Stephen Hawking

Stephen Hawking

Ur. 08.01.1942 Zm. 14.03.2018

Wspomnienie

Najsłynniejszy fizyk na świecie, badacz Wielkiego Wybuchu i czarnych dziur. Przed nim, naukowcem, któremu media poświęcały tyle uwagi, był jedynie Albert Einstein. Stephen Hawking był najdłużej żyjącym pacjentem ze stwardnieniem zanikowym bocznym (ALS). Choroba trwale uszkadza neurony w mózgu i rdzeniu kręgowym, które kontrolują ruch kończyn, przełykanie, a nawet oddychanie, co stopniowo prowadzi do całkowitego paraliżu. Ale nie sprawia bólu, oszczędza świadomość, emocje i zdolności umysłowe. ALS jest chorobą nieuleczalną i w dużym stopniu zagadkową. Zdecydowana większość chorych umiera najpóźniej po pięciu latach od diagnozy. Hawking został zdiagnozowany, gdy kończył studia w wieku 22 lat, ale choć choroba stopniowo go unieruchamiała, zdążył zrobić doktorat, dwa razy się ożenić i rozwieść, miał troje dzieci, doczekał starości. Powszechnie uchodził za geniusza, zresztą gwiazdy zdawały się od początku wróżyć mu wielkość. Urodził się dokładnie 300 lat po śmierci Galileusza (godne zauważenia jest też to, że zmarł dokładnie w rocznicę urodzin Alberta Einsteina!). Został profesorem matematyki słynnej Katedry Lucasa w Cambridge, którą wcześniej objął sam Isaac Newton. Chyba jedynym z zaszczytów, jaki go ominął, była tylko Nagroda Nobla. Hawking nigdy nie dostał tego wyróżnienia, ale Komitet Noblowski jest znany z tego, że rzadko nagradza wyłącznie teoretyczne dokonania, które nie zostały sprawdzone eksperymentalnie. A do takich należą przełomowe prace Hawkinga. Jeszcze na przełomie lat 60. i 70. XX w. wraz z Rogerem Penrose’em pokazał, że z teorii Einsteina wynika, iż Wszechświat musiał mieć początek. Zaraz potem Hawking wykazał, że czarne dziury nie są wieczne - parują i z czasem, choć niezwykle powoli, znikają. Parowanie czarnych dziur to promieniowanie cieplne, które już na zawsze nazywane będzie „promieniowaniem Hawkinga”. Ten wynik przyniósł mu wielką sławę, ale tylko w gronie fizyków. Sławę celebryty uzyskał dopiero po napisaniu naukowego bestselleru wszech czasów, czyli '”Krótkiej historii czasu'” (1988), która do dziś została sprzedana w blisko 10 mln egzemplarzy. W pracy naukowej Hawking polegał przede wszystkim na intuicji. Najpierw zgadywał, jaki powinien być wynik, a dopiero potem starał się to udowodnić na papierze. Nie był nieomylny. Przeciwnie - błądził, wielokrotnie zmieniał zdanie, i to w swoich najgłośniejszych teoriach. Swego czasu na gruncie teorii Einsteina udowodnił konieczność istnienia osobliwości, a więc tego, że Wszechświat miał swój początek w czasie i przestrzeni, ale wiele lat później wykazał, że w świetle teorii kwantowej to nie jest prawdą. Później uważał, że Wielki Wybuch nie stanowi żadnej szczególnej i nieprzekraczalnej granicy, Wszechświat przypomina węża zjadającego własny ogon i nie musiał mieć żadnego początku. Podobnie o 180 stopni zmienił przekonanie, że wszystko, co wpadnie do czarnej dziury, zniknie i wyparuje bez śladu. Po latach uznał, że informacja zostaje zapisana w postaci holograficznego wzoru na powierzchni horyzontu czarnych dziur i stopniowo ucieka na zewnątrz. Wszystko, co dotyczyło Stephena Hawkinga, natychmiast stawało się wiadomością dnia. Tak było, kiedy trafił do szpitala z zapaleniem płuc, rozwodził się z drugą żoną czy potrącił go samochód, wyrzucając z inwalidzkiego wózka na środek drogi (skończyło się na paru siniakach). Kiedy Uniwersytet Cambridge udostępnił w sieci pracę doktorską Hawkinga, strona uczelni została sparaliżowana przez tłumy zainteresowanych. Powstawały fankluby Hawkinga, nie mówiąc już o takich znakach popularności jak T-shirty czy kubki z fizykiem na wózku. Uczonym zainteresowało się także Hollywood - w 2014 r. powstał film „Teoria wszystkiego”, poruszająca historia o jego życiu. Pod koniec życia nie był już w stanie poruszyć nawet palcem. Porozumiewał się za pomocą grymasu policzka, który wychwytywał czujnik zamocowany na oprawce okularów. W ten sposób wybierał słowa z listy przesuwającej się po ekranie komputera i mozolnie komponował zdania, a potem jednym skrzywieniem policzka wysyłał je do syntezatora, który mówił za niego charakterystycznym komputerowym głosem. Wciąż także próbował przełamywać kolejne bariery. Zaakceptował zaproszenie do lotu w kosmos. Czekał na to od 2007 r., kiedy to przez kilkadziesiąt sekund doświadczył stanu nieważkości w locie parabolicznym na pokładzie samolotu. Nie wierzył w Boga, był ateistą przekonanym, że nie ma nieba ani życia po śmierci, że to „bajeczka dla ludzi, którzy boją się ciemności”.

Piotr Cieśliński

Zdjęcie profilowe: Shutterstock