Marianna Biała

Marianna Biała

Ur. 31.08.1941 Zm. 24.11.2020

Wspomnienie

24 listopada 2020 roku zmarła mgr Marianna Biała nauczycielka i była dyrektorka Liceum Medycznego w Toruniu, która przez wiele lat pracy w tej szkole kierowała się zasadą, że dobra edukacja młodzieży to także dobro świadczone całemu społeczeństwu. Uważała że to właśnie nauczyciele, jako awangardowa grupa zawodowa, funkcjonująca w każdej społeczności lokalnej, odpowiedzialni są zawsze za rozwój intelektualny młodzieży, oraz za kreowanie w nich postaw i zachowań przyjaznych ludziom i przyrodzie. Od ich bowiem wiedzy i umiejętności jej przekazywania w dużym stopniu zależy czy wyedukowane młode pokolenie utworzy w przyszłości społeczeństwo obywatelskie, przestrzegające podstawowych zasad demokratycznych, czy też społeczność podzieloną, wewnętrznie skłóconą, podatną na różne formy złego manipulowania. W jej ciekawym życiorysie zapisały się dwa ważne okresy edukacyjne. Pierwszy, związany z wieloletnią edukacją własną, której początki przypadały na czas Polski powojennej, zniszczonej materialnie i intelektualnie. Drugi natomiast dotyczył jej pracy pedagogicznej i przekazywania zdobytej wiedzy młodzieży w okresie burzliwych przemian solidarnościowych. Urodziła się w roku 1941 w miejscowości Zdziłowice, położonej na Roztoczu Gorajskim w powiecie Janów Lubelski. Wychowywała w wielopokoleniowej rodzinie o bardzo postępowych poglądach na rzeczywistość dziejową Polski. Jej dziadek, za udział w wojnie polsko-bolszewickiej, odznaczony został krzyżem Waleczny na Polu Chwały 1920 oraz medalem Polska Swemu Obrońcy, natomiast ojca zmobilizowano do wojska w roku 1939, by bronić ówczesnych granic wschodnich Polski. W czasie okupacji zmarł jej brat, a matkę postrzelił przypadkowo partyzant polski. Na szczęście udało się ją uratować. W domu szczególną troską otaczano zawsze dzieci, wychowując je w atmosferze szacunku do osób starszych. Bardzo ciepło wspominała zwłaszcza babcię, z którą wędrowała na odpusty do odległych sąsiednich parafii. Początkowo cała rodzina mieszkała w jednej izbie wielorodzinnego domu. Warunki poprawiły się kiedy rodzice wybudowali własny dom drewniany. Były w nim dwie izby, ogrzewane dużym ceglanym piecem, z kuchnią, specjalną wnęką do pieczenia chleba oraz z zagłębieniem w części górnej, wykorzystywanym przez dzieci zimą jako miejsce do spania. Część domu zajmowały dwa pomieszczenia zwane komorami do przechowywania ziarna zbóż. Jej ojciec przez wiele lat był naczelnikiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Zdziłowicach, murował piece w domach i w wiejskich cegielniach lokalnych wspólnot. Okres edukacji, odbyty w szkole podstawowej zapamiętała jako czas panowania lampy naftowej, a jesienią i zimą niedogrzane izby lekcyjne z uczniami siedzącymi w ciepłej odzieży. W domu jedyną drukowaną książeczką był modlitewnik, czasem jakaś gazeta rolnicza, którą czytał i komentował dziadek. Szkołę podstawową skończyła w roku 1955 i jako druga absolwentka w całym powojennym dziesięcioleciu zdała egzamin wstępny i dostała się do liceum ogólnokształcącego, którym był ogólniak w Zakrzówku koło Kraśnika. Z uwagi na trudny dojazd zakwaterowana została w internacie przyszkolnym. Na rozpoczęcie roku odwoził ją zawsze dziadek furmanką, z całym niezbędnym wyposażeniem internatowym: siennikiem wypchanym słomą, poduszką, pierzyną, pościelą oraz skrzynką drewnianą na rzeczy osobiste. W internacie mieszkała z 17 uczennicami. Nie było w nim bieżącej wody, łazienek i ubikacji. W ciepłe dni uczniowie korzystali z wody płynącej w pobliskiej Bystrzycy. Przy niższych temperaturach przynosili ją do internatu z podwórkowej studni. Wczesną jesienią i późną wiosną, kiedy było jeszcze lub już ciepło, przychodziła do domu co dwa tygodnie. Ponad 20 kilometrową drogę pokonywała z małą grupą koleżanek i kolegów, ostatnie 5 kilometrów szła sama. Po niedzielnym pobycie w domu do szkoły odwoził ją furmanką dziadek. W poniedziałek już o 3 rano siedziała na wozie, nigdy nie spóźniła się na pierwszą lekcję. Po zaliczeniu ósmej i dziewiątej klasy przerwała naukę z uwagi na trudną sytuację materialną w domu. Był to okres narzuconych przez władzę ludową kontyngentów na płody rolne. Żeby szybciej się usamodzielnić, i nie obciążać finansowo rodziców, wybrała dwuletnią szkołę położnych w Lublinie, którą skończyła mając 18 lat. Jeszcze latem pomogła rodzicom w pracach polowych, a już we wrześniu rozpoczęła pracę w szpitalu w Miastku, jako dyplomowana położna. Przyjechała też do niej młodsza siostra, by uczyć się w miejscowym liceum ogólnokształcącym. Przez cztery lata z nią mieszkała i ją utrzymywała. Pracując nie zapomniała o dokończeniu szkoły średniej i zdaniu matury. Mimo korzystnych warunków materialnych, zdecydowała się przerwać pracę i dalej kontynuować swoją edukację medyczno-pedagogiczną. Wybrała Studium Nauczycielskie Średnich Szkół Medycznych w Poznaniu. W tym mieście poznała przyszłego męża, który w podobnym czasie jak ona w studium, kończył swoje studia. Razem zamieszkali w Toruniu w mieszkaniu służbowym męża. Nie zatrudniło ją miejscowe liceum medyczne ponieważ była położną. Musiała uzupełnić swoje wykształcenie w zakresie pielęgniarstwa. Zrobiła to w pomaturalnej szkole pielęgniarskiej we Włocławku, i po zaliczeniu programowych zajęć rozpoczęła pracę w toruńskim liceum jako nauczycielka zawodu. Zajęcia prowadziła w szpitalnych odcinkach szkolnych i w szkole. Podstawowym przedmiotem, który wykładała była anatomia człowieka. Zorganizowała i dobrze wyposażyła w pomoce dydaktyczne gabinet anatomiczny, z którego często korzystali też studenci z akademii medycznych. Po kilku latach pracy wystąpiła do dyrekcji szkoły o zgodę na podjęcie studiów biologicznych na UMK w Toruniu. Zgodę otrzymała kiedy wstąpiła do PZPR. Zdała egzamin wstępny i rozpoczęła sześcioletnie studia zaoczne. Był to dla niej trudny okres, ponieważ w tym czasie urodziła syna. Mimo skromnych warunków lokalowych, pokój z małą kuchnią i łazienką, zaopiekowała się też najmłodszą siostrą, która u niej przez 1,5 roku mieszkała. Sześcioletnie studia zaoczne zakończyła jako najlepsza studentka roku, z wysoką średnią oceną. Napisała pracę magisterską z antropologii, a na zakończenie otrzymała dyplom z wyróżnieniem. W szkole zaproponowano jej etat dyrektorki ds. zawodowych. Wyraziła zgodę i rozpoczęła bardzo trudną i odpowiedzialną pracę, o dużym zakresie obowiązków. W każdym roku szkolnym było kilkanaście klas, kilkudziesięciu nauczycieli przedmiotów ogólnokształcących i zawodowych oraz kilkunastu lekarzy dochodzących na zajęcia do szkoły. Była doskonałą organizatorką zajęć lekcyjnych, szybko i bez zbędnych okienek układała dla nich grafik. Bardzo dbała o poziom zajęć, zarówno własnych, jak i prowadzonych przez nauczycieli. Z jej inicjatywy, i przy jej udziale, powstał też pomaturalny wydział położny, a szkoła zmieniła nazwę z Liceum Medycznego na Zespół Szkół Medycznych. Ponieważ przyszkolna organizacja partyjna ciągle zarzucała jej małą aktywność, zdecydowała opuścić szeregi tej organizacji oddając legitymację PZPR. Po wprowadzeniu stanu wojennego została internowana, a jej nieobecność wykorzystano do postawienia zarzutów o charakterze politycznym, za które w tym czasie groziło wydalenie z zawodu nauczyciela. Najważniejsze z nich były następujące: - była biernym członkiem PZPR i oddała legitymację partyjną; - zlikwidowała szkolne koło ORMO; - udostępniała swój gabinet na spotkania Nauczycielskiej Solidarności; - dopuściła do powieszenia krzyży w pomieszczeniach lekcyjnych; - zmieniała tematykę polityczną apeli przygotowywanych dla młodzieży. Zasadność tych zarzutów sprawdzała komisja powołana przez Kuratorium Oświaty w Toruniu. Po przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego i ujawnieniu wielu nadużyć ówczesnego dyrektora, jej powierzono prowadzenie szkoły. W stanie wojennym była często nawiedzana przez różnych "opiekunów" szkoły. Musiała też rozwiązywać dodatkowe problemy, wynikające z aktywnych w tym czasie postaw społeczeństwa toruńskiego przeciwko zniewoleniu i łamaniu prawa przez ówczesne władze, do czego włączały się też jej uczennice. Broniła młodzież niesłusznie aresztowaną, a na posiedzeniach Rad Pedagogicznych, które prowadziła zdecydowanie sprzeciwiła się propozycjom usunięcia takich uczennic ze szkoły. Zarówno internowanie, jaki i polityczna nagonka, oraz trudne warunki pracy w okresie stanu wojennego, odbiły się mocno na jej zdrowiu. Ciężki zawał wykluczył ją na 1 rok z pracy w szkole. Przeszła długą i bolesną terapię kardiologiczną. Bezwład lewej ręki sama usprawniła, wykonując trudne ćwiczenia, często ze łzami w oczach. Powróciła do pracy i jeszcze przez krótki okres pracowała. W tym czasie ważyły się losy szkoły. Podjęto bowiem decyzję o jej likwidacji, i przekazaniu dużego budynku nowopowstałej diecezji toruńskiej. Była przeciwna takiemu postanowieniu, z uwagi na rolę jaką pełniła ta szkoła w regionie kujawsko-pomorskim. Wykształciło się w niej ponad 3000 pielęgniarek i około 500 położnych. Niestety z jej zdaniem nie liczyły się lokalne władze, mimo poważnego braku pielęgniarek, co wyraźnie uwypukliła szalejąca obecnie pandemia coranowirusowa. Ostatnie cztery lata jej życia to kolejne cierpienie, związane z chorobą nowotworową. Wspominając zmarłą trudno nie dostrzec jej heroizmu edukacyjnego. Dla niej zawsze największą wartością była wiedza, dla której poświęciła znaczną część swojego życia, oraz wykorzystanie tej wiedzy do czynienia dobra drugiemu człowiekowi, zwłaszcza człowiekowi choremu. Uważała też, że w codziennym funkcjonowaniu powinniśmy posługiwać się prawdą i tej prawdy bezwzględnie bronić. W takim też duchu starała się kształcić młodzież, która wspomina ją jako nauczycielkę i dyrektorkę o dużej wiedzy medycznej i merytorycznych umiejętnościach jej przekazywania. Zawsze życzliwą i uśmiechniętą, a w dyskusji posługującą się rzeczowymi argumentami. Jej długa droga edukacyjna to piękny przykład, zwłaszcza dla młodzieży, wskazujący, że zdobywanie wiedzy jest możliwe w każdych warunkach jeżeli tylko tego naprawdę się chce i ma intelektualne predyspozycje do jej przyswajania. Ponieważ zmarła znaczną część swojego życia młodzieńczego, a potem także zawodowego poświęciła edukacji medycznej, a przedmiotem który w szkole wykładała była anatomia człowieka, przed śmiercią postanowiła by jej ciało zostało przekazane do Colegium Medicum w Bydgoszczy. Urna z jej prochami wstawiona zostanie do grobowca darczyńców na cmentarzu bydgoskim przy ulicy Wiślanej. Odejście Twoje szczególnie boleśnie odczuli najbliżsi. Dom nasz, którego przestrzeń wewnętrzną projektowałaś i wspaniale nadzorowałaś jego budowę, stał się bez Ciebie smutny i pusty. Teraz dopiero dostrzegamy jak ważnym byłaś jego wypełniaczem w naszym codziennym rodzinnym funkcjonowaniu.

Mąż z synem