Stanisław Barańczak

Stanisław Barańczak

Ur. 13.11.1946 Zm. 26.12.2014

Wspomnienie

Warszawa, rok 1977. W klasztorze Sióstr Franciszkanek członkowie KOR-u głodują w proteście przeciwko uwięzieniu manifestujących robotników. Jednym z nich jest młody poeta Stanisław Barańczak, lider "nowej fali". Mówili, że pojawił się z teczką pełną słowników i od razu zabrał się do pracy. Czyje wiersze wtedy przekładał? Jego nowe utwory można było czytać już tylko na maszynowych odbitkach albo w wydaniach emigracyjnych. Głośny manifest "Parę przypuszczeń na temat poezji współczesnej" rozpoczął słowami: "Powinna być nieufnością". Taki był ton sztuki lat 70. Poezja, teatr, kino prowadziły nas wzwyż. Kiedy w połowie lat 70., tuż przed zapisem cenzury na jego nazwisko, pojechałem do Stanisława Barańczaka po wywiad, tłumaczył właśnie Beatlesów. Mówił o tym, że kultura masowa może być mądra i głęboka jak muzyka Mozarta. W późniejszych wierszach, których podmiot wcielał się w peerelowskiego anonima, mówił o przebudzeniu świadomości, o odkryciu, że nasz świat jest "rajem krat" (anagram do Kraju Rad - tę słowną zabawę uprawiał od dzieciństwa). W tym świecie powietrze jest "gęste jak cement", a nieprawda jest prawdą. Ówczesny Barańczak przedrzeźniał język gazety, w której słowa "wolność" i "demokracja" podlegają "służbowo generałowi policji" - te słowa przezorni redaktorzy naprawdę skreślali z tekstów dziennikarzy. Ale w tym "raju krat" w połowie lat 70. rozkwitła kultura niezależna. Oparciem dla niej stały się kościoły. Tamto przebudzenie nie przypominało rewolucji, było pozbawione klasowej nienawiści. Była w tym - pisał Barańczak - "racjonalna nieufność", zdumienie trzydziestolatków, że żyjemy w świecie pozorów. Jak w ogóle mogliśmy "zacząć się w to bawić"? W tamtym ruchu odnowy nie dominowała zemsta. Chodziło o porozumienie, o kontakt, o solidarność - słowo to robiło niebywałą karierę, zanim jeszcze stało się nazwą związku. Tamten ustrój przywiązywał wielką wagę do słów, ale na tym również polegała jego słabość. Za pomocą słowa, po mickiewiczowsku, można było w ten ustrój śmiertelnie ugodzić. - Wstąpisz do KOR-u? - zapytał Barańczaka Jan Józef Lipski. - Tak, naturalnie - odpowiedział bez wahania, choć groziło to gwieździe poznańskiej polonistyki nieobliczalnymi konsekwencjami (wcześniej należał do partii). Zastanawiające, że ten poeta tak głęboko zaangażowany był autorem książki o poecie outsiderze, najbardziej osobnym, niezaangażowanym - Mironie Białoszewskim. Badając jego poetycki język, Barańczak wykazywał, że nie ma sprzeczności w byciu kimś osobnym i "obdawaniu innych sobą". Można stać z boku, "być sobie jednym", zarazem unikając samowywyższenia. Droga poetycka Stanisława Barańczaka miała charakter metafizyczny. W "Wyznaniach nawróconego dysydenta" potwierdza to rówieśnik i przyjaciel poznańskich poetów "nowej fali" - Barańczaka, Krynickiego - Adam Michnik. "Zaczynaliśmy myśleć o Bogu - pisze. - To poszukiwanie było nieodłącznym fragmentem naszego buntu". Słynne słowa modlitwy bohatera filmu Kieślowskiego "Przypadek": "Panie Boże, bądź", mają bezpośrednie źródło w wierszach Barańczaka i Krynickiego z lat 70. Cała poezja Stanisława Barańczaka - autora "Widokówki z tego świata", "Podróży zimowej", "Chirurgicznej precyzji", mistrza przekładów Szekspira i angielskich poetów metafizycznych, ale też poetyckiego absurdu, profesora Uniwersytetu Harvarda - jest poszukiwaniem Absolutnego Punktu Odniesienia. Jego wiersze - nie od razu o tym wiedzieliśmy - są opisem walki. W tym biegu, jak we wszystkim, był rekordzistą. 30 tak twórczych lat z parkinsonem - to niebywałe. Ale przecież dowiedzieliśmy się o jego chorobie, wiedzieliśmy także, że ta poezja mówi o każdym życiu. "Robienie dobrej miny do złej gry - pisze w "Tablicy z Macondo" - polega na znajdowaniu w niej sensu. Przeciwnika tym nie pokonamy, ale rzucimy mu przynajmniej kłodę pod nogi. Najperfidniejszy kawał, jaki można wyrządzić Nicości, udaje nam się wtedy, kiedy do produkowania sensu zmuszamy właśnie to, co w niej pozornie najbardziej bezsensowne". "Pierwszy liściu wirujący -/ zawsze zdołasz ziemi tknąć,/ nim ktoś świat ocalić zdąży/ raz/ raz/, choć raz zaklęciem Bądź".

Tadeusz Sobolewski

Zdjęcie profilowe: Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta