Leszek Drogosz

Leszek Drogosz

Ur. 06.01.1933 Zm. 07.09.2012

Wspomnienie

Leszek Drogosz po raz pierwszy poszedł na trening sekcji bokserskiej kieleckiego Ludwikowa w 1946 roku. Miał wtedy trzynaście lat. Wziął z sobą spodenki i gumowe śniegowce, gdyż nie miał trampek ani tenisówek. Jak napisał w swojej książce "Czarodziej ringu - wspomnienia", jego pierwsze spotkanie z trenerem Janem Szczygłowskim było nietypowe. Trener spytał Leszka, czy umie tabliczkę mnożenia. Odpowiedział, że tak. Trener spytał - ile jest 9 razy 7? Leszek ze strachu pomylił się. Usłyszał wtedy: - Jak nauczysz się tabliczki mnożenia, to przyjdź za parę lat. Teraz zmykaj do domu. Leszek jednak był uparty. Przez kilka dni wkuwał tabliczkę mnożenia i ponownie zjawił się na treningu. Tym razem bezbłędnie odpowiedział na wszystkie pytania trenera i został przyjęty do sekcji, w której ćwiczyli znacznie starsi od niego bokserzy. Szczygłowski polecił mu przyprowadzić na trening jednego lub dwóch rówieśników, z którymi mógłby ćwiczyć. Drogosz przyprowadził swego serdecznego kolegę Józefa Futiakiewicza i od tej pory sparowali z sobą na treningach. Często nawet dwanaście rund! W tamtych latach przed meczami bokserskimi seniorów odbywały się walki pokazowe młodziutkich zawodników. Przed jednym ze spotkań drużyny SHL Kielce (taką nazwę miał już klub Ludwików) z zespołem ze Śląska, trener Szczygłowski powiedział do Drogosza: - Leszku, przyszedł czas, abyś pokazał, co umiesz. W tej pokazówce przeciwnikiem Drogosza był jego kolega klubowy Zenon Marcyś, młodszy brat czołowego boksera SHL Witolda Marcysia. Drogosz z sentymentem wspomina swój pierwszy występ na ringu ustawionym na scenie kieleckiego teatru. Rodzice kupili mu koszulkę, spodenki i tenisówki, a on przyszył sobie do koszulki emblemat klubu SHL. W zgodnej opinii obserwatorów tego pojedynku walczył świetnie, punktując rywala lewym prostym. Ciosem, który w późniejszej karierze był jego największym atutem. Po tym pojedynku trener coraz częściej wyszukiwał mu partnerów do walk pokazowych. Największą bolączką Drogosza w tamtych latach było to, że nie miał limitu wagi muszej, czyli nie ważył nawet 48 kilogramów. Nie mógł więc występować w drużynie seniorów. Gdy w 1949 roku zbliżały się lokalne derby Kielc pomiędzy drużynami SHL i Partyzanta, SHL miał kłopoty z wystawieniem zawodnika w wadze muszej. Wtedy Drogosz nieśmiało zaproponował Szczygłowskiemu, że mógłby wystąpić. Trener początkowo nie chciał się zgodzić, żeby Leszek w swej pierwszej oficjalnej walce boksował ze starszym od niego i silniejszym fizycznie zawodnikiem Partyzanta Ryszardem Majkowskim. Drogosz obiecał jednak, że "zrobi" wagę i Szczygłowski ostatecznie wyraził zgodę na jego występ. Zbliżał się termin meczu. Drogosz jadł i pił za dwóch, ale nie mógł osiągnąć limitu 48 kilogramów. Ciągle ważył mniej. Zdesperowany wpadł wreszcie na pomysł. Z ołowianych żołnierzyków odlał wyściółki do trampek, które przymocował do stóp, a na nie założył grube skarpety. Gdy stanął na oficjalnej wadze ważył 48 kilogramów i 100 gramów (bokserów ważono wtedy w stroju sportowym i obuwiu). Fortel się udał, choć kierownik drużyny Partyzanta Zygmunt Sikora kazał mu zdjąć trampki, nie wierząc, że w ciągu kilku dni Drogosz mógł przybrać na wadze prawie trzy kilogramy. Na szczęście dla Leszka, nic nie wykrył. Po wadze Drogosz pobiegł do szatni, wyjął ze skarpetek ołowiane płytki i schował je do torby. Mógł wreszcie po raz pierwszy wystąpić w ringu w oficjalnej walce. Pojedynek z Majkowskim, który oglądałem będąc kilkunastoletnim chłopcem, Leszek wygrał zdecydowanie na punkty. Był szybszy od rywala, wyprzedzał jego akcje, zadawał więcej ciosów. Gdy po walce podszedł do narożnika, usłyszał od trenera Szczygłowskiego tylko dwa słowa: - Brawo Leszek! I wtedy, jak wspomina, poznał prawdziwy smak zwycięstwa. Gdy w maju 1953 roku po zdobyciu pierwszego pasa mistrza Europy Drogosz wrócił pociągiem z Warszawy do Kielc, na dworcu czekał na Niego tłum ludzi. Rozentuzjazmowani sympatycy sportu wzięli Leszka na ramiona i w triumfalnym pochodzie przez centrum miasta zanieśli do Wojewódzkiego Domu Kultury, gdzie w sali teatralnej odbyło się oficjalne powitanie pierwszego w historii kieleckiego sportu mistrza Europy. Leszek Drogosz, legenda polskiego i kieleckiego sportu, trzykrotny olimpijczyk, brązowy medalista igrzysk w Rzymie, trzykrotny mistrz Europy, ośmiokrotny mistrz Polski, bokser, który przez 16 lat nie przegrał walki z krajowym rywalem. Czy można jeszcze coś dodać do pasma tych sukcesów? Chyba to, że gdy kończył 35 lat i żegnał się z ringiem, stoczył w Sosnowcu najdramatyczniejszą walkę w swojej karierze. W pierwszej rundzie zawadził nogą o matę ringu, poczuł potworny ból i utykając na kontuzjowanej nodze, dotrwał do końcowego gongu. Wygrał z rywalem i samym sobą. A po tej walce prześwietlenie nogi wykazało, że ma złamanie kości strzałkowej z przemieszczeniem... Ostatni raz spotkaliśmy się z Leszkiem 31 marca 2012 roku na 90. urodzinach znanego działacza bokserskiego Zygmunta Sikory, dzięki któremu w lipcu 1958 roku Drogosz wrócił ze Śląska do rodzinnych Kielc. Umówiliśmy się, że znów się spotkamy w dniu Jego 80. urodzin - 6 stycznia 2013 roku. Niestety, już się nie spotkamy... Leszek Drogosz zmarł 7 września 2012 r. Legendę pożegnały setki osób. Ceremonia rozpoczęła się w Domu Pogrzebowym "Eden" na cmentarzu w Cedzynie. Następnie urnę z prochami przewieziono na Cmentarz Nowy w Kielcach, gdzie została złożona w rodzinnym grobowcu.

Antoni Pawłowski, Piotr Rozpara

Zdjęcie profilowe: Paweł Małecki/Agencja Wyborcza.pl