Krzysztof Krawczyk

Krzysztof Krawczyk

Ur. 08.09.1946 Zm. 05.04.2021

Wspomnienie

Był jedną z najpopularniejszych i najbarwniejszych postaci polskiej sceny muzycznej. Występował przez ponad pół wieku. Miał dziesiątki przebojów i złotych płyt na koncie. I trzy pokolenia fanów. Krzysztof Krawczyk urodził się w Katowicach w domu z tradycjami muzycznymi i teatralnymi, więc na scenę był skazany. Jego rodzice, January i Lucyna, byli aktorami i śpiewakami operowymi, on sam od podstawówki chodził do szkoły muzycznej (do klasy fortepianu). W 1963 r. założył w Łodzi – wspólnie z Marianem Lichtmanem, Sławomirem Kowalewskim i Jerzym Krzemińskim – bigbitowy zespół Trubadurzy, który zdobył ogromną popularność. Zabawnie poprzebierani, łączący rock and rolla ze zgniłego Zachodu z mile widzianą w PRL-u nutą swojskości, Trubadurzy zrobili zawrotną karierę, utrwaloną w takich hitach jak „Znamy się tylko z widzenia” i „Przyjedź mamo na przysięgę”. Zespół dawał po kilka koncertów dziennie, udało mu się nawet podbić ZSRR. Sielanka nie trwała długo. - W 1964 roku umarł na raka mój ojciec i jednocześnie mój idol, jako śpiewak, aktor, ojciec, mężczyzna - wspominał w „Gazecie Wyborczej”. - Byłem w rozpaczy. Co ja teraz będę robił, jaki tryb życia będę prowadził? Mama wpadła w depresję, nie mogła pracować, musiałem zatrudnić się, jako goniec, żeby pomóc utrzymać rodzinę. Krawczyk jednak nie zrezygnował z muzyki. Z Trubadurami występował w Opolu, Sopocie, Kołobrzegu. Jeździł w trasy koncertowe. W 1974 r. zadebiutował solo albumem „Byłaś mi nadzieją”, jednak dopiero następna płyta – „Rysunek na szkle”, z przebojowym „Parostatkiem” – zapewniła mu miejsce w historii polskiego popu. Poszedł za ciosem, raz i drugi, nagrywając hit za hitem, m.in. „Jak minął dzień”, „Byle było tak” i „Pamiętam ciebie z tamtych lat”. Był jednym z największych muzycznych idoli epoki Gierka, bo sam był trochę jak ona – barwny, radosny, król życia, ale jednak na kredyt, zaciągnięty u Toma Jonesa, Elvisa Presleya, Demisa Roussosa. Pod koniec lat 70. popadł w niełaskę i zniknął z mediów. Ale zamiast wisieć u klamki muzycznych decydentów, postanowił ziścić swój amerykański sen. W Stanach Zjednoczonych nagrywał płyty, ale też śpiewał do kotleta dla Polonii, dorabiał na budowie i za kierownicą. „Wróciłem na tarczy, pokonany” – podsumował swoją próbę podboju Ameryki w filmie dokumentalnym „Całe moje życie”, przygotowanym w 2020 roku przez TVP, mając na myśli brak sukcesu zawodowego. Bo prywatnie bilans był dodatni – za oceanem poznał swoją trzecią żonę, Ewę, z którą spędził resztę życia. Bał się powrotu na rodzimą scenę, nie był pewien, czy ktoś go jeszcze pamięta – niepotrzebnie. Kiedy zaśpiewał „Za tobą pójdę jak na bal” i „Ostatni raz zatańczysz ze mną”, pół Polski ruszyło za nim do tańca. Znowu był gwiazdą pierwszego formatu. Ale wtedy uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu. Nie wiadomo było, czy wróci do zdrowia, a później – czy będzie śpiewał. Na szczęście znowu się udało i w latach 90. prawie cała Polska nuciła nowe przeboje Krawczyka, z „Gdy nam śpiewał Elvis Presley” na czele. Potem szukał przygód na obrzeżach nurtu discopolowego (i to jeszcze w czasach, kiedy ten był obłożony oficjalną anatemą), ale nagrywał też płyty wielbione przez publiczność i chwalone przez krytyków. Choćby „Daj mi drugie życie” z Goranem Bregoviciem (skąd pochodził wielki hit „Mój przyjacielu”) oraz „…Bo marzę i śnię” i „To, co w życiu ważne”, przygotowane z udziałem młodszych o pokolenie gwiazd polskiej rodzimej muzyki, od Andrzeja Smolika przez Macieja Maleńczuka po Edytę Bartosiewicz. W sumie nagrał ponad 40 albumów studyjnych. W 2020 r. Krzysztof Krawczyk zawiesił działalność artystyczną. 23 marca 2021 r. został hospitalizowany z powodu zakażenia koronawirusem. „Niestety i mnie dopadł COVID. Jestem w szpitalu. Muszę podjąć walkę, jeszcze jedną w moim życiu walkę!” - pisał do fanów na Facebooku. 3 kwietnia został ze szpitala wypisany. „Kochani! Jestem w domu! Do mojej sypialni wpadają 2 promyki słońca: wiosenny przez okno i Ewunia przez drzwi. Dziękuję za modlitwę i życzenia! Zdrowia wszystkim życzę, nie dajmy się wirusowi!" - informował. Niestety, dwa dni później o śmierci muzyka poinformował na Facebooku jego wieloletni menadżer Andrzej Kosmala.

Emilia Dłużewska, Jarek Szubrycht

Zdjęcie profilowe: Albert Zawada / Agencja Gazeta