Józef Trociński

Józef Trociński

Ur. 05.01.1939 Zm. 12.04.2021

Wspomnienie

Był dobrym, życzliwym, ciepłym człowiekiem, zawsze chętnym do pomocy, do zainteresowania się nawet nie swoim problemem. Takim go zapamiętałem, chciałbym też, aby ci, którzy go znali, pracowali z nim, przyjaźnili się - zechcieli choć chwilę dłużej zatrzymać go w pamięci. Zwłaszcza, że nasza gromadka powoli się kurczy. Spotkałem go w listopadzie 1975. Startowało wtedy organizowane od podstaw Muzeum Historii Miasta Łodzi. W pałacu Poznańskiego przy ul. Ogrodowej 15 twórca i pierwszy dyrektor gromadził zespół. Kiedy wszedłem tam, Józek – Józio, jak go najczęściej nazywaliśmy – już tam był. Był z zawodu kinooperatorem, a ponieważ ideą Szrama było stworzenie w Łodzi muzeum filmowego, od początku zbierał fachowców. Najchętniej z doświadczeniem, dorobkiem, wiedzą, umiejętnościami. Józek miał doświadczenie i umiejętności, a nadto życzliwość i chęci do współdziałania. W 1955 zaczął pracować w Wojewódzkim Zarządzie Kin w Łodzi. Od jeżdżenia z kinem objazdowym. Tam przeszedł prawdziwą szkołę odpowiedzialności i sumienności zawodowej. Kino objazdowe to było małe, ale odpowiedzialne ruchome przedsiębiorstwo. Trzeba było dojechać do wiejskiej świetlicy. Rozwiesić ekran, rozstawić nagłośnienie, wzmacniacz, przewijarkę do filmów. I najważniejszy element: przenośną aparaturę projekcyjną – najchętniej produkcji wschodnioniemieckiej typu TK-47, bo była lekka i niezawodna, ale były też w użyciu ciężkie zestawy radzieckie. A po projekcji te same czynności w odwrotnej kolejności. I można wracać. Przeszedł w tych warunkach niezłą szkołę, także liczenia na siebie i kolegów w warunkach polowych. Po kilku latach znalazł się w zespole kina Popularne w Łodzi. Miejsce wyjątkowe a nawet magiczne. Budynek przy ul. Ogrodowej 18, na wprost Manufaktury, był pierwotnie stołówką przyfabryczną, by w l. 1923-39 stać się siedzibą Teatru Popularnego kierowanego przez Józefa Pilarskiego. W 1958 uruchomiono tam kino, które tym się różniło od pozostałych łódzkich kin, że miało tylną projekcję. Obraz, który docierał do widzów, był więc niejako „przepuszczony” przez ekran. Wymagało to dodatkowych umiejętności od kinooperatorów, którzy taśmę zakładali odwrotnie, po czym specjalne obiektywy odwracały obraz. W czasach „Solidarności” to kino słynęło pokazami filmów zakazanych lub niedostępnych. Można było zobaczyć w nim „Człowieka z żelaza” jeszcze przed premierą, filmy świeżo ukończone w nieodległej WFF lub filmy zagraniczne naonczas nie pokazywane, np. „Blaszany bębenek” lub „Most na rzece Kwai”. Józek, będąc związany z muzeum, nie przestał wyświetlać tam filmów. Dopiero likwidacja kina w początkach stanu wojennego sprawiła, że już na dobre i do końca został muzealnikiem. Którym zresztą stawał się od kilku lat. W muzeum uruchomiona została kameralna salka projekcyjna: kino X. Kinooperatorem, opiekunem i tym, który dokonał niezbędnych ustaleń technicznych, był oczywiście Józek. Uruchomiliśmy je w styczniu 1979, potem – w lipcu – pokazaliśmy muzealną wystawę „Łódź filmowa”. W jej przygotowaniu bardzo aktywnie i odpowiedzialnie uczestniczył nasz kolega. W sylwestra pierwszego solidarnościowego roku zorganizowaliśmy w muzeum kilka imprez rozrywkowych zakończonych radosnym balem. Muzealne kino X (trzydziestoosobowe) pokazywało non-stop dokument „Robotnicy’80”. Salka cały czas była pełna, a Józio miał pełne ręce roboty, choć też umiał i potrafił się bawić. Kiedy w 1986 część zespołu muzealnego przeszła do pałacu Scheiblera przy pl. Zwycięstwa 1, aby organizować w nim samodzielne już Muzeum Kinematografii, Józek z nami współpracował, choć nie rozstał się z macierzystym muzeum. Jako człowiek o wielu umiejętnościach pomagał nie tylko przy rozwiązywaniu stricte kinotechnicznych problemów, ale był też montażystą wystaw, konserwował sprzęt i aparaturę filmową, nie bał się wysiłku fizycznego. A przecież projektory, kamery, statywy, reflektory, stoły montażowe - szczególnie te starsze – mają swoją niebagatelną wagę. Ostatni raz współpracowaliśmy, kiedy pojechał z nami - kolegami z Muzeum Kinematografii - „zdobywać” Malbork. Latem 2000 organizowaliśmy tam wystawę, spotkania z twórcami, pokaz – w czterdziestolecie premiery „Krzyżaków” Aleksandra Forda. Film prezentowany był w warunkach polowych, w d. karwanie zamkowym, z taśmy filmowej 35 mm przy użyciu przenośnej aparatury projekcyjnej. Józek był w tym najlepszy, dlatego bardzo ucieszyłem się, kiedy zgodził się z nami pojechać. Pamiętam go z letniego pranka następnego dnia. Spotkaliśmy się przy śniadaniu, on promieniał radością, że jego doświadczenie i umiejętności tak bardzo się przydały w dniu święta polskiego kina. Żegnaj, przyjacielu!

Kolega, przyjaciel, współpracownik i szef - Mieczysław Kuźmicki