Legendarny amerykański aktor był królem epickich hollywoodzkich produkcji – grał Boga, proroka, bohatera najdłuższej bójki w dziejach kina, prezydenta USA, Hamleta. Za główną rolę w filmie „Ben Hur” dostał Oscara. Ale do historii Charlton Heston przeszedł również, jako wielki obrońca praw człowieka i gorący zwolennik prawdziwej demokracji. Na długo przed tym, jak gwiazdy Hollywood zaczęły popierać przeróżne akcje ekologiczne, polityczne etc., nie bał się mówić tego, co myśli, i brać czynnie udział w życiu Amerykanów. W latach 60. popierał pastora Martina Luthera Kinga, wziął nawet udział w jego słynnym marszu na Waszyngton. Wcześniej nie bał się krytykować polowania na czarownice senatora McCarthy'ego, ostro sprzeciwiał się wojnie w Wietnamie. Naprawdę nazywał się John Charles Carter. Na ekranie debiutował na początku lat 40. tytułową rolą w obrazie „Peer Gynt” wg Henrika Ibsena. Jego pierwszą ważną rolą był Marek Antoniusz w nie do końca udanym „Juliuszu Cezarze” z 1950 r. Umiarkowany sukces obrazu nie zraził jednak Hestona do wcielania się w postaci historyczne. Postawny (191 cm wzrostu), atletycznie zbudowany aktor idealnie pasował do ról charyzmatycznych, mężnych bohaterów. Pierwszym hitem, w którym zagrał, było monumentalne „Dziesięcioro przykazań” (1956) Cecila B. DeMille’a. Biblijna opowieść, z Hestonem jako Mojżeszem, była najpopularniejszym filmem roku. W pokonanym polu zostały m.in. „Wojna i pokój” z Audrey Hepburn i „Moby Dick” z Gregory Peckiem. Miano gwiazdy pierwszej wielkości Charlton Heston zyskał dzięki tytułowej roli w „Ben-Hurze” (1959). Film był sukcesem niewyobrażalnym, nawet jak na dzisiejsze standardy. Zebrał 11 Oscarów i do dziś uchodzi za ideał kina historycznego. Mojżesz, Juda Ben-Hur, nawet Jan Chrzciciel (w „Opowieści wszechczasów”, 1965, George’a Stevensa) - nic dziwnego, że gdy po latach zrobiono badania, Amerykanie właśnie Hestona najbardziej utożsamiali z wizerunkiem Boga! Pytani o to, jak wygląda Bóg, najczęściej opisywali twarz aktora, a nie Jezusa znanego całemu światu z obrazu „Ostatnia wieczerza”. Heston dosłownie stał się bogiem, ale ani myślał dać się zaszufladkować. Z sukcesem występował w filmach biograficznych („Dama prezydenta” (1953) Henry Levina, „Udręka i ekstaza” (1965) Carola Reeda), science fiction („Planeta małp” (1968) Franklina J. Schaffnera), kostiumowych („El Cid” (1961) r Anthony Manna, „Trzej muszkieterowie” (1973) i „Czterej muszkieterowie” (1975) Richarda Lestera), wojennych („Bitwa o Midway” (1976) Jacka Smighta). Ale był nie tylko archetypem starożytnego bohatera, również kowboja. A do historii kina przeszła jego filmowa bójka z Gregorym Peckiem w „Białym kanionie” (1958) Williama Wylera. Zanim ekrany opanowały filmy karate, uchodziła za najdłuższą scenę walki w dziejach. W karierze Hestona próżno szukać słabej kreacji. Nawet rola w telewizyjnym tasiemcu – „Dynastia” (1985–1987) nie przyniosła mu ujmy. - Grałem kowbojów, kardynałów, królów, malarzy, policjantów, prezydentów i futbolistów – podsumował w swojej autobiografii „Na arenie”. Charlton Heston przewodniczył Gildii Aktorów Amerykańskich i Amerykańskiemu Instytutowi Filmowemu. W latach 1998-2003 kierował Stowarzyszeniem Broni Palnej, które walczy o prawo Amerykanów do posiadania broni. I właśnie w tej roli pojawił się w dokumencie „Zabawy z bronią” Michaela Moore'a. Wyjątkowe jak na hollywoodzkie standardy było też jego małżeństwo. Już w 1944 r. poślubił Lydię Marie Clark. Żona była przy jego boku do końca. Charlton Heston odszedł po dziesięciu latach walki z rakiem prostaty. W 2002 roku zdiagnozowano u niego również chorobę Alzheimera.