Józef Szajna

Józef Szajna

Ur. 13.03.1922 Zm. 24.06.2008

Wspomnienie

Wybitny reżyser, scenograf, malarz i grafik - ostatni z wielkiej trójki XX-wiecznych twórców teatru autorskiego, obok Tadeusza Kantora i Jerzego Grotowskiego. W odróżnieniu od Kantora i Grotowskiego Józef Szajna nie założył własnej grupy teatralnej, pracował zawsze w teatrach repertuarowych, nadając im jednak charakter scen autorskich. Taki był pod jego dyrekcją Teatr Ludowy w Nowej Hucie i Teatr Klasyczny w Warszawie przemianowany później na Centrum Sztuki Studio im. Witkacego, łączące funkcje teatru i galerii. Jako awangardysta, Józef Szajna wywoływał w tradycyjnym teatrze nieustanne kontrowersje, skandale i nieporozumienia. Zaczęło się w 1963 r. od „Rewizora” w Nowej Hucie, jego debiutu reżyserskiego. Prasa zanotowała, że Horodniczemu spod munduru widać było pępek, bohaterowie wjeżdżali na scenę na sedesach, a po scenie chodzi prawdziwa koza. Narzekano, że robotnicza publiczność nie zrozumie awangardy. Potem był „Don Kichot” Cervantesa, w którym pojawiała się naga kobieta na inwalidzkim wózku, „Zamek” Kafki umieszczony w rupieciarni, „Łaźnia” Majakowskiego, w której biurokraci wychodzili na scenę z wielkich szuflad. Każde następne przedstawienie wywoływało lawinę polemik i zachwytów. Jedni nazywali go wizjonerem, inni „majsterkiem”, który dekomponuje dramaty. Krytykowano Szajnę za swobodne podejście do klasycznych tekstów, które rozmontowywał na części i traktował po swojemu. - Nie mogę wystawiać czyichś sztuk, patrząc na nie oczami ich autora – tak odpowiadał na zarzuty. - Posługuję się techniką montażu tekstów. Demontuję psychologię utworu, a nie jego ideę. Wiele kontrowersji budziły jego scenografie - niepodobne do niczego, co pokazywano w latach 60. i 70. Upodobanie do szmat, które zawieszał jak sztandary na scenie, recenzenci wykpiwali, jako „szmacizm”. Niepokój budziły konstrukcje z reflektorów, rur, blachy, płótna i rdzy. Ale nie zawsze udawało się Szajnie osiągnąć zamierzony efekt. Aktorzy przyzwyczajeni do teatru psychologicznego często go nie rozumieli. Istnieje zapis próby czytanej „Fausta” w Teatrze Polskim w Warszawie w 1971 r. Artysta prowadzi monolog na temat interpretacji dzieła Goethego, cytuje Bertranda Russella, Einsteina i Felliniego, wspomina o collage'u i montażu, tymczasem aktorzy pytają, czy mogą zapalić i wyjść do toalety. W końcu grający tytułową rolę Bronisław Pawlik przerywa reżyserowi i wypala: „Żebym zdechł, nie mogę zrozumieć, jak grać przyczyny i skutki”. Aktorzy rzucali role, pewna artystka, której Szajna w spektaklu na motywach Witkacego kazał nosić wielki sztuczny biust, symulowała chorobę, by uniknąć roli. Potem jednak przekonała się i nawet do bufetu chodziła w kostiumie. „Odebrałem aktorowi twarz, za to dałem mu osobowość, to znaczy postać i ruch” - komentował w jednym z wywiadów Józef Szajna. Z czasem jednak zachwyty zaczęły przeważać nad polemikami, na co niewątpliwy wpływ miał rozgłos, jaki Szajna zdobył za granicą. Jego maniera nie była pustą grą formalną, wynikała z przekonania o degradacji sztuki i wartości estetycznych, których dokonała wojna. Bo Szajna należał do pokolenia dotkniętego przez wojnę, podobnie jak Różewicz, Konwicki, Munk, Borowski. Razem z nimi pytał, czy można tworzyć po Auschwitz. A jeśli tak, to po co? Właśnie z doświadczenia Auschwitz i Buchenwaldu – w obu obozach Szajna był więziony – powstał Faust, przypominający więźnia w siermiężnym ubraniu i obozowych chodakach. Stąd był spektakl „Puste pole” według prozy Tadeusza Hołuja, w którym aktorzy pchali obozowe taczki. Stąd stosy ciał w „Replice”. Stąd wreszcie scenografia do jednego z najsłynniejszych przedstawień lat 60. – „Akropolis”, które zrealizował wspólnie z Grotowskim w Teatrze 13 Rzędów w Opolu. Dramat Wyspiańskiego rozegrał w Auschwitz, na cmentarzysku kultury i cywilizacji, w stukocie chodaków, pośród zardzewiałych rur. W finale aktorzy znikali w piecu krematoryjnym. „Ja jestem z pętli odcięty, dlatego znam nie tylko życie” - powtarzał Szajna, wspominając, jak cudem uniknął kary śmierci za ucieczkę z obozu. Ale jego teatr powstały z doświadczenia śmierci był pełen życia. I odszedł razem ze swoim twórcą.

Roman Pawłowski

Zdjęcie profilowe: Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta