Anna Abramczyk-Dobrzyńska

Anna Abramczyk-Dobrzyńska

Ur. 07.08.1964 Zm. 28.03.2021

Wspomnienie

Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, kiedy dowiedziałam się, że mam napisać swoje wspomnienia o Ani była ta, że Ona zrobiłaby to dużo lepiej niż ja. Ania zawsze pięknie i celnie dobierała słowa. Lubiła mówić, a ja lubiłam Jej słuchać. To nigdy nie było puste, czcze gadanie. Jej opowieści były zawsze pełne barw, szczerości, malowane emocjami, często skrzyły się dowcipem. “Kiedy Ania mówiła, dawała jakieś ciepło” napisała mi nasza koleżanka. Wszystko co robiła, robiła z zaangażowaniem i wielką naturalnością. „Problemy są po to, żeby je rozwiązywać” tak chyba można najkrócej opisać Jej stosunek do napotykanych na drodze przeszkód. Nigdy się nad sobą nie rozczulała, nie załamywała rąk, nie poddawała zwątpieniu. Zazdrościłam Jej tej niezwykłej pogody ducha i wrodzonego optymizmu. Odkąd poznałam Ją na studiach zawsze biła od Niej taka cudowna, pozytywna energia. „Moja Hania to się potrafi prawdziwie cieszyć” powiedziała mi kiedyś Jej mama; a moja mama zachwyciła się Nią od pierwszego spotkania, kiedy z mężem przyjechali na mój ślub i wesele, ale czy można Jej się dziwić...? „Tak czekam na Was kiedy już wreszcie przeprowadzicie się do Kielc” powiedziała nam przed laty, ale to ja się cieszyłam, że będę z Nią mogła się często spotykać. Bo Ania zawsze BYŁA, tak po prostu BYŁA...; zawsze gotowa na spotkanie, wyjście do teatru, filharmonii, pójście na spacer. Zawsze radosna i uśmiechnięta, gotowa dzielić się swoją mądrością i życiowym doświadczeniem. Ta Jej cudowna radość życia jakby nieco przygasła w ostatnim czasie. Nie czuła się najlepiej, traciła siły. Nie wiem jak poważne były Jej lęki, ale Ania coraz częściej miała pesymistyczne wizje przyszłości, dręczyły Ją złe myśli, coraz bardziej obawiała się tego, co Ją czeka. Kiedy znalazła się w szpitalu dostawałam od naszych znajomych dużo wiadomości: „Ona jest dzielna”, „Ania zawsze walczy”, „Ona się nigdy nie podda”, a ja tak bardzo się o Nią bałam! Widziałam oznaki pogarszania się stanu Jej zdrowia; myślałam o kobiecie, która jeszcze nie tak dawno jeździła na nartach, która kiedyś w kilka godzin po dializie szła zdobywać bieszczadzkie szczyty, a teraz męczył Ją spacer w kieleckim parku... Buntowałam się, że nie można takiego ciężaru swoich oczekiwań, wkładać na barki jednej, drobnej kobiety; ale wkrótce zrozumiałam, że tak bardzo nam wszystkim imponowała Jej nieustępliwość, tak bardzo podziwialiśmy Jej wiarę, że wszystko będzie dobrze, że nie było ważne czy zaklinaliśmy rzeczywistość czy naprawdę nie mieliśmy wątpliwości, że i tym razem uda Jej się wygrać z chorobą. Ania na zawsze pozostanie dla nas wzorem, jak walczyć o siebie, o swoje zdrowie i życie. I przyszło uspokojenie. Ola - Jej wspaniała córka pokazała Mamie, że może trochę zwolnić, że może zacząć nowy etap w swoim życiu, że nadszedł czas na zmianę, która będzie początkiem czegoś dobrego i nie mniej fascynującego niż to, co robiła do tej pory. Powiedziałam Jej wtedy, że będę płakać chociaż wiem, że przeprowadzka to najlepsza decyzja jaką mogła podjąć. I płaczę..., bardzo płaczę, bo nie o takiej przeprowadzce rozmawiałyśmy, to nie tak miało być! „Słucham Chopina w wykonaniu Tatiany Szebanowej, balsam dla mojej duszy” - to jedna z ostatnich wiadomości jakie od Niej otrzymałam. Może teraz jest już w tym świecie „gdzie nic już nie boli”, spaceruje po zielonych łąkach, słucha śpiewu ptaków i szumu traw i najpiękniejszej muzyki ukochanego Chopina. Odpoczywaj moja najlepsza, najbardziej niezwykła przyjaciółko! Ciebie nikt nie zastąpi.

Katarzyna