Eugenia Żero

Eugenia Żero

Ur. 06.01.1943 Zm. 27.06.2020

Wspomnienie

To był czerwiec, 27, sobota. Rano zadzwonił lekarz: „proszę pani, pani mama zmarła dziś rano”. Zmarła? Przedwczoraj z nią rozmawiałam, wczoraj wysłałam jej smsa, dziś miałam zadzwonić! Pójść nie mogłam. Nie ma odwiedzin w szpitalu. Covid, pandemia, obostrzenia. Ale ona nie miała covida! To nie to. Więc co? Słabła ostatnio. Od stycznia do maja trzy szpitale. Wątroba słaba, kilka dni i do domu. Szukanie lepszego szpitala, lepszego lekarza, znanego specjalisty. Znaleźliśmy. Za późno. Gdyby pół roku wcześniej… - powiedział pan doktor. Wada serca. Wada serca? Jak to? Od 10 lat była leczona na serce. Kardiowersje, leki, rozrusznik. A to nie było to? Trzeba było operować zastawkę?! Wada serca. „Za słaba pani jest na operację”. Usłyszała to w czwartek. W sobotę rano zmarła. Tak postanowiła? Może. Chyba tak. Wszyscy byli zaskoczeni. Lekarze. Rodzina. Znajomi. Ja i brat nie. Zawsze była silna. Nigdy nie chciała, by się nią zajmować. „Myślisz, że tak się położysz i umrzesz?” - pytał matkę mój brat. „Tak, tak zrobię, nie chcę, byście się mną zajmowali, jak już nie będę dała rady nic zrobić”. I tak zrobiła. Nie chciała się dłużej męczyć. Siebie i innych. Gdy odchodzi najbliższa osoba, czujesz pustkę. Taką trudną do określenia pustkę. Wstajesz, słońce już wstało, ciepły dzień się zapowiada, rozglądasz się wokół, wszystko jest niby takie samo, znajome miejsca, sprzęty, ludzie. Mąż pyta, jak się czujesz, syn… „mamuś wszystko dobrze?” Koty biegną do kuchni, bo miski puste, a już czas, by je nakarmić. Robisz kilka, kilkanaście kroków. Tych samych, co wczoraj, przedwczoraj, tydzień, miesiąc temu. W tym samym rytmie. I nagle chwyta cię za gardło straszna myśl. Wspomnienie słów, zdarzeń. Odeszła! Umarła! Nie możesz już do niej zadzwonić, jak przez ostatnie tygodnie, miesiące, lata, dziesiątki lat. Komu się teraz poskarżysz, że ci źle, do kogo przyjedziesz, by znów przez chwilę się poczuć jak małe dziecko, komu się pochwalisz, że coś ci się udało? Możesz dzwonić. Masz nawet numer telefonu ciągle wbity w książce telefonicznej w komórce. Tylko że tego telefonu nikt już nie odbierze. Przez dziesięć kolejnych miesięcy łapię się na tym, że chcę zadzwonić i… nie mam jak. A gdyby tak można było jeszcze raz porozmawiać, jeszcze choć powiedzieć coś czego nigdy prawie sobie nie mówiłyśmy: Mamuniu tak bardzo cię kocham i tak bardzo mi ciebie brakuje… Ona mnie ukształtowała. I chociaż nie jestem nikim ważnym, pewnie to, w jakim stopniu jestem człowiekiem, wrażliwym na innych, zawdzięczam jej. Nie tylko genom, ale i wychowaniu. Ja i mój brat, a i nasze dzieci noszą w sobie rys jej charakteru. Ba, nawet nasze wady są jej zasługą. Upór, liczenie na siebie, pomaganie sobie wzajemnie, honor, uczciwość, nieotwieranie się przed obcymi, chronienie rodziny, niepokazywanie łez obcym, nie tolerowanie chamstwa, ale pomaganie słabszym, dzielenie się z innymi... Te zasady i tezy rzucane niby niechcący zapadały nam głęboko w pamięć i serce, a jak się potem okazało, naszym dzieciom też. Nie jestem pewna, czy buntu młodzieńczego naszych dzieci nie zawdzięczamy również jej. Było nie było każde z naszych dzieci ma mocny charakter, jakby po babce… Na pogrzeb nie ubrałam się na czarno. Mój brat też nie. Nie lubiła czarnego, szczególnie na mnie. Głęboki purpurowy kolor róż wystarczył za cały nasz smutek i uczucie. Jej ulubiony kolor. Nie pojechałam na Święto Zmarłych. Znowu obostrzenia. Covid, druga fala, pandemia, ponowny lockdown. Zresztą wcale się nie upierałam, by jechać. Nie lubię cmentarzy. Nie czuję tam bliskich. Mam ją w głowie, w snach, blisko siebie. W styczniu miałam jechać na pogrzeb ojca bratowej. Fala zakażeń jakby zmalała, ale ciągle chodzimy w maseczkach i unikamy zgromadzeń, więc w maseczce i na kilka godzin wybierałam się w tę niezbyt wesołą podróż. Jednak rano wstałam z dziwnym wrażeniem, że… chyba nie pojadę. I nagle przypomniałam sobie sen w całej jasności. Prowadzę mamę do szpitala, tą drogą, którą prowadziłam ją pół roku wcześniej. Jest bardzo słaba, robi co chwila przystanki. „Bardzo słabo się czuję” – mówi do mnie. Wiem, widzę, jeszcze parę kroków. Nagle patrzy na mnie przenikliwie: „chcesz się ze mną zamienić?” – pyta. Nie wiem, a ty chcesz? „Nie, bo cię kocham”. Nie pojechałam. Na pogrzebie zaraziło się wirusem wiele osób. Ja nie, bo mnie tam nie było. Sny mam nadal. Rozmowy, wspomnienia, napominania i małe radości z dawnych lat. Nie wszystko pamiętam. Ale ten sen zapamiętałam. „Nie chcę byś mnie zastąpiła, bo cię kocham, bo zawsze cię kochałam”. Ja też cię kocham mamo. I zawsze będę. Bądź przy mnie, ile będziesz mogła. Nawet jeśli będzie to tylko sen. Agnieszka

córka