KRYSTYNA TYSZKO

KRYSTYNA TYSZKO

Ur. 20.09.1937 Zm. 24.11.2021

Wspomnienie

Przechodniem, a gościem jesteś człowieku, na ziemi marnym obłokiem, początku nie znasz, końca nie widzisz, nie wiesz skąd i dokąd idziesz. A jednak my wiemy. Jesteśmy od Boga, który nas na ten świat powołał i do niego odchodzimy, gdy nas do Siebie wezwie. A teraz powołał do Siebie Krystynę Tyszko – ukochaną Żonę, Mamę i Babcię. Nikt nigdy nie jest przygotowany na odejście ukochanej osoby. I nie ma znaczenia czy jej odejście poprzedzone jest długą nieuleczalną chorobą, czy jest nagłe. Zawsze boli tak samo. I choć dziś pogrążeni w bólu i rozpaczy, po jej tak niespodziewanej stracie, nie wyobrażamy sobie życia bez Niej, to wiemy, że czas koi ból i leczy rany. Nasz wiara pozwala nam wierzyć, iż mama odchodzi do lepszego świata, do domu Pana, a my naszą modlitwą utorujemy jej tam drogę. Nic bez Niej nie będzie już takie same. Żona, Mama, Babcia – jako kobieta spełniała się we wszystkich tych rolach. Połączył ją węzeł małżeński z naszym tatą - Stefanem Tyszko, gdy miała 21 lat i tak w zdrowiu i w chorobie trwali ramię przy ramieniu, w szczęśliwym związku przez prawie 63 lata. Ona znajdowała w mężu opiekuna i przyjaciela, on miłość swego życia i wierną przyjaciółkę. Jaka była? Dla świata - piękną kobietą, z wrodzonym darem wyczucia stylu i elegancją. Z prostych rzeczy potrafiła wyczarować cuda, coś wobec czego trudno było przejść obojętnie. Mam przed oczami jej obraz – wysoka, smukła, ze starannie ułożoną przez siebie fryzurą na jej białych, gołębich włosach. Dla nas, jej najbliższych była po prostu mamą, babcią Krysią. Oddaną Żoną, opiekuńczą Mamą, Kochaną Babcią. Uczyła nas – swoje dzieci, a potem wnuki odkrywać i rozumieć świat, uczyła prostych zasad – uczciwości, mówienia prawdy, czynienia dobra. Zawsze uczynna, rodzinna – była bardzo lubiana i szanowana, nie tylko przez nas – jej bliskich ale przez rodzinę, znajomych i przyjaciół. Mogliśmy ogrzać się jej ciepłem, jej uśmiechem, jej dobrym słowem. Każdego wysłuchała, ugościła, nakarmiła i dała w prezencie zrobione na drutach skarpety. Była kobietą wielu talentów – świetnie gotowała, szyła, robiła na drutach, żadna z prac domowych nie stanowiła dla niej tajemnicy. Przeszło 30 lat temu małego wnuczka Michała, sadzała w kuchni na stole i uczyła robić kopytka, co zaowocowało w przyszłości wyborem jego życiowej drogi. Wnuczka Martyna dzięki niej nabyła umiejętności pieczenia ciast w czym jak Babcia Krysia jest wyśmienita. Ją też uczyła trudnej sztuki robienia na drutach. Babcine swetry, kamizelki, czapki, szaliki, rękawice i skarpety to były prawdziwe dzieła sztuki, mieniące się feerią barw i wielością motywów. Dla małego Rafała zdecydowała się w końcu przejść na emeryturę, aby pomóc swojej córce Beacie w powrocie do pracy. W kolejnym wnuczku - Kajetanie doceniała jego rozliczne sportowe talenty i wiernie mu kibicowała, domagając się wytłumaczenia, o co chodzi w tej siatkówce. Bardzo żałowała, że nie ma jeszcze prawnuków, ale wiedziała, że czasy są inne niż w jej młodości i rodziny zakładane są przez młodych znacznie później niż kiedyś. Jej mieszkanie zastawione było kwiatami, które non stop przestawiała, przesadzała rozdawała nam sadzonki. Jej dom to był jej azyl, jej miejsce na ziemi, i choć mówi się, że starych drzew (jakich starych!!!) się nie przesadza, to po przeszło 49 latach rodzice zdecydowali się na przeprowadzkę w nowe miejsce. Do większego mieszkania, z balkonem, o którym zawsze marzyła, do bloku z windą, co przy jej i taty wieku i ich stanie zdrowia było wybawieniem. I tu zapuścili korzenie. Przeszło 13 lat w nowym miejscu minęło jak w oka mgnieniu. Ich wnukom mieszkanie na Góralskiej już zawsze kojarzyć się będzie z babcią i dziadkiem. Z jej nieustanną potrzebą zrobienia czegoś dla drugiego człowieka, zaproponowania szklanki herbaty, kanapki, talerza zupy. W innym miejscu ich sobie po prostu nie wyobrażaliśmy. W jej życiu, szczególnie po przejściu na emeryturę ważne miejsce zajmowała podmiejska działka. To był jej drugi dom, tam znalazła nowych przyjaciół i znajomych. Pamiętam z jaką radością rodzice budowali swój mały domek, a potem go urządzali. Nie ustawała w wysiłkach uczynienia go jeszcze piękniejszym i przytulniejszym. Ich życie ostatnimi laty dzieliło się na dwa okresy – gdy mogli jeździć na działkę i gdy nie mogli. Od wczesnej wiosny do później jesieni, stale coś kopali, sadzili, zbierali, malowali, naprawiali. A potem siadali na rozłożonych fotelach i odpoczywali w cieniu drzew. Tak dla mnie wyglądało szczęście, spełnienie, po prostu dobre życie. My jej córki, pamiętamy jeszcze jej młodość, to, że uwielbiała tańczyć, spotykać się z rodziną i znajomymi, dla wszystkich gotować, każdemu chcąc dogodzić. Gdy rodzice mieli już samochód, lubili objeżdżać rodzinę a mieli ją naprawdę bardzo liczną. Zarówno ze strony mamy jak i taty. Głównie na Podlasiu – skąd pochodzili i na Mazurach. Z prawdziwą radością spotykali się z dawno niewidzianymi krewnymi, cieszyli się z osiągnięć ich dzieci, smucili wraz z nimi gdy kogoś z nich już zabrakło. Mama urodziła się na Podlasiu, koło uroczego Ciechanowca, do którego ku jej żalowi rzadko zaglądała - nie miała już tam prawie nikogo bliskiego. Miała 6-o rodzeństwa, z czego odeszła jako ostatnia z nich. To ją bardzo smuciło, że jej młodsze siostry i brat odeszli za wcześnie i została sama. Jej dwie siostry wyemigrowały do Finlandii w latach 50-tych i 60- tych za głosem serca i w poszukiwaniu lepszego życia. Lubiła je odwiedzać, ale zawsze dziwiła się ich wyborom. Ona nie umiałaby egzystować bez rodziny, bez polskiego jedzenia, bez jej ulubionych seriali. Każdy z nas mógłby powiedzieć o niej coś innego. Wszak odbierał ją po swojemu. Wiem jedno to była jest a raczej cały czas JEST NAJLEPSZA MAMA, NAJUKOCHAŃSZA ŻONA, NAJCIEPLEJSZA BABACIA. Pozostanie w naszej pamięci na zawsze – jej dyskretny uśmiech, biały włos, ciepły, melodyjny głos. Odeszła spełniona, zaopiekowana, pozostawiając nas w rozpaczy. Dni będą mijały, ale my o niej nie zapomnimy, bo pozostawiła światu część siebie, w swoich córkach i wnukach. Żegnaj mamo i do zobaczenia

MĄŻ I CÓRKI Z RODZINAMI