Jeden z najwybitniejszych pisarzy XX w., autor m.in. „Stu lat samotności”, współtwórca nurtu zwanego realizmem magicznym, laureat Literackiej Nagrody Nobla z 1982 roku. „Wiele lat później, stojąc naprzeciw plutonu egzekucyjnego, pułkownik Aureliano Buendia miał przypomnieć sobie to dalekie popołudnie, kiedy ojciec zabrał go ze sobą do obozu Cyganów, żeby mu pokazać lód”. To zdanie rozpoczyna jego najsłynniejszą powieść i najdonioślejsze osiągnięcie latynoskiego realizmu magicznego. Znaczenie jego „Stu lat samotności” dla literatury języka hiszpańskiego porównuje się z „Don Kichotem”. Dzieło Márqueza od początku było mitem, przez lata podsycanym przez samego pisarza. Pierwsze zdanie miało spłynąć na niego z natchnieniem podczas rodzinnej wyprawy na wakacje do Acapulco. Jak wspomina w „Życie jest opowieścią”, zawrócił wtedy samochód, pognał do domu i pisał codziennie przez 19 miesięcy. Po roku pierwsze trzy rozdziały przesłał innemu pisarzowi - Carlosowi Fuentesowi. Ten publicznie wygłosił krótką recenzję: „Właśnie przeczytałem 80 stron napisanych przez mistrza”. Powieść ukazała się 30. maja 1967 r. w Buenos Aires. Kosztowała 650 pesos (2 dolary). Wydawnictwo Sudamericana wydrukowało 8 tys. egzemplarzy, które zamierzało sprzedać w ciągu pół roku. Tymczasem przez następne cztery lata w Hiszpanii wydrukowano milion sztuk książki, która zapewniła Marquezowi miejsce w historii literatury. Zbliżający się do szczytowego momentu boom nowej literatury Ameryki Łacińskiej zyskał sztandarowe dzieło, czytelnicy zaś powieść, która zaprzeczała coraz częstszym wówczas pogłoskom o śmierci narracji, sztuki opowiadania. Nagrodę Nobla w 1982 roku dostał właśnie za to: za „powieści i opowiadania, w których fantazja i realizm łączą się w złożony świat poezji odzwierciedlającej życie i konflikty całego kontynentu”. Gabriel García Márquez opowiedział o sobie tyle sprzecznych historii, że nie wiadomo, która z nich jest prawdziwa. Pewne jest tylko, że był jednym z najpopularniejszych laureatów Nagrody Nobla. „Stał się postacią publiczną na skalę współcześnie niewyobrażalną dla autorów tzw. wysokiej literatury. Przed nim byli Dickens, Twain, Hemingway” – napisał Gerald Martin, brytyjski historyk literatury, którego Marquez nazwał swoim oficjalnym biografem. Przyszły noblista zaczynał, jako dziennikarz w lokalnych gazetach w Kolumbii. W Bogocie był już reporterem, a później korespondentem dziennika „El Espectador”, dla którego pisał z Europy i Nowego Jorku. To na jego łamach w 1955 r. opublikował cykl reportaży „Opowieść rozbitka”, którym zdobył popularność, w tym samym roku debiutował powieścią „Szarańcza”. „Zacząłem pisać pod wpływem lektury Kafki – wyznał kiedyś. – Pomyślałem, że jego narracja przypomina zdarzenia, które opowiadała mi w dzieciństwie babcia. Uznałem więc, że ja też mógłbym tworzyć". Jego agentka Carmen Balcells z Barcelony pierwsze prawa do jego prozy - do „Nie ma kto pisać do pułkownika” i „Złej godziny” - sprzedała w połowie lat 60. w Waszyngtonie. Ale już w listopadzie 1967 r., kiedy pisarz przyjechał do Barcelony, przyciągał większą uwagę mediów niż obecni tam przed nim Fuentes, Cortazar i Llosa razem wzięci. „Ten człowiek był spełnieniem snu Warhola o sławie znacznie dłuższej niż 15 minut” - uważała Balcells. We wstępie do wydanego w 1966 r. zbioru opowiadań, w którym ukazało się jego „W tym mieście nie ma złodziei”, Márquez pisał: „W moim przypadku bycie pisarzem jest wyjątkowym osiągnięciem, bo jestem słaby w pisaniu. Fizycznie walczę z każdym słowem. Ale dzięki uporowi w ciągu 20 lat udało mi się skończyć cztery książki. Praca nad piątą idzie wolniej, bo mam coraz mniej czasu pomiędzy migrenami”. „W gruncie rzeczy nie jestem ani nie będę nikim więcej niż jednym z szesnaściorga dzieci telegrafisty z Aracataki” - mawiał. Dzięki takim wypowiedziom był lubiany: nie wywyższał się, nie był patetyczny, miał do siebie dystans. Unikał telewizji, wywiadów udzielał od święta. Nad każdą książką rzeczywiście pracował bardzo długo. Potrafił drążyć pomysł przez dziesięciolecia. Krótką „Kronikę zapowiedzianej śmierci” tworzył bez mała 30 lat - od roku 1951. Inne swoje wielkie dzieło – „Jesień patriarchy” pisał 17 lat. Ostatnią powieścią jest wydana w 2004 r. „Rzecz o mych smutnych dziwkach”. Ta niewielka książeczka – ledwie sto stron tekstu - w USA była najszybciej sprzedającym się tytułem hiszpańskojęzycznym w historii. Centralną postacią jest tu sędziwy dziennikarz, mieszkający w kolumbijskim miasteczku. Otwierające opowieść zdanie „W roku moich dziewięćdziesiątych urodzin postanowiłem sprawić sobie w prezencie noc szalonej miłości z jakąś młodziutką dziewicą” - płynnie wprowadza w relację pełną dygresji, fantazji i komentarzy. O miłości niemożliwej, która zawsze przychodzi za późno.