Wielisława Gortat-Zalewska

Wielisława Gortat-Zalewska

Ur. 07.12.1942 Zm. 30.05.2022

Wspomnienie

Wspomnienie o Najdroższej, Najukochańszej Mamuni – dr n. med. Wielisławie Gortat-Zalewskiej Dr n. med. Wielisława Gortat-Zalewska urodziła się w Łodzi dnia 7.12.1942 roku. Lata dziecięce i młodzieńcze spędziła na Chojnach, których część przed tzw. rozkułaczaniem należała do jej dziadka ze strony mamy. Ukończyła XVI Liceum Ogólnokształcące im. H. Sienkiewicza, w którym przez nauczycieli była określana „lampą klasy”. Studia medyczne na Akademii Medycznej w Łodzi ukończyła z wyróżnieniem czyli tzw. czerwonym dyplomem w 1966 roku. W tym samym roku odbył się Jej ślub z kolegą z roku Ludwikiem Waldemarem, a raczej dwa śluby – cywilny i kościelny. Młode małżeństwo po odbyciu stażu lekarskiego początkowo zamieszkało w Łodzi. W Łodzi w roku 1967 przyszła na świat jedyna córka Anna Małgorzata. Małżeństwo następnie przeniosło się do Ośrodka Zdrowia we wsi Witonia z zamiarem wzmocnienia strony finansowej związku. Dr Wielisława Gortat-Zalewska, prywatnie zwana Wiolą, dojeżdżała do Zakładu Anatomii Prawidłowej Akademii Medycznej w Łodzi, gdzie pracowała jako asystentka pod kierownictwem profesora Tadeusza Wasilewskiego, a także odbywała staż specjalizacyjny z zakresu dermatologii i wenerologii w Wojskowej Klinice Dermatologicznej w Szpitalu im. WŁ. Biegańskiego pod kierownictwem profesora Zdzisława Ruszczaka. W obu jednostkach sukcesywnie prowadziła zajęcia dydaktyczne ze studentami i działała naukowo. Egzamin specjalizacyjny Io z zakresu dermatologii i wenerologii zdała w 1971, a IIo w 1974roku, uzyskując tytuł lekarza specjalisty dermatologa-wenerologa. W roku1975 obroniła przełomową pracę doktorską pod tytułem „Badania dermatoglificzne i chromosomowe w łuszczycy”. Pani Doktor uczestniczyła w licznych zjazdach i konferencjach krajowych i zagranicznych. Brak możliwości kontynuowania pracy naukowej w klinice po obronie doktoratu zaowocował pełnym skupieniem dr n. med. Gortat-Zalewskiej na pracy z pacjentami w ramach działań ambulatoryjnych poradni dermatologicznej przy ulicy ks. Brzóski która należała do Zespołu Opieki Zdrowotnej Łódź-Bałuty. Tam też zastały Ją procesy reorganizacyjne w tzw. państwowej służbie zdrowia. Dr n. med. Gortat-Zalewska przez wiele lat pracowała w gabinetach specjalistycznych „DERMED”, jak i Spółdzielni Pracy Lekarzy Specjalistów niosąc pomoc tysiącom pacjentów. Miała „niezwykłe oko dermatologiczne” do stawiania prawidłowych diagnoz klinicznych i „trafiania” z leczeniem, jak wielokrotnie podkreślali uszczęśliwieni pacjenci. Po przejściu na zasłużoną emeryturę dr n. med. Wielisława Gortat-Zalewska bardzo dużo podróżowała ze swoją siostrą Jadwigą. Po tych podróżach wspaniałą pamiątka są liczne albumy, które teraz z nostalgią i łezką w oku mogę oglądać bez końca. Doświadczenie bezcenne. Wszystkie osoby, które Panią Doktor – moją Ukochaną Mamę - znały podkreślają, że zawsze była bardzo pomocna, wszystko potrafiła załatwić. Bardzo lubiła pomagać wszystkim, którzy Ją o to prosili, ale także tym, którzy nie zdążyli poprosić, gdyż Ona już wcześniej zauważyła możliwość swojego pomocnego działania w przeróżnych sprawach. Pani Doktor Wiola, jak Ją nazywali znajomi, była osobą bardzo przedsiębiorczą. Podejmowała liczne inicjatywy, a największa z nich była budowa domu jednorodzinnego. Była w swoim żywiole, organizowała fachowców, przypominała im o terminach, prosiła, sztorcowała, zapisywała działania. Jej zaangażowanie i skuteczność zdumiewały nawet najbardziej „opornych” fachowców z branży budowlanej, którzy przy Niej potulnieli jak baranki i starali się sprostać Jej wymaganiom inwestorskim. Sukces był pełny. Dom został ukończony w 2002 roku i jedynaczka z mężusiem wprowadzeni na włościa zaraz po powrocie z urlopu we wrześniu tegoż roku. Ostatnie 4 lata życia Pani Doktor Wiola spędziła w Domu Kombatanta przy ulicy Przyrodniczej w Łodzi, 400 m od domu, którego nadzór budowlany, tak dzielnie prowadziła i od szpitala w którym powiła swoją jedynaczkę. Przez te 4 lata doświadczyła spokoju, pogody ducha i zadowolenia. Jej jedynaczka córcia-purcia była na skinienie. Odwiedzała swoją ukochaną Mamucię z Mamuci pieskiem Tofikiem, którego zdjęcie wisiało nad łóżkiem w jednoosobowym pokoju Mamuni w Domu Kombatanta. Pani Doktor była w dobrym stanie psycho-fizycznym, mogła wreszcie odcinać przysłowiowe kupony od życia nie troszcząc się o problemy dnia codziennego. Była bardzo pogodna i zadowolona, brała udział we wszystkich wydarzeniach kulturalnych organizowanych dla mieszkańców Domu. Występowała i śpiewała wraz z Koleżankami i Kolegami Domu. Potrafiła zawsze wytłumaczyć swojej jedynaczce, że nie ma co się przejmować nieprzyjemnymi zdarzeniami życiowymi. Wtedy pokazywała, ze najlepiej zacząć delikatnie pocierać swoje dłonie jedna o drugą. Przy pocieraniu wytwarza się delikatne ciepło, które rozchodzi się subtelnie po całym ciele i emanuje na zewnątrz. Mamusia powtarzała, że na tym przyjemnym zjawisku należy się skupić, a nie na negatywnych emocjach, które przyspieszają starzenie. To było takie urocze i rozbrajające! Takie pomocne i jakże prawdziwe. Taka kochana i rozbrajająca Najdroższa, Najukochańsza Mamunia Wiola zawsze pozostanie w pamięci swojej córci-purci Ani. Niezwykle kojącym w dzień pogrzebu było odczytanie przez koleżankę z lat młodzieńczych mojej Mamy, panią mgr Wiesławę Krzanowską, Jej pożegnalnego listu, który pozwolę sobie przytoczyć w tym miejscu jako część mojego wspomnienia o Mamie. Pożegnanie Koleżanki Doktor Wioli przez Panią mgr Zdzisławę Krzanowską: Kochana Wiolu, Patrzysz na nas z Nieba- mimo że nie ma Cię już pośród nas, czujemy Twoją obecność… Pragnę podziękować Ci za naszą przyjaźń, której początki sięgają roku 1956, kiedy to podjęłyśmy naukę w Liceum Ogólnokształcącym Nr 16 im. Henryka Sienkiewicza, gdzie jako nastolatki uczęszczające do tej samej klasy nawiązałyśmy serdeczną przyjaźń. Pamiętam ten wspólnie spędzony czas- czas, w którym kształtowały się nasze charaktery i postawy życiowe. Wciąż pamiętam też spotkania w Twoim domu rodzinnym, gdzie przy akompaniamencie muzyki płynącej z magnetofonu pod czujnym okiem Twojej mamy, uczyłyśmy się tańczyć. Razem biegłyśmy- by uniknąć spóźnienia- na lekcje religii, które wtedy odbywały się w salce katechetycznej przynależącej do Parafii Św. Wojciecha. Kiedy nadszedł czas matur, wspólnie powtarzałyśmy materiał egzaminacyjny z biologii, chemii i fizyki, a nasze kochane mamy raczyły nas pysznymi posiłkami, sałatkami warzywnymi i innymi rarytasami, które pomagały nam podejść do ogromu materiału z energią i zapałem. Smak wątróbki cielęcej w wykonaniu Twojej mamy pamiętam do dziś! Była taka pyszna! Potem nadszedł czas studiów, Twoich- na Akademii Medycznej; moich z kolei- na Politechnice Łódzkiej. Mimo bariery w postaci rosnących obowiązków i topniejącego czasu, nasze więzi nie uległy osłabieniu. Pamiętam naszą pierwszą wakacyjną pracę, jaką w charakterze wychowawczyń podjęłyśmy na koloniach letnich z młodzieżą łódzką w Czaplinku nad jeziorem Drawsko. Mimo początkowych obaw, sprostałyśmy powierzonym nam obowiązkom i już następnego roku ponownie opiekowałyśmy się młodzieżą kolonijną, tym razem w Szczypiornie. Tworzyłyśmy naprawdę zgrany duet! Nawet po studiach, praca zawodowa i macierzyństwo nie zdołały zapobiec okazjonalnym spotkaniom w gronie naszych rodzin. Dzięki temu, także nasze dzieci nawiązały serdeczne relacje, które trwają do dziś. Wkrótce potem zmieniłam miejsce zamieszkania- gdy wydawało się, że ścieżki naszego losu znajdują się na rozdrożu my znajdowałyśmy sposoby, by podtrzymywać łączącą nas więź. Dzięki korespondencji mogłyśmy dzielić się doświadczeniami i troskami codziennego życia. Twoje listy były świadectwem tego, jak ogromną dumą i pociechą była dla Ciebie Twoja córka Ania. Szczególnie miło wspominam również nasze nieplanowane i całkowicie niespodziewane spotkanie nad Morzem Bałtyckim, na plaży w Jelitkowie. Być może tylko z pozoru było ono dziełem przypadku? Po 30 latach wróciłam do Łodzi- pomimo Twojego poświęcenia pracy i obowiązkom znalazłaś czas, by się ze mną spotkać. Przez wszystkie kolejne lata nasza przyjaźń trwała, a rozmowy telefoniczne, pomimo iż nieczęste, zawsze były długie- może dlatego, że lista radości i smutków, którymi się podczas nich dzieliłyśmy, nigdy nie wyczerpywała w pełni naszych wspólnych tematów. Kochana Wiolu! Dziękuję Ci za tę przyjaźń! Nigdy nie zapomnę opieki lekarskiej i miłości, jaką otoczyłaś moją mamę w czasie jej choroby. Dziękuję! Nasze ostanie rozmowy w czasie pandemii COVID-19 przepełnione były radością i nadzieją na przezwyciężenie także i Twojej choroby, a jednak… Opatrzność miała względem Ciebie najwyraźniej inne plany. Wiolu! Łącząca nas więź była piękna i budująca, pozbawiona fałszu i obłudy, prosta i nieskomplikowana, a jednocześnie gorąca i pełna dobra. Dla mnie była ona źródłem wielkiego szczęścia, za które jestem Ci ogromnie wdzięczna. Dzisiaj z wielkim smutkiem i żalem żegnam się z Tobą. Pozostaniesz w moich myślach i w moim sercu do końca moich dni. Dzidka Dla mnie jedynej córki Szanownej Pani Doktor Wioli, mojej Wspaniałej Mamy odczytanie w dniu pogrzebu mojego osobistego pożegnania było swoistym katharsis. Tak rzadko komunikujemy naszym najbliższym uczucia przywiązania i miłości, według mnie za rzadko. Pożegnanie MAMUNI WIOLI, oficjalnie dr n. med. Wielisławy Gortat-Zalewskiej, specjalisty dermatologa-wenerologa: Najdroższa, Najukochańsza Mamuciu – daj mi proszę siłę, abym mogła odczytać to moje osobiste dzisiejsze pożegnanie z Tobą na tym ziemskim padole… Ze swoją koleżanką Elżunią, obecną moją teściową, razem chodziłyście do cukierni na napoleonki, kiedy ja i mój obecny małżonek Pawcio, z którym w tym roku obchodzimy 25-rocznicę ślubu, „pływaliśmy” bezpiecznie pod Waszymi serduszkami. Mówiono na Ciebie i Elżunię Pix-i-Dixi, bo na stażu lekarskim byłyście nierozłączne. Wielokrotnie podczas moich studiów opowiadałaś mi o swojej koleżance Elżuni i Jej synu Pawle, także studiującym medycynę, ale ja wtedy Pawła zupełnie nie kojarzyłam. Zorientowałam się, że Paweł to syn tej Elżuni dopiero w Klinice Dermatologicznej na Krzemienieckiej, gdzie jako młoda, ekstrawertyczna lekarka i naukowiec szalałam zawodowo po powrocie ze stypendium w Wielkiej Brytanii. Były to lata 90-te ubiegłego wieku. Paweł okazał się świetnym kumplem. Ty, moja Najdroższa Mamuniu, widziałaś w nim swojego zięcia i go na tę pozycję dla swojej jedynaczki, córci-purci, skutecznie wprowadziłaś. Dzięki Pawłowi, mojej cudownej grupie wsparcia i opiekuńczemu KO, przetrwałam wszystkie zawirowania akademickie do uniwersyteckiego stanowiska kierownika Zakładu Psychodermatologii i tytułu profesora włącznie. Tobie Najukochańsza Mamuniu nie było to dane. Po wspaniałej obronie przełomowej pracy doktorskiej w latach 70-tych ubiegłego wieku, byłaś pełna entuzjazmu, zapału i siły do dalszych etapów kariery naukowej. Postarałaś się o zakup zagranicznych odczynników, aby kontynuować - te pionierskie na skalę światową - badania nad genetyką łuszczycy. Niestety los - w postaci otaczających Cię przedstawicieli gatunku Homo sapiens - chciał inaczej. Odczynniki się przeterminowały, załamały się Twoje role życiowe żony i naukowca, ale nie MATKI, Najdroższej, Najukochańszej, Najcudowniejszej, Najwspanialszej, Jedynej mojej Mamuni. Tak bardzo chciałaś wrócić do zdrowia dla mnie, tak bardzo się starałaś, tak dzielnie walczyłaś. Chciałaś mi, Najukochańsza Mamuniu, wynagrodzić wszystkie braki, wszystko, co najlepsze mi zapewnić. I UDAŁO CI SIĘ TO Z NAWIĄZKĄ! Wszystko, co w życiu osiągnęłam jest TWOJĄ zasługą. Gdyby nie Ty, nie byłabym obecnie w miejscu spełnienia mojej kariery akademickiej, u boku najcudowniejszego partnera życiowego, jakiego można wylosować od losu – mojego męża Pawcia. Zawsze będę Ci za to wdzięczna. Za Twoją bezgraniczną i bezwarunkową miłość i troskę. Dziękuję Ci z całego serca. Jestem szczęśliwa, że dane mi było towarzyszyć Ci - moja Najdroższa Mamuciu - do końca Twej Ziemskiej drogi – zdążyłam wrócić z konferencji w sobotę, zdążyłam – po raz kolejny – złapać Cię w kryzysie zdrowotnym – tym razem na początku wstrząsu – jak się później okazało – septycznego. Ostatnia nasza wspólna Ziemska walka trwała półtorej doby. Mamuniu Najwspanialsza stałaś ze mną na progu, trzymałam Cię za rękę wiele godzin, motywowałam do oddychania, ale nie mogłam znieść, abyś cierpiała dłużej i musiałam pozwolić Ci wykonać ostatni krok na tym ziemskim padole. Jesteś NAJCUDOWNEJSZĄ, NAJBARDZIEJ TROSKLIWĄ i KOCHAJĄCĄ MATKĄ, jaką można sobie wymarzyć - NAJDROŻSZA moja MAMUNIU! MAMUNIU kocham Cię bezgraniczne, a Bóg sam wybrał czas… Twoja córcia-purcia Ania Łódź, 7 czerwca 2022

Pogrążeni w żałobie.