Wspomnienie o dr Annie Biernat 1951–2022. Anna, krakowianka, absolwentka VII liceum w Krakowie. Ukończyła dwa kierunki studiów - prawo i filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Doktoryzowała się z filozofii. Jako nauczyciel akademicki prowadziła wykłady z filozofii, antropologii i bioetyki w Akademii Medycznej w Krakowie i w Collegium Medicum UJ. Swoje umiłowanie do filozofii realizowała nie tylko w pracy dydaktycznej, za co była tak bardzo lubiana przez studentów, ale i w pracy naukowej. Od swojego promotora pracy doktorskiej, ale także mistrza, Profesora Jana Woleńskiego, przejęła to, co tak istotne w pracy naukowej - rzetelność analizy i precyzyjne wyrażanie swojego stanowiska, czego przykładem może być ciesząca się uznaniem i nieustająco cytowana książka „Poglądy filozoficzne Leona Petrażyckiego i ich interpretacje”. Umiłowanie filozofii przejawiało się także w ciągłej otwartości na filozoficzne dyskusje w poszukiwaniu prawdy. Nie pozostawało to, jak często się zdarza, w sferze deklaratywnej, nie ograniczało się do spotkań naukowych. Miało szerszy wymiar. Gdy przygotowywała zajęcia dla studentów, czy pisała teksty naukowe, godzinami, również późnonocnymi, dyskutowała o tym ze mną. Opowiadała o filozofii naszym kilkuletnim dzieciom, Jakubowi i Sarze. Gdy przychodzili do mamy i mówili, że coś boli, że czegoś nie ma, gdy pytali co jest piękne czy dobre – jej odpowiedź czy komentarz, obok miłości i wrażliwości, inspirował Epikur, Platon, Św. Augustyn, Berkeley. Anna, dla wielu Ania, piękna dziewczyna, która jako 17-to letnia studentka została w 1968 roku wybrana miss Wydziału Prawa UJ, była wrażliwa, delikatna, czuła. Przeżywała więcej. Przeżywała więcej nie tylko w sferach dotyczących jej samej, czy osób najbliższych, ale i innych ludzi. To przeżywanie nie pozostawało jedynie wewnętrznym doświadczeniem. Jego emanacją była pomoc dla innych. W razie potrzeby – o charakterze materialnym, w razie potrzeby – pomoc polegająca na rozmowie, wysłuchaniu, spędzeniu czasu, przytuleniu, wspólnym płaczu… Żyła wartościami. W tym wymiarze była bezkompromisowa. Nade wszystko zaś żyła prawdą. Prawdą, jako wartością poznawczą, prawdą jako kamieniem węgielnym wolności, prawdą jako fundamentem moralności. Gdy nie akceptowała, zwłaszcza w wymiarze moralnym, współczesnych zdarzeń na scenie politycznej, głośno i bezkompromisowo o tym krzyczała, nie w domu, ale w przestrzeni publicznej. Pracę zawodową godziła wspaniale z dbaniem o rodzinę i prowadzeniem domu. Było to możliwe dzięki temu, że była niezwykle pracowita i doskonale zorganizowana. Była szalenie aktywna. Jej życie było pełne pasji. Aż trudno uwierzyć jak różnych! Jej pasją, po przejściu na emeryturę, była praca na działce. Od wczesnej wiosny codziennie pędziła tam na rowerze, by stwarzać cuda. Nie tylko estetyczne, choć miała szczególne uwielbienie dla kwiatów, w których dostrzegała cud boskiej kreacji, ale i kulinarne - jej zielnik oraz uprawy oryginalnych warzyw i owoców były podstawą fenomenalnych dokonań kulinarnych. Gdy porwała ją muzyka, jako młoda emerytka nauczyła się grać na pianinie. Gdy uprawiała sport to nie rekreacyjnie, ale tak, by w 2017 roku wskoczyć do Morza Czerwonego w izraelskim Ejlacie i po kilku chwilach pozostawać jedynie niewielkim punkcikiem kilometry od brzegu, na granicy jordańskich wód terytorialnych. Uwielbiała podróże, a podróżowała niebanalnie, ku temu co najpiękniejsze na świecie – wulkanom, lodowcom, pustyniom. Realizując pasje potrafiła, a mało kto waży się na to, diametralnie zmieniać swoje życie codzienne. Wspominając pasje Anny, nie mogę pominąć jej przywiązania do „Gazety Wyborczej’. Bez lektury gazety nie można było sobie wyobrazić żadnego dnia. Wysoko ceniła teksty wielu autorów, pozostając krytyczna. Nie zmieniały tego nawet dłuższe wyjazdy; spakowane „Duże formaty” i „Wysokie obcasy” niejednokrotnie oznaczały nadbagaż. Ania była pełna miłości. To miłość porządkowała jej, a zatem i nasz świat. Miłość umiała dawać i okazywać. Nie tylko wzniośle, nie tylko słowami, ale i w czynach i gestach. Wielkich i małych. Przede wszystkim zaś w tym, że to, czego pragnęła najbardziej to to, by było nam dobrze. Miłość która wypełniała jej życie była cierpliwa i łaskawa jak ta, o której Św. Paweł pisał w „Hymnie o miłości”. Miłością stworzyła wyjątkową, magiczną, wręcz niepojmowalną więź ze mną. Taką, dla której stworzone jest, pozornie banalne powiedzenie, o dwójce ludzi, która staje się jednością. Dałem temu wyraz w nekrologu zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej” w dniu 19 sierpnia 2022 roku. Ania odeszła 13 sierpnia 2022 roku, ale dalej zupełnie obcą pozostaje myśl, że jej nie ma. Świata, w którym jej nie ma nie sposób sobie przecież w ogóle wyobrazić, a co dopiero zrozumieć, czy zaakceptować. Taki świat dotknięty jest ułomnością, której nie da się naprawić. Taki świat przeszywa ból, który nie może zostać ukojony. Taki świat jest biedny, straszny i zły.