Gdy towarzyszymy bliskim w ostatniej ziemskiej drodze, ich darem stają się nie tylko nasze budzące się wspomnienia, ale i namysł nad doświadczonym dobrem. Minione miesiące roku 2020 i początku 2021 pewnie nie tylko dla mnie były czasem wielu takich sytuacji, w jakich mimo trudu i smutku towarzyszących pożegnaniom, dzięki pamięci i świadectwu wspaniałych ludzi, którzy chociaż odeszli, pozostali w sercu. 17. grudnia 2020 roku w Chorzowie odbył się pogrzeb Janusza Nowakowskiego, któremu zawdzięczam wiele dobrych myśli, przeżyć, wiele światła. Los szczęśliwie związał mnie z tym wyjątkowym człowiekiem, gdy znalazłem się w zaszczytnym gronie członków Kapituły Statuetki Batorego w chorzowskim III LO, pośród ważnych, zasłużonych dla szkoły ludzi. Jednym z nich był zmarły 17. października 2020 r., jej dawny dyrektor, nieodżałowanej pamięci Bogusław Sznajder. Janusz Nowakowski stał się bliskim mi człowiekiem, chociaż dzieliła nas niemała przestrzeń życia. Urodził się 34 lata przede mną, w miejscu dla mnie, historyka i Polaka, bardzo bliskim, w Stanisławowie, dzisiaj noszącym nazwę Iwano-Frankowsk, gdzie przed laty zgodnie żyli obok siebie ludzie różnych wyznań i języków, mieszkańcy Rzeczypospolitej. Pozostawał człowiekiem na innych zawsze otwartym i tolerancyjnym. Były to cnoty, którymi promieniował. Na Śląsku znalazł się w 1946 r. Został jednym z pierwszych absolwentów III LO im. Stefana Batorego, które ukończył w 1951 r. Klasę tę kończył także pośród 52 maturzystów, m.in. późniejszy wybitny pianista i pedagog prof. Józef Stompel. Wkrótce Janusz Nowakowski został nauczycielem szkoły, z którą emocjonalnie związał się na całe życie. W III LO uczyła także wychowania fizycznego Emilia, żona Janusza, która zmarła zaledwie kilka miesięcy przed ukochanym mężem. Janusz Nowakowski wspominał w roku 1997: „Moja szkoła, chociaż uczniem w niej byłem tylko dwa ostatnie lata liceum. Moja także dlatego, że spędziłem w niej kolejnych osiem lat jako pierwszy nauczyciel-absolwent. Nie tak wiele, jak na człowieka, który – słusznie czy niesłusznie – uchodzi za batorowca i sam się tym chlubi. Co prawda były to lata uczniowskie i lata pierwszej młodości w zawodzie nauczycielskim, a więc decydujące o całym późniejszym życiu. I gdyby ówczesne władze polityczne nie odrzuciły w 1962 r. z tzw. przyczyn ideologiczno-światopoglądowych mojej kandydatury na stanowisko dyrektora liceum, to może po dziś dzień związany byłbym zawodowo z naszą szkołą. Grzecznie by mi się kłaniali kolejni siwi i łysi panowie, których niegdyś za karę stawiałem do kąta; lecz dawnym moim uczennicom jak zawsze kłaniałbym się pierwszy, a nawet niekiedy całowałbym ręce tych poważnych dam”. Takim właśnie człowiekiem był Janusz Nowakowski: ciepłym, szarmanckim, kochającym ludzi i darzącym ich szacunkiem. Miał niesłychaną łatwość nawiązywania serdecznych więzi i utrzymywania ich przez całe lata, także ze swoimi wychowankami i podopiecznymi. I to właśnie on był inicjatorem idei nadawania wybitnym absolwentom, nauczycielom i przyjaciołom szkoły Statuetki Batorego. Był też jej pierwszym laureatem. Janusz Nowakowski studiował w warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego, niebawem na całe dekady związał się ze Szkolnym Związkiem Sportowym, trenował koszykarzy z sekcji Ruchu Chorzów. Pracował nieprzerwanie ponad pół wieku. Do ostatnich dni najczulej i z najgłębszą troską myślał o swojej ukochanej szkole, świadom, jak bolesne bywają związane międzyludzkimi relacjami wyzwania, jak trudno czasem ochronić dobro i przeciwstawić się temu, co niegodne i opresyjne. Wierzył w triumf dobra. Pozostawał pełen nadziei oraz pogody, kierując się zawsze zasadami najwyższej kultury osobistej. Pamięć o Januszu Nowakowskim to zatem także niewysychające źródło wiary w ludzką godność. Był człowiekiem świadomym wsparcia ze strony przyjaciół, a przede wszystkim kochającej rodziny. Był najczulszym mężem, ojcem i dziadkiem. Spoczął na hajduckim cmentarzu przy ul. Granicznej, w tym samym miejscu, w którym spoczęła jego małżonka.