Urszula Radek

Urszula Radek

Ur. 01.11.1934 Zm. 01.03.2021

Wspomnienie

Była ciepła, serdeczna, otwarta na ludzi i ich sprawy. Dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” powiedziała przed laty: „Zostałam tak wychowana, by nie zostawić nikogo w potrzebie. To mój obowiązek i sens życia”. I rzeczywiście, nigdy nie umiała przejść obojętnie obok ludzkiego nieszczęścia. Urodziła się w Morawinku pod Rejowcem na lubelszczyźnie, skąd jej rodzice przenieśli się do Ostrowca Świętokrzyskiego. Tam przeżyła II wojnę światową, tam rozpoczęła edukację. Ale Technikum Budowy Samochodów skończyła już w Lublinie, w 1953 roku. Po maturze podjęła pracę technologa w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku. Jak się okazało, przy budowie śmigłowców przepracowała całe życie zawodowe - 38 lat - aż do emerytury w 1990 roku. Ale Urszula Radek nie umiała ograniczać się tylko do pracy i do spraw domowych, czyli męża i dwóch synów Andrzeja i Włodzimierza. Już w 1968 roku zaangażowała się w starania o budowę kościoła w Świdniku i choć groziło to represjami, zbierała podpisy pod listami - między innymi do Komitetu Centralnego PZPR - o wydanie na to zgody, co udało się po ośmiu latach. Nic więc dziwnego, że kiedy w lipcu 1980 roku w WSK Świdnik rozpoczął się pierwszy w Polsce strajk przeciw podwyżkom cen w pracowniczych bufetach, Urszula Radek natychmiast się do niego przyłączyła. Wkrótce znalazła się we władzach Komitetu Postojowego. A po powstaniu „Solidarności” – w Komisji Zakładowej związku, gdzie zajmowała się sprawami socjalnymi. Zresztą, ze swoją pomysłowością wciąż wychodziła poza bramy zakładu. Na przykład udało jej się przekonać Komisję Zakładową „Solidarności” w WSK i przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej do stworzenia wspólnego zespołu związkowców i urzędników, który w znakomity sposób zorganizował wykup mięsa na kartki tak, że nikt z mieszkańców Świdnika nie musiał stać w kolejce dłużej niż 20 minut. Nic też dziwnego, że kiedy władze PRL wprowadziły stan wojenny, nadal zajmowała się sprawami socjalnymi – w podziemiu, pomagając strajkującym, internowanym, skazanym na więzienie i ich rodzinom. Koniecznie trzeba przypomnieć, że w czasie, gdy niektórzy ze świdnickich działaczy nie umieli wytrzymać presji ze strony Służby Bezpieczeństwa, to właśnie Urszula Radek, jej mąż i Andrzej Sokołowski pozostali niezłomni do końca. W wolnej Polsce zakładała, a potem przez wiele lat była prezeską stowarzyszenia Komitet Pomocy SOS „Solidarność”. Gdy w 2000 roku robiła podsumowanie 10-letniej działalności, sama się dziwiła, ile udało się zrobić: opłacone obiady szkolne dla 236 dzieci, darmowe przejazdy do szkół i na uczelnie dla 20 najbardziej potrzebujących młodych ludzi, ponad 2 tys. dzieci z najuboższych rodzin Świdnika wysłanych na kolonie letnie i zimowe, wakacje dla 180 dzieci z Ukrainy i Litwy, dwa turnusy dla 138 dzieci z terenów zalanych po powodzi w 1997 roku. A w 2006 roku mówiła „Gazecie Wyborczej”: „To było przedłużenie mojej działalności podziemnej. Okazało się, że po zmianach ustrojowych wielu ludzi pogubiło się w nowej rzeczywistości, nie radzili sobie w codziennych sprawach. I znowu znalazłam swoje miejsce. Chciałam im pomagać”. Kiedy w 2020 roku rozmawiałam z panią Urszulą, przygotowując książkę „Lubelski Lipiec 1980. Przewodnik”, zdumiewała mnie jej doskonała pamięć, radość życia, ale też energia. Byłam pewna, że posłuży jej jeszcze przez długie lata, bo przecież zawsze wszystko się jej udawało. Tym razem się nie udało.

Małgorzata Bielecka-Hołda

Zdjęcie profilowe: fot. www.swidnik.pl