Jacques Chirac

Jacques Chirac

Ur. 29.11.1932 Zm. 26.09.2019

Wspomnienie

Był dwukrotnie prezydentem i premierem, jednocześnie „swojakiem” i „monumentem francuskiej polityki”. Kariera Jacques’a Chiraca zaczęła się w 1967 r., kiedy miał 35 lat. Został wtedy wybrany do parlamentu w swoim rodzinnym regionie Corrèze, gdzie spędził pierwsze lata szkolne (później wraz z rodziną przeprowadził się do regionu paryskiego, a w końcu do samego Paryża, miejsca urodzin). Jego ojciec był urzędnikiem bankowym, a dziadkowie dyrektorami szkół. Pochodzenie społeczne nastręczyło mu niemało kłopotów, kiedy zakochał się – z wzajemnością – w pochodzącej z dość snobistycznej rodziny arystokratycznej Bernadette Chodron de Courcel. Krewni dziewczyny nie kryli niechęci do jej pomysłu wyjścia za Jacques’a. A kiedy już do tego doszło, nie zgodzili się na ceremonię w kościele, gdzie tradycyjnie zawierano rodzinne śluby, tylko w sąsiedniej kaplicy. Jacques Chirac odebrał bardzo staranną edukację. Maturę zdawał w profilu matematycznym, co jeszcze do niedawna było we Francji uważane za selekcyjną drogę dla najlepszych. Podjęte studia wskazywały zaś, że zamierza zostać zawodowym politykiem. Skończył dwie superprestiżowe uczelnie: paryski Instytut Nauk Politycznych (bardziej znany jako Sciences Po) i Krajową Szkołę Administracji (ENA). Chirac bardzo szybko zadomowił się w stolicy rozumianej jako centrum władzy. Nie tylko ze względu na uzyskaną stosunkowo szybko funkcję deputowanego, ale i dlatego, że równocześnie został sekretarzem stanu ds. zatrudnienia w rządzie Georges’a Pompidou za prezydentury Charles’a de Gaulle’a. Sam Chirac znalazł się po raz pierwszy na szczytach hierarchii państwowej w 1974 r., gdy ówczesny prezydent Valéry Giscard d’Estaing powierzył mu tekę premiera. Jednak z Giscardem nie cierpiał się do tego stopnia, że pod koniec jego kadencji manewrował za kulisami, aby nie dopuścić do jego ponownego wyboru. Manewry okazały się skuteczne, choć ich konsekwencje trudno uznać za wymarzone dla manewrującego: w 1981 r. prawica – reprezentowana zarówno przez Giscarda, jak i Chiraca (choć pierwszy był liberalnym centrystą, a drugi konserwatywnym gaullistą) – przegrała i wybory prezydenckie, i parlamentarne. Do władzy doszli socjaliści i ich kandydat na prezydenta François Mitterrand. Pięć lat później lewica przegrała wybory do Zgromadzenia Narodowego, co zmusiło Mitterranda do tzw. kohabitacji z prawicą. I wtedy Chirac został jego premierem, choć i z nim zupełnie nie było mu po drodze, w sensie zarówno politycznym, jak i osobistym. To były dwie bardzo odmienne osobowości. Mitterrand – wyrafinowany intelektualista, przebiegły cynik i manipulator, ale równocześnie potrafiący patrzeć na świat globalnie, a na politykę dalekowzrocznie. Chirac – potężny mężczyzna (190 cm wzrostu), jowialny bon vivant przepadający za piwem i cielęcą głowizną. Jacques Chirac zaspokoił żądzę władzy, zostając w 1995 r. prezydentem Francji. W czasie pierwszej kadencji na tym stanowisku popełnił straszliwy błąd, rozwiązując Zgromadzenie Narodowe i rozpisując w 1997 r. przedterminowe wybory parlamentarne. Wygrała je lewica i Chirac musiał się pogodzić z pięcioletnią kohabitacją z socjalistycznym rządem pod wodzą Lionela Jospina. W 2002 r. Jospin stanął do wyborów prezydenckich przeciwko Chiracowi. Niespodziewanie odpadł jednak już w pierwszej turze. W drugiej czekało Chiraca niezwykłe doświadczenie. Musiał zmierzyć się z liderem skrajnej prawicy Jean-Marie Le Penem, którego zawsze traktował jak kogoś niegodnego brania udziału w życiu politycznym. W czasie kampanii wyborczej odmówił wystąpienia we wspólnej debacie telewizyjnej. Socjaliści, komuniści czy lewacy płakali i zgrzytali zębami, ale szli do komisji wyborczych i głosowali na Chiraca, byle tylko nie dopuścić do władzy Le Pena. Uzyskał 82 proc. głosów. Było to jednak zwycięstwo o bardzo gorzkim smaku – dla wszystkich było jasne, że wielu wyborców nie głosowało wcale za nim, tylko przeciwko Le Penowi. Jako zagorzały gaullista początkowo traktował integrację europejską niechętnie i podejrzliwie. Jednakże stopniowo łagodził stanowisko, dochodząc do wniosku, że w kształtującym się wielobiegunowym świecie silna Europa jest niezbędna z punktu widzenia obrony interesów Francji. W 1992 r. poparł więc traktat z Maastricht, a jako szef państwa prowadził politykę zaciskania pasa, by respektować warunki wymagane do wprowadzenia euro. To prawda, że najbardziej zażarcie Chirac bronił – ze względu na interesy francuskich rolników – wspólnej europejskiej polityki rolnej i związanych z nią subwencji. Starł się ostro w tej sprawie z ówczesnym brytyjskim premierem Tonym Blairem. Dążył jednak także do wzmocnienia wspólnej europejskiej polityki obronnej. Oczywiście, kryły się za tym m.in. typowe dla przekonanego gaullisty motywy wynikające z nieufności wobec NATO i chęci uniezależnienia się od Amerykanów. Ale nie tylko. Był entuzjastycznie nastawiony do przyjęcia do UE dawnych krajów obozu sowieckiego, a kiedy w 2004 r. to się stało, złożył hołd Europie „nareszcie zjednoczonej i żyjącej w pokoju”. Jego relacje z nowymi członkami Unii nie zawsze były jednak harmonijne. Do szczególnych napięć doszło niedługo przed ich przystąpieniem do UE, w 2003 r., kiedy szykowano interwencję zbrojną w Iraku. Nowe kraje członkowskie poparły ten pomysł i podpisały nawet w tej sprawie tzw. list ośmiu. Chirac wpadł wtedy w furię i wygłosił zdanie, które w Europie Środkowej do dziś mu się pamięta i które weszło do języka potocznego – że kraje tego regionu „straciły okazję, by zamilknąć”. Francja była wtedy wytykana palcami jako tchórz, zdrajca i niedorajda. Na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ nie tylko sprzeciwiła się przyłączeniu do koalicji montowanej przez Amerykanów, ale uniemożliwiła im także uzyskanie mandatu ONZ na przeprowadzenie całej operacji. Zdarzało się więc wylewanie francuskich win do rynsztoków, groźby bojkotu turystycznego Francji, a także oskarżanie jej o chęć ratowania irackiego dyktatora i zbrodniarza. Z dzisiejszej perspektywy widać, że to jednak Chirac miał rację. Od początku stawiał sprawę jasno: atak na Irak zdestabilizuje cały region, zaburzając względną równowagę między szyitami i sunnitami, co może prowadzić do radykalizacji religijnej i krwawych wojen na tym tle, wymierzonych także w Zachód. Sprawdza się to na naszych oczach. W pamięci ludności Bliskiego Wschodu zapisał się Chirac jeszcze z racji innego wydarzenia. W 1996 r. złożył wizytę w Jerozolimie, a izraelscy ochroniarze otoczyli go tak ściśle, że kontakt z miejscowymi był praktycznie niemożliwy. Prezydent dosłownie odepchnął policjantów i wrzeszczał: „Czego chcecie?! Chcecie, żebym zaraz wrócił do samolotu?!”. O ile jakoś udało mu się poradzić sobie z własną izolacją w Jerozolimie, o tyle nie osiągnął znacznie szerszego celu politycznego: przerwania izolacji Palestyńczyków, a w szczególności ich ówczesnego lidera Jasera Arafata. Zdołał jedynie załatwić ściągnięcie chorego Arafata do Paryża, gdzie umieszczono go w szpitalu, w którym w 2004 r. zmarł. Jacques Chirac pasjonował się „zapomnianymi ludami”, ich kulturą i obyczajami. Paryż zawdzięcza mu poświęcone im wspaniałe muzeum w samym centrum, tuż nad Sekwaną, przy Quai Branly. Fascynowała go Afryka, jeszcze bardziej – Azja. A przede wszystkim Japonia. Odwiedził ten kraj blisko 50 razy. Jego sztuka była prawdziwą pasją Chiraca już od młodości. Kilka razy zapisał się w pamięci zbiorowej złotymi zgłoskami. Np. jako pierwszy prezydent Francji, niedługo po wyborze na ten urząd, jednoznacznie i oficjalnie oświadczył, że państwo francuskie kolaborowało w czasie wojny z hitlerowskimi okupantami. Wcześniej trzymano się wersji – popularnej zwłaszcza w jego własnym środowisku gaullistowskim – że reżim z Vichy nie był uprawniony do reprezentowania Francji, a zatem nie można mówić o kolaboracji państwa francuskiego z Niemcami. Dokonany przez Chiraca przełom w myśleniu o tej kwestii okazał się ważny i trwały. Wśród szczególnie przełomowych posunięć Chiraca jako prezydenta pamięta mu się także m.in. zniesienie obowiązkowej służby wojskowej i wprowadzenie służby zawodowej. W czasie kampanii prezydenckiej popularna telewizyjna szopka polityczna „Les Guignols de l’info” naśmiewała się zeń do rozpuku. Najwyraźniej sprzyjało to jednak identyfikowaniu się z nim przez tzw. zwykłych ludzi, którzy postrzegali go właśnie jak podobnego do nich „swojaka”, z różnymi, zwyczajnie ludzkimi wadami i śmiesznostkami. W rozmowach z owymi „zwykłymi Francuzami” można często usłyszeć, że był „ostatnim prawdziwym prezydentem”. Specjaliści ujmują to inaczej – że był „monumentem francuskiej polityki”.

Piotr Moszyński