Anna Hermanowicz

Anna Hermanowicz

Ur. 15.02.1943 Zm. 14.03.2025

Wspomnienie

Wspomnienie W dniu 14 marca 2025 r., po półrocznym pobycie w Domu Opieki „Jestem” opodal Niepołomic, zmarła w wieku 83 lat moja najbliższa przyjaciółka Anna Hermanowicz. Nasi rodzice zaprzyjaźnili się w Wilnie sto lat temu. A my, w roku 1948, poznałyśmy się i zaprzyjaźniły jako dzieci. Ania została historykiem sztuki oraz wybitnym konserwatorem drewnianych rzeźb i polichromii ściennych. Po powrocie z Brazylii – z dwójką dzieci i dwiema walizkami – pracowała jakiś czas w zespole konserwatorskim na Wawelu, a kilka lat później w Luwrze. Natomiast rezultaty jej samodzielnej pracy można oglądać w Wiśniczu, Krzeszowie i w wielu innych miejscach, zwłaszcza na Dolnym Śląsku. Po mistrzowsku rozpoznawała kolory i formy, dzięki czemu błyskawicznie układała „puzzle”. Nigdy nie mieszkałyśmy w tym samym mieście, ale często spędzałyśmy razem wakacje. W 1957 roku mama Ani zabrała mnie na wspólne wakacje do Gronia. Tam poznałam bliżej bliźniaczki: Krysię i Marysię – młodsze siostry Ani. Byłyśmy też razem w Swarzewie i wielokrotnie w Żarnowcu. Potem, już jako osoby dorosłe, od 1964 roku, odbyłyśmy wspólnie wiele dalekich podróży: do Budapesztu, Brazylii, Senegalu, Portugalii, Francji, Słowacji, do Bostonu, gdzie studiował jej syn Tomek, a kilka lat później w Góry Skaliste, gdzie Tomek w końcu osiadł. Poniesione koszty dzieliłyśmy między siebie z dokładnością co do grosza i nigdy te rozliczenia nie prowadziły do jakichkolwiek nieporozumień. Ania kochała życie, ludzi, dzieci, a zwłaszcza swoje wnuki. Zbudowała dom z wielkim, zielonym dachem, przy pustej ówcześnie drodze, która od koloru tego dachu wzięła obecną nazwę „Zielone Wzgórze”. Przez całe życie przygarniała liczne psy i koty. Kochała je, a one odwzajemniały tę miłość. Była niezmordowaną czytelniczką: pochłaniała książki w ogromnych ilościach. Mam wrażenie, że jej życie było rozpięte pomiędzy „Anią z Zielonego Wzgórza” – czyli naiwnym obrazem szczęścia, a „Przeminęło z Wiatrem” – czyli walką o przetrwanie, pomimo wszystkich klęsk i niepowodzeń. Miała wspaniałe „oko” do tego, by wśród stosów bezwartościowych rupieci na „pchlim targu” wypatrzeć jakiś wyjątkowo wartościowy drobiazg czy piękną szmatkę, która natychmiast okazywała się stworzona na moją miarę i w moim stylu. Brakowało jej natomiast tego „oka” do oceny wartości i charakteru niektórych ludzi, przez co nie raz wpadała w tarapaty. Gdy ostrzegałam ją przed konsekwencjami, odpowiadała, że nie boi się, bo „przecież dał mi słowo!”. Niekiedy udawało mi się pomóc Jej w „wykaraskaniu się” z tych tarapatów. Ale w miarę upływu czasu, gdy starość odebrała nam obu wiele sił, z bólem przekonywałam się, że już nie potrafię jej pomóc. Była człowiekiem ogromnych talentów: artystycznych, językowych, literackich, ale nie potrafiła opanować nowoczesnych technik komunikacji (komputer i smartfon). W tej dziedzinie stała się zupełnie niesamodzielna, zdana na pomoc otoczenia. Coraz gorzej widziała, ale dwie operacje zaćmy pozwoliły jej czytać prawie do końca życia. Operacje biodra, złamania, liczne upadki, pozbawiły ją swobody ruchu. Upośledzenie słuchu dokończyło proces izolacji, w który popadła pod koniec życia. W tym okresie coraz bardziej ograniczonej samodzielności Ania zrozumiała, że potrzebuje pomocy w życiu codziennym. Znalazła i zatrudniła osobę mieszkającą w pobliżu, która doskonale rozumiała Jej potrzeby. Te dwie zupełnie różne kobiety znalazły wspólny język i przez pewien czas, korzystając z pomocy Iwony, mogłam utrzymywać żywy kontakt z Anią. Jednak postępująca degradacja słuchu oraz mobilności mojej przyjaciółki doprowadziły Ją w końcu do Domu Opieki. Dzięki jej siostrom – które starały się ją często odwiedzać – miałam aktualne „sprawozdania” o zdrowiu Ani. Sama też kilkakrotnie odwiedzałam ją. Ostatni raz widziałam Anię 40 godzin przed Jej śmiercią. Długo siedziałam w milczeniu przy jej łóżku. Wiedziałam, że już nic więcej nie mogę dla niej zrobić. W moich trudnościach Ania zawsze mnie wspierała i cieszyła się, gdy coś mi się udawało. W dniu naszych ostatnich wspólnych imienin, w lipcu 2024 roku, podarowała mi ważną książkę Joanny Bator („Ucieczka niedźwiedzicy”) z krótką, własnoręcznie napisaną dedykacją. Ten ostatni dar pieczołowicie przechowam. Aniu! Będzie mi Ciebie bardzo brakowało.

Anna Zalewska