Ryszard Kostrzewski

Ryszard Kostrzewski

Ur. 15.09.1948 Zm. 12.11.2020

Wspomnienie

12 listopada 2020 roku covid zabrał mi wielką miłość, mężczyznę mojego życia, największego przyjaciela. W sobotę 7 listopada pogotowie zawiozło Go do szpitala. Wysoka gorączka, kaszel, obniżenie saturacji. W poniedziałek rano diagnoza - covid. Lekarz, z którym telefonicznie rozmawiałam, określił stan chorego jako poważny - covid i choroby współistniejące nie wróżą dobrze. Leczony nowotwór migdałka podniebnego dawał Mu szansę na dalsze życie ale w połączeniu z covidem był to problem. Zrobiłam sobie test, bo też czułam się źle, byliśmy przecież razem codziennie. Test był pozytywny. Strach, przerażenie i niepewność o Niego, o siebie i najbliższych. Codziennie rozmawiałam z NIM telefonicznie „Walcz kochanie, bądź dzielny, wszyscy na Ciebie czekamy”. Codzienne rozmowy stawały się coraz krótsze, słyszałam, jak się męczy. Pisaliśmy więc do Niego listy i przekazywaliśmy do szpitala. W czwartek 12 listopada zadzwoniłam i usłyszałam – „Grażynko, nie mam już siły walczyć, zabierz mnie do domu”. To była nasza ostatnia rozmowa. O godz. 22.40 lekarz telefonicznie poinformował mnie – „O godz. 22.30 podczas obchodu nocnego zastałem pacjenta nieżywego”. Krótki komunikat. Umarł sam, bez bliskich, bez pożegnania. Dzieci i wnuki, przerażone moim krzykiem, nie mogły wejść, do mnie, bo miałam koronawirusa. Córka pojawiała się w masce, w rękawiczkach i w oddali machała mi ręką. Nikt do mnie nie mógł przychodzić. Nie miałam siły na rozmowy telefoniczne. Przez 12 dni byłam zupełnie sama, chodziłam po domu i krzyczałam z bólu i bezsilności. Pogrzeb odbył się 25 listopada. Miał charakter świecki. Pożegnaliśmy Go jego ulubionymi utworami: Modlitwą Bułata Okudżawy, „Miłością” Marka Grechuty, filmową muzyką Michała Lorenca. Byliśmy razem ponad 20 lat. Dziękuję losowi, że mogłam z nim spędzić część swojego życia. Mieliśmy wiele wspólnych pasji, taką samą wrażliwość i poglądy na świat. Potrafiliśmy godzinami rozmawiać - omawialiśmy przeczytane książki, bieżące wydarzenia, obejrzane filmy i spektakle. Lubiliśmy wypady do różnych miast w kraju i w Europie, chodziliśmy do pubów, restauracji, kin. Graliśmy w karty, tańczyliśmy. Zaczynaliśmy wspólne życie, kiedy nasze dzieci były już dorosłe. Jego syn kochał Go za ciepło, jakim potrafił obdarzać rodzinę, za żarty, dowcipy i historie, które opowiadał, za nienachalną opiekuńczość, za miłość dla wnuków. Wielkim świętem były wizyty wnuka Arturka w naszym domu. Ryszard planował dla niego rozrywki, atrakcje. Moim dzieciom zastępował ojca, kochał je bardzo. Z wielu życiowych opresji wychodziły silne, bo w nie wierzył, dawał wsparcie. Spędzali ze sobą dużo czasu. Rozmawiali o literaturze, kulturze, polityce i o życiu Podziwiali go za luz, swobodę, rozmach i prezencję. Był też najlepszym dziadkiem i choć nie łączyły go z wnukami więzi krwi, to kochał Jadzię. Jankę i Józka tak bardzo, że nie miało to żadnego znaczenia. Poświęcał im dużo czasu, rozmawiał z nimi jak z partnerami, Brał na klatę najcięższe tematy, dawał mądre rady, ale nigdy nie oceniał. Był przy nich, akceptował je absolutnie. Nie krytykował różowych włosów, dziwnych strojów, kolczyków. Dziewczyny przychodziły do niego przed większym wyjściem, a On im mówił, że wyglądają pięknie. Nie krytykował, nie oceniał – wspierał i pomagał. Był też domowym trenerem koordynatorem, Dzięki niemu jedna wnuczka trenowała przez wiele lat siatkówkę, druga lekkoatletykę. Wychodził z nimi do ogrodu i uczył przeróżnych technik, których nauczył się w młodości, Jeszcze kilka lat temu wykonał w gronie przyjaciół i rodziny pad siatkarski, który wprawił w osłupienie całe towarzystwo. Zabierał wnuki do swoich ukochanych miejsc, z Londynem na czele. Zawsze mi powtarzał - mamy wspaniałe wnuki, pozwólmy im rozwijać się w ich tempie i według ich zasad. Jeśli coś się im nie uda, zbłądzą, przyjmiemy, przytulimy, pocieszymy i pomożemy. Miał dwie wielkie pasje. Jedną była siatkówka, w którą grał w młodości, a potem oglądał i komentował w gronie swoich przyjaciół siatkarzy. Drugą pasją był język angielski. Ukończony handel zagraniczny na Uniwersytecie Łódzkim w połączeniu z dobrą znajomością tego języka dawał mu szansę na ciekawą pracę i liczne wyjazdy. Miał ogromną bibliotekę z mnóstwem słowników, angielskich książek. Czytał, tłumaczył, uczył dorosłych i młodzież. Angielskiemu był wierny do końca swego życia. Przez ostanie lata pracował w Międzynarodowej Szkole Mistrzostwa Sportowego, z którą był bardzo związany emocjonalnie. Kochał młodzież, wspierał ją, uczestniczył w jej życiu, wierzył w nią, dawał jej siłę. Od dyrektora szkoły otrzymywał nagrody i pochwały, a do uczniów wiele wyrazów sympatii i uznania. Rysio dawał mi dużo siły i spokoju. Grażynko, nie spiesz się, usiądź, napij się kawy, pogadamy, wszystko zdążysz zrobić, wszystko się ułoży. Był mądrym, inteligentnym, dowcipnym i bardzo wrażliwym facetem. Zawsze będę Go kochała.

Grażyna Mrówczyńska