnie zgłosił gotowość powrotu w kosmos. Goldin po długim wahaniu się zgodził. Postanowił misją Glenna kupić zainteresowanie mediów i opinii publicznej, a jednocześnie pożytecznym, naukowym celem misji zamknąć usta krytykom. NASA oficjalnie twierdziła, że lot w kosmos 77-letniego senatora Johna Glenna ma ściśle naukowy cel: zbadanie wpływu stanu nieważkości na starzenie się organizmu. Przed startem Glenn przez wiele miesięcy ostro trenował. Do znudzenia powtarzał scenariusze startu i lądowania, skakał ze spadochronem nad oceanem, kręcił się w centryfudze symulującej działanie dużych przyspieszeń. Ten drugi lot - w 1998 r. na pokładzie wahadłowca Discovery - to nie była tylko zwykła przejażdżka turystyczna, jaką na przykład w połowie lat 80. odbył wahadłowcem senator Jake Garn. Glenn tyrał jak reszta, był jednym z dwóch specjalistów pokładowych siedmioosobowej załogi wahadłowca. Na orbicie regularnie mierzył sobie ciśnienie krwi, tętno, oddech. Specjalny czujnik w kombinezonie mierzył cykl jego snów. Połknął też niewielki termometr, który notował temperaturę, prześlizgując się przez wnętrze jego ciała. - Byłem najstarszym królikiem doświadczalnym w kosmosie - wspominał Glenn. Statek Mercury przed laty odprowadzali wzrokiem syn i córka Glenna. 36 lat później startowi promu Discovery przyglądało się również dwoje wnuków senatora. Glenn osobiście spiął klamrą pół wieku podboju kosmosu. Po swym drugim locie ostatecznie zakończył zarówno karierę astronauty, jak i karierę senatora. Odszedł na zasłużoną <a href="http://wyborcza.biz/biznes/7,147880,25515096,jakie-beda-podwyzki-emerytur-i-rent.html#anchorLink">emeryturę.

Piotr Cieśliński

Zdjęcie profilowe: Reporter