Elżbieta Weronika Lutomierska-Kolacz - córka Powstańca Warszawskiego Ludwika Lutomierskiego poległego na barykadzie przy Fabryce Tapet Józefa Franaszka - była matką, którą wielu chciałoby mieć, ale tylko nieliczni mogli jej doświadczyć. Niektórzy mówią, że za bardzo uwielbiałem moją matkę, ponieważ była moją matką, ale mówię wam, że powyższe stwierdzenie jest w pełni uzasadnione i prawdziwe, ponieważ w dzisiejszych czasach jest niewiele matek takich jak ona. Nie twierdzę, że moja matka była idealna, bo i ja i moja siostra mieliśmy czasami z Mamą ostre wymiany zdań, ale bez względu na tą różnicę pokoleń z pewnością zasługiwała na taki opis. Przy różnych okazjach ludzie pytali mnie, gdybym miał opisać moją matkę jednym słowem, jakie by ono było? - Moja odpowiedź zawsze brzmiała: MIŁOŚĆ. Ponieważ moja matka była żywym dowodem na to, że bezwarunkowa miłość istnieje. Ci, którzy znają historię życia mojej matki, jej całą walkę, która rozpoczęła się wraz z wybuchem II wojny światowej i trwała przez okupację nazistowską i powstanie warszawskie - i niewyobrażalne dni grozy, w których straciła ojca walczącego na barykadzie, będąc wówczas zaledwie siedmioletnią dziewczynką, a następnie bohaterską ucieczkę w ramionach matki z płonącego miasta wbrew wszelkim przeciwnościom, czołgom, nalotom dywanowym i ogniowi karabinów maszynowych, gdy w końcu obie dotarły na stację kolejową, gdzie wsiadły do pociągu towarowego jadącego w nieznanym kierunku, przeżyły ten terror, pozostawiając za sobą prawdziwe piekło. I w zasadzie nie powinienem nic więcej tutaj mówić o mojej kochanej matce - poza jednym - że wybaczyła nazistowskim ciemiężycielom, ponieważ nigdy nie pielęgnowała uczuć nienawiści, a jej serce było tak wielkie, że trudno sobie nawet wyobrazić, w jakim stopniu obejmowało ludzkość, na ile to tylko było możliwe. Chociaż jej serce było głęboko zranione i pozostawało w takim stanie do końca jej dni, to jednak zawsze było wypełnione prawdziwymi uczuciami bezwarunkowej miłości, zarezerwowanymi dla jej bliskich, członków rodziny i reszty ludzkości. Dzięki mojej matce mogę powiedzieć bez cienia wątpliwości, że jabłko (reprezentujące mnie) padło niedaleko drzewa (reprezentującego moją matkę). Czasami zastanawiam się, jak to możliwe, że moja mama, w momencie wybuchu Powstania Warszawskiego, jako mała dziewczynka, patrząc na te wszystkie okrucieństwa z publicznymi egzekucjami włącznie jakie naziści sprowadzili na polską ludność i jej rodzinę, wyrosła na całkiem normalną kobietę, pełną tej wspomnianej bezwarunkowej miłości. Cóż, ona miała swoje lęki przez całe swoje pozostałe życie, nie wspominając o powtarzających się koszmarach wojennych – podczas spokojnych godzin snu – nazwałbym to rodzajem zespołu stresu pourazowego, którego nigdy się nie pozbyła. Mimo powyższych przeżyć uzbroiła się w ogromną siłę, by wznieść się ponad wszystkim, co miało miejsce podczas II wojny światowej i poza nią. Dlatego jej wewnętrzna siła i wrodzony dar przebaczenia, to coś, co należy podziwiać. Mamo, bardzo dziękuję Ci za to, że zawsze byłaś sobą i że wychowałaś mnie w duchu bezwarunkowej miłości, empatii i współczucia – i choć wiem, że stało się to również z pomocą mojego taty – ale dziś jest Twój dzień, więc chcę Ci powiedzieć, że bez Ciebie nie byłbym tym, kim jestem dzisiaj. Dzięki Twojej niesamowitej i czułej opiece i bezwarunkowej miłości, uczuciom, które we mnie zaszczepiłaś, nie potrafię nienawidzić innych i raczej nie używam tego słowa często, idąc za przykładem Twojego życia i Twoich niesamowitych umiejętności rodzicielskich, dzięki którym między innymi nauczyłaś mnie, że miłość jest jedyną odpowiedzią na wszystko, także zło. Dzisiaj (02.08.2024) żegnamy się przy grobie, gdzie spoczywają Twoje ziemskie szczątki. Ale Ty nauczyłaś mnie, jak żyć pełnią życia i wiem, że nie chciałabyś, abym ja lub ktokolwiek inny przekształcił to - chociaż smutne wydarzenie straty - w ceremonię beznadziei i rozpaczy, lecz w prawdziwe świętowanie twojego bogatego i bohaterskiego życia, pomimo całego bólu i cierpienia, które znosiłaś w swoim życiu, ponieważ zawsze byłaś w stanie przekształcić to, co negatywne, w pozytywne. Nawet w twoich najtrudniejszych i najciemniejszych chwilach wypełnionych smutkiem i często niepotrzebnymi zmartwieniami, siła, którą manifestowałaś w swoich własnych doświadczeniach życiowych, pozostanie na zawsze moją inspiracją (i nie tylko moją) i zachętą na resztę mojego życia, aby nigdy się nie poddawać, ale iść naprzód z optymistycznym nastawieniem, aby osiągnąć swoje ostateczne cele i aspiracje. Dziękuję Ci jeszcze raz za podróż, w którą mnie zabrałaś. Bogate wspomnienia z naszych wspólnych eskapad spędzonych razem, czy to w Warszawie, czy też w Nowym Yorku lub Kalifornii, a zwłaszcza nasza wycieczka do Kuźnicy, pozostaną na zawsze w mojej pamięci, o których zawsze będę myślał ze łzą w oku. Spoczywaj w pokoju, dopóki Cię nie zobaczę ponownie. Twój kochający syn