Stefan Bratkowski

Stefan Bratkowski

Ur. 22.11.1934 Zm. 18.04.2021

Wspomnienie

Legendarny dziennikarz i publicysta. Jako pisarz budował nieoczywiste mosty między przeszłością a teraźniejszością Europy, jako dziennikarz bronił nowoczesności i współtworzył niezależne media, jako publicysta krytykował gospodarkę PRL i przestrzegał przed narastającym faszyzmem w III RP. Stefan Bratkowski urodził się w 1934 r. we Wrocławiu, gdzie jego ojciec Stefan Janusz Bratkowski pełnił funkcję konsula II RP i pracował dla wywiadu. W 1936 r. rodzina Bratkowskich przeniosła się do Warszawy. Po powstaniu warszawskim Stefan Bratkowski uciekł z miasta, po kilku latach trafił do Domu Młodzieży w Krzeszowicach pod Krakowem. Studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Krótko po jego ukończeniu w 1955 r. zaczął pracę, jako reporter w „Po prostu”. Równolegle angażował się w działalność społeczno-polityczną: w 1954 r. wstąpił do PZPR, w grudniu 1956 r. zorganizował w Warszawie zjazd Rewolucyjnego Związku Młodzieży. W latach 60. zaczął publikować pierwsze książki. Łącznie napisał ich ponad dwadzieścia, w tym „Księgę wróżb prawdziwych”, „Wiosnę Europy”, „Najkrótszą historię Polski”, „Skąd przychodzimy”, „Z czym do nieśmiertelności”. Dwie ostatnie, wydane w latach 1975 i 1977, przyglądały się historii Polski, szukając momentów w jej dziejach, które sprzyjały rozwojowi myśli naukowej i technicznej. Wraz z bratem Andrzejem Bratkowskim (późniejszym ministrem w rządzie Hanny Suchockiej) w 1970 r. napisał książkę „Gra o jutro”, krytykującą centralnie planowaną gospodarkę PRL. Ze względu na niezgodne z linią partyjną poglądy był kilkakrotnie pozbawiany stanowiska, m.in. redaktora „Życia i Nowoczesności”, dodatku do „Życia Warszawy”, którego był pomysłodawcą i twórcą i w którym pracował między 1970 a 1973 r. Od 1974 r. do 1980 r. nie miał stałej pracy. W tym czasie m.in. zainicjował z Bogdanem Gotowskim i Andrzejem Wielowieyskim Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość”, w ramach którego przygotowywał raporty o stanie kraju i pomysłach jego naprawy. Równolegle pracował nad scenariuszem do siedmiu odcinków serialu historycznego „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”. W „karnawale „Solidarności”” został wybrany na prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. W stanie wojennym, dyscyplinarnie usunięty z PZPR, nadal kierował SDP działającym w ukryciu. - Dla ludzi pozbawionych pracy, środowiska, rozproszonych, osamotnionych i niepewnych, co robić, był bezcennym oparciem. Pozwalał utrzymać pion - wspomina Małgorzata Szejnert. I dodaje: - W jego niezliczonych pomysłach i inicjatywach niezwykle dzielnie towarzyszyła mu żona Roma. To ona organizowała „Niedzielny dzwonek”, spotkania niezależnych dziennikarzy i konspiratorów w podziemiach kościoła przy Żytniej. W latach 80. Bratkowski wydawał też podziemną „Gazetę Dźwiękową” nagrywaną na kasetach. - Kasety z jego audycjami krążyły po Polsce i krzepiły serca, uczyły odwagi, cierpliwości i wyobraźni - opowiada Adam Michnik. Na stanowisko prezesa SDP Stefan Bratkowski oficjalnie wrócił w 1989 r. Rok później dostał tytuł honorowego prezesa. Stefan Bratkowski brał udział w obradach Okrągłego Stołu jako członek Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. Przed wyborami czerwcowymi współorganizował „Gazetę Wyborczą”, do której przez lata pisywał felietony i komentarze. W tekstach i wywiadach krytykował niezdolność Polaków do współpracy. - Jesteśmy drażliwym narodem. Kiedy ktoś Polaka nie zauważa, Polak reaguje nieskrywaną irytacją. Nasze elity nie szukały kontaktu z tym, co nazywamy ludem. Trzeba było znaleźć wspólny język, jak „organicznicy” z XIX wieku. Zbudowali wtedy razem potęgę - mówił w 2016 r. Maciejowi Stasińskiemu. Bronił przemian gospodarczych z początku lat 90. - Socjalizm odebrał ludziom ducha inicjatywy - mówił. - Świetnie to pamiętam. Wszystko, czego nie kontrolował aparat władzy, brało w łeb. Potem przyszedł kapitalizm. Gospodarka rynkowa z natury emanuje indywidualizmem. Co więcej, otwiera pole do działalności cwaniaków. To akurat nie jest złe, bo ci cwaniacy z reguły potrafią osiągać rezultaty ekonomiczne nieporównanie lepsze od tych, którzy w ogóle nie robią niczego. To jest proces naturalny. Nie można się na niego obrażać. Tak działa gospodarka rynkowa, zwłaszcza w pierwszym okresie, w którym miejsce dla indywidualizmu jest duże. Potem wypierają go wielkie organizacje, wielkie firmy i korporacje. Już w 2011 r. ostrzegał przed narastającymi w Polsce i Europie nastrojami faszystowskimi. Poświęcił im opublikowany rok później esej „Kto na to przyzwolił? Szkic o odpowiedzialności za przyszłą historię”. Ostro krytykował rządy PiS. – Oni nie lubią naszej cywilizacji, a poza perspektywą władzy i tym, co władza daje, nie mają nic, więc chcą mieć coś z tej władzy. Na to się nakłada nacjonalizm, w sporym procencie udawana wierność Kościołowi oraz osobiste urazy i kompleksy - mówił Maciejowi Stasińskiemu. - Być może PiS sięgnie po gwałt, aresztowania itp., już masowo zwalnia z pracy. Sądząc po agresywności Kaczyńskiego, będzie on podsycał napięcie - dodawał. Równie krytycznie wypowiadał się o prawicowych dziennikarzach. - Oni budują w Polsce atmosferę nieżyczliwości - twierdził w 2012 r. w rozmowie z Agnieszką Kublik. - Nie pamiętam ani jednej sytuacji, w której by - kiedyś prawie mój podopieczny - Rafał Ziemkiewicz napisał o czymkolwiek dobrze, żeby cokolwiek akceptował. To prowadzi do pisania poza rzeczywistością, do bredni. Można polemizować z innym poglądem, natomiast z przedstawianiem świata, jako świata do likwidacji polemizować się nie da. I nie warto. Dodawał jednak, że jest optymistą: - Wielu ludzi, którzy po 1981 r. znaleźli się po tamtej stronie, wyszło na przyzwoitych, normalnych dziennikarzy państwa demokratycznego. Myślę, że ich też czeka godzina prywatnego wstydu. Nie chcę powiedzieć „denazyfikacja”, ale odkrycie, że coś z nimi było nie w porządku. Z czasem odzyskają samych siebie i staną się przyzwoitymi dziennikarzami. "Modelowy państwowiec, konsekwentny pozytywista, niewiarygodny erudyta" – napisał o Stefanie Bratkowskim zespół założonego przez niego Studia Opinii.

Emilia Dłużewska

Zdjęcie profilowe: Jacek Marczewski / Agencja Gazeta