Witold Rogiewicz

Witold Rogiewicz

Ur. 30.03.1969 Zm. 15.02.2021

Wspomnienie

Witold Rogiewicz zmarł 15 lutego 2021 r. Do dziś nie mogę uwierzyć, że to się stało. Nie uwierzyłem też 15. lutego ok. 7 rano, kiedy schodząc z dyżuru dojrzałem na Twoim profilu na Facebooku wpis żegnający Męża i Ojca. Przecież nie mogło chodzić o Ciebie! Jeszcze około północy udostępniłeś mem o koncercie Zenka Martyniuka w Teatrze Wielkim w Łodzi. Cóż pomyślałem? Pewnie chodzi o Twojego ojca, też lekarza, chyba również Witolda. Nie do wiary, jak można wyprzeć ze świadomości, zakłamać rzeczywistość. Nawet kiedy po południu moja asystentka zapytała, czy to prawda, że doktor Rogiewicz… nie żyje, zaprzeczyłem i z uporem maniaka twierdziłem, że na pewno chodzi o seniora. A przecież od wielu lat wiedziałem, że pożegnał się z tym światem już lata temu! Zadziwiający ludzki mózg nie dopuszczał myśli, że mogłoby to dotyczyć Ciebie. Człowieka pełnego energii, wręcz entuzjazmu, zarażającego zapałem innych. Poznaliśmy się ponad 20 lat temu, kiedy przyszedłeś do oddziału ginekologiczno-położniczego Szpitala Miejskiego w Pruszkowie. Poniekąd na moje miejsce, uzupełniając skład zespołu zdziesiątkowanego przez psychopatycznego ordynatora. Ty jako młody ryzykant, nieświadomy zapewne czyhających zagrożeń, przeniosłeś się z kliniki w Łodzi do prowincjonalnego „ośrodka”. Choć wydawało się to nieprawdopodobne, odniosłeś na tym potencjalnie nieprzyjaznym terenie duży sukces. Przetrwałeś nieszczęsnych szefów, ba! nawet założyłeś prywatną praktykę. Byłem pełen podziwu, jak sobie radzisz. Naturalnie nie wytrwałeś w siermiężnych warunkach powiatowego szpitala, kontynuowałeś karierę w klinice profesora Dębskiego na Bielanach. Jeżeli byliśmy dla siebie konkurencją, to przecież przyjazną i pomocną. Jako pierwszy zaszalałeś zakupem nowoczesnego aparatu USG, z opcjami 3D/4D i zmusiłeś starą gwardię do nadążania za sobą. Ty, z mojej perspektywy młodzieniaszek, nie raz wsparłeś mnie radą i cenną pomocą w sprawach zawodowych. Można Ci było pozazdrościć brylowania w telewizji, rozmachu działalności, uznania (to za mało powiedziane, wręcz miłości!) pacjentek. Byłeś (strasznie trudno mówić w czasie przeszłym) świetnym kompanem, uroczym rozmówcą, dowcipnym komentatorem. Z rozrzewnieniem mogę wspomnieć nasze wspólne przeżycia na kongresie w Ljubljanie. Widywaliśmy się i na innych sympozjach medycznych w Polsce i za granicą. Aktywnie działałeś na wielu polach naszej specjalności, zawsze na bieżąco z trendami, uprawiający medycynę na wysokim poziomie. Praktyka w Komorowie urosła do rangi znacznie wykraczającej poza podwarszawskie opłotki. A przy tym znakomicie potrafiłeś oderwać się od żmudnej pracy, używałeś życia z bliskimi - żagle, narty, nurkowanie dawały Ci radość w chwilach wolnych. Może było ich za mało? Niespokojny duch, ciągle szukający wyzwań, ruszyłeś w kolejny rejs zakładając spółkę „Salve Medica R” w Warszawie („R” w nazwie nieprzypadkowe ). Z przytupem, szeroką reklamą, wypłynąłeś na szersze wody. Szacunek! Aczkolwiek… czy aby nie przesadziłeś z wysiłkiem? Już w ubiegłym roku serce dało sygnał alarmowy, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że Twój pobyt w szpitalu nie był błahostką. Pół wieku na karku to oczywiście może być mężczyzna w rozkwicie, ale także niejednokrotnie na krawędzi. Zapędzenie się w pogoni za sukcesem może dać opłakane skutki. Zgodnie z powiedzeniem jaskółek, spółka się niestety rozeszła (mówię to bez złośliwej satysfakcji) i pojawiłeś się w nowej odsłonie jako „VIP Clinic”. W Twoim wykonaniu - absolutnie wiarygodne, że nie była to placówka dla wybranek, bo dla Ciebie „każda pacjentka jest VIP-em”. Wielokrotnie myślałem, żeby choć z ciekawości odwiedzić Cię w nowej lokalizacji, dwa kroki od mojego domu. I jak to bywa w życiu, nie udało się nam zamienić tych dwóch słów… Witku, ciągle nie wierzę! Nie zmogła Cię epidemia, aktywnie promowałeś w swoich wpisach szczepienia przeciw COVID-19, epatowałeś przykładem, edukowałeś, udzielałeś rozsądnych konsultacji. Oczywiście internetowi idioci bezsensownie powiązali Twoje zdjęcia i porady z nagłym odejściem. Żegnał Cię tłum, rodzina, bliscy, przyjaciele i znajomi, wdzięczne pacjentki - wszyscy niepogodzeni ze strasznym wyrokiem losu. Ceremonia była piękna i wzruszająca. Zasłużyłeś się bardzo w pamięci licznych. Szkoda, że za krótko dane nam było cieszyć się Twą obecnością.

Waldemar Czerwoniec