Za rządów 41. prezydenta USA upadł mur berliński, Polska stała się krajem demokratycznym, a Związek Radziecki przekształcił się w Rosję. George W. Bush został syndykiem masy upadłościowej komunizmu, wyzwolił Kuwejt, ale nie potrafił się uporać z problemami amerykańskiej gospodarki. Gdyby pod koniec lat 90. zapytać Amerykanów o podsumowanie jego prezydentury, orzekliby, że Bush senior był nieudacznikiem. Nie udało mu się wyjść z cienia Ronalda Reagana uważanego za politycznego giganta. Nie miał w sobie takiej charyzmy ani takiej werwy jak jego rywal Bill Clinton, który z łatwością pokonał go w wyborach w 1992 r. Był wręcz nudny. Postrzegano go jako polityka epoki, która odeszła do przeszłości w chwili upadku muru berlińskiego, gdy znikło ryzyko wybuchu wojny nuklearnej. Bush popierał inicjatywę Okrągłego Stołu w Polsce. W lipcu 1989 r. odwiedził nasz kraj. Spotkał się zarówno z gen. Wojciechem Jaruzelskim, jak i z przywódcą „Solidarności” Lechem Wałęsą w jego prywatnym mieszkaniu. Bush był zaskoczony tempem, w jakim upadł komunizm, nie zdawał sobie sprawy z przemian zachodzących w amerykańskim społeczeństwie. Wybory przegrał, bo obiecywał nie podnosić podatków. Gdy na początku lat 90. amerykańska gospodarka zaczynała słabnąć, a deficyt budżetowy – rosnąć, postanowił je jednak podnieść. Jego poparcie poleciało na łeb na szyję. Z dzisiejszej perspektywy Busha seniora ocenia się jednak pozytywnie. Członkowie Amerykańskiego Towarzystwa Nauk Politycznych w sondażu z 2018 r. umieścili go na 17. pozycji, tuż za Johnem Kennedym. To z pewnością efekt degrengolady, która trwała w amerykańskiej polityce, kiedy władzę w kraju dzierżył Donald Trump. Bush senior był ostatnim amerykańskim prezydentem, który pamiętał II wojnę. Gdy Japończycy zaatakowali Pearl Harbor, syn zamożnego teksaskiego bankowca rzucił studia i zaciągnął się do Marynarki Wojennej. Został jej najmłodszym pilotem. Służył jako pilot bombowca nurkującego, z racji jego dość rachitycznej postury dostał od kolegów ksywkę „Skin”, czyli chudzielec. We wrześniu 1944 r. jego samolot podczas ataku na japońskie instalacje na wyspie Chichijima został trafiony przez artylerię przeciwlotniczą. Mimo że samolot się palił, Bush doleciał nad cel i zrzucił bomby. Z maszyny wyskoczył dopiero nad morzem. Cztery godziny dryfował na dmuchanej tratwie ratunkowej, zanim został podjęty przez amerykański okręt podwodny. Za akcję dostał wysokie odznaczenie, jednak strach, jaki przeżył, dryfując na oceanie, pamiętał do końca życia. Politykę traktował jako coś brudnego. Chciał wyznaczać w niej wysokie standardy i kroczyć własną ścieżką. Wszedł do niej w latach 60. Miał już za sobą spore sukcesy finansowe w branży naftowej. W 1967 r. z ramienia Partii Republikańskiej został członkiem Izby Reprezentantów, w 1970 r. wszedł do Senatu. Służył jako ambasador przy ONZ i specjalny wysłannik do Chin prezydenta Geralda Forda. Jako prezydent musiał stawić czoło rozkładowi boku wschodniego i kryzysowi w Panamie w 1989 r., gdzie wysłał piechotę morską, by obalić i pojmać dyktatora Manuela Noriegę, i w Kuwejcie, który w 1990 r. został zajęty przez irackie wojska. USA pod egidą ONZ zbudowały wówczas międzynarodową koalicję, która wyzwoliła kraj. Bush postanowił jednak nie obalać irackiego dyktatora Saddama Husajna, ponieważ obawiał się, że taki ruch zdestabilizuje to państwo, co mogłoby wywołać wstrząsy na całym Bliskim Wschodzie. Tej mądrości zabrakło jego synowi George’owi W. Bushowi, prezydentowi w latach 2001-09. Po ataku Al-Kaidy na World Trade Center na podstawie wątpliwych dowodów oskarżył Irak o współpracę z terrorystami i produkcję broni masowego rażenia, a wiosną 2003 r. dał rozkaz do ataku na ten kraj. Skutki były dokładnie takie, jak przewidywał jego ojciec. Pod koniec życia George H.W. Bush cierpiał na chorobę Parkinsona, poruszał się na wózku. W kwietniu 2018 r. zmarła jego żona Barbara, z którą przeżył 63 lata.