Trener legenda, najwybitniejszy szkoleniowiec piłki nożnej w Polsce, genialny wychowawca, ale też mistrz ciętej riposty. Wzór dla każdego Polaka. Uczciwy, skromny, pogodny. To za jego rządów w reprezentacji Polski, nasi piłkarze pokonali Argentynę, Włochy, Brazylię. Latem 1974 r. „Orły Górskiego” zajęły III miejsce na mundialu. Rok później rozbiły 4:1 w Chorzowie Holandię - największą drużynę tamtych czasów. Z igrzysk w Monachium (1972) przywiozły złoty medal, z Montrealu (1976) srebrny. Kazimierz Górski urodził się we Lwowie. Tym tłumaczył swoją kindersztubę, pogodę ducha i nietuzinkowy humor. W rodzinnym mieście reprezentował barwy trzech klubów – RKS (1935-1939), Spartaka (1939-1941) i Dynama (1944). Po wojnie, aż do zakończenia kariery w 1953 roku, grał w Legii Warszawa. Wystąpił w 81 meczach, zdobył 34 bramki. Jako zawodnik nie najlepiej wspominał przygodę z reprezentacją – zagrał raz, w 1948 roku, Polska przegrała wtedy z Danią 0:8. Jednak już poczynania na trenerskiej ławce zagwarantowały mu bezwarunkowe miejsce w historii. Po pracy w kilku klubach – Legii, Marymoncie, Lubliniance, stołecznej Gwardii – i trenowaniu kadry juniorów, w 1970 roku przejął ster selekcjonera reprezentacji seniorów. Na efekty nie trzeba było długo czekać. To za kadencji Kazimierza Górskiego zaczęła się złota era polskiej piłki. Wystarczyło, że przez sześć lat popracował z futbolową reprezentacją, by ta zdobyła złoty i srebrny medal igrzysk, a na mundialu w 1974 r. jego biało-czerwoni zajęli trzecie miejsce. „Orły Górskiego” wygrywały z takimi potęgami jak Anglia, Włochy, Argentyna, Brazylia, Holandia, Hiszpania. I co tu się dziwić, że kibice „swojego” trenera wprost wielbili. Pan Kazimierz nie mógł przejść ulicą bez uścisku dłoni. A kiedy po jednym z meczów Michał Listkiewicz, wtedy prezes PZPN, odwoził sędziwego już Kazimierza Górskiego (wtedy kibica), aby podjechać pod klatkę, musiał wjechać w uliczkę mimo zakazu wjazdu. Zatrzymała ich straż miejska. Mundurowi zajrzeli do środka: - Pan Górski? Ma pan dożywotnie prawo do wjeżdżania pod prąd - zawyrokowali. W 1976 roku, po zakończeniu pracy z reprezentacją, Kazimierz Górski wyjechał do Grecji. Trenował Panatinaikos, AGS Kastorię, Olympiakos, Ethnikos. Zdobywał z tymi klubami mistrzostwa kraju, Puchary Grecji i Puchar Bałkanów. Również tam był trenerem uwielbianym. Zaczął też wreszcie zarabiać większe pieniądze. Część z nich zainwestował z żoną w domek w podwarszawskim Zalesiu koło Piaseczna, ale część komuś porozdawał. Nie dbał o sprawy materialne do tego stopnia, że na starość brakowało mu na lekarstwa. - Pieniądze nie są najważniejsze - mówił. Pod koniec lat 70. Kazimierz Górski studiował eksternistycznie na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu (wcześniej, w 1952 roku, ukończył tylko kurs trenerski w Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Krakowie). W 1980 roku obronił pracę magisterską z psychologii sportu pod tytułem „Próba diagnozy typów temperamentu czołowych piłkarzy polskich”. Otrzymał ocenę bardzo dobrą. Było jeszcze jedno, co wyróżniało Kazimierza Górskiego spośród innych trenerów: nikt nie potrafił tak prosto oddać tajemnicy futbolu, jak on. Jego myśli przeszły do historii: „Piłka to prosta gra. Można wygrać, można przegrać, można także zremisować”. „Żeby wygrać, trzeba strzelić jedną bramkę więcej”. „Mnie się wydaje, że powinniśmy wygrać, no niemniej jednak trzeba cóśkolwiek zagrać”. „Jak się szczęście zaczyna powtarzać, to już to nie jest szczęście”, „Jak się nie strzela, to się nie wygrywa, proste”. Czy ktoś inny znalazłby słowa równie genialne i proste jak gra, o której traktują? Był nieuleczalnym optymistą. Zawsze uśmiechnięty i naturalny, zawsze z dystansem wobec siebie. I wcale się nie obraził, kiedy Wojciech Mann zaproponował mu w telewizyjnym programie czytanie przysłów polskich. Siadał w fotelu, otwierał starą księgę i z posągową miną recytował: „Dopóty dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie”. Także dlatego był wielki. Kazimierz Górski, trener, który zaprowadził polski futbol na szczyt, pokazując przy tym, ile da się zdobyć pracą, skromnością i konsekwencją, zmarł w Warszawie po długiej, ciężkiej chorobie. Został pochowany w Alei Zasłużonych na cmentarzu Wojskowym na Powązkach.