Henryk Dzierżęga

Henryk Dzierżęga

Ur. 28.07.1947 Zm. 16.11.2020

Wspomnienie

Nie możemy pogodzić się z tak szybkim odejściem męża, ojca, dziadka. Mąż bardzo aktywny i sprawny - uważał, że nie ma problemu, którego nie da się rozwiązać. Ja zachorowałam na raka piersi, diagnoza i szybka operacja - mastektomia, leki i względny spokój przez 6 lat. Po tym czasie nawrót choroby przerzut na wątrobę. Diagnoza jest dla mnie wyrokiem. Mąż, córki, wnuki bardzo mnie wspierają. Żyłam w przekonaniu, że to Ja będę “pierwsza”. Doznałam dużo ciepła, pomocy i troski ze strony męża. Mimo naszego wieku (mąż 73 lat, ja 71 lat) mieliśmy dużo planów na przyszłość. Mąż poczuł się słabo - gorączka i objawy wskazywały na grypę. Po konsultacji z lekarzami podawaliśmy leki. Jednak stan zdrowia pogarszał się: bóle mięśni, wysoka gorączka. Poprosiliśmy o wykonanie wymazu na COVID-19, którego wynik okazał się niejednoznaczny. Mąż nadal był słaby, a my absolutnie nigdzie nie mogliśmy kupić pulsoksymetru. Dzięki życzliwym ludziom pożyczyliśmy go - saturacja okazała się bardzo niska - 48. Wezwaliśmy pogotowie, które podało mężowi tlen i leki, po których poczuł się trochę lepiej. Udało nam się zbić gorączkę mężowi, był kontaktowy, wydawało się, że jest lekka poprawa, ale saturacja nadal była niska - 45. Bezradne i wściekłe na siebie, że nie potrafimy pomóc, wezwaliśmy pogotowie po raz drugi. Po zbadaniu ratownicy stwierdzili, że tylko szpital może pomóc więc mąż powiedział: “Trzeba podjąć górniczą decyzję - JEDZIEMY”. To był ostatni osobisty kontakt męża z nami i nasz tradycyjny znak Krzyża na jego czole. Pogotowie na sygnale ruszyło do szpitali: Rybnik - odmówił, Wodzisław - odmówił, Racibórz - odmówił. Karetka wróciła do Rybnika i na SOR-ze w korytarzu znalazło się wolne łóżko. Drugi wymaz na COVID-19 okazał się dodatni. W ciągu dwóch dni pobytu na SOR-ze mąż samodzielnie kontaktował się z nami, nawet trzeciego dnia, będąc już na Oddziale Covidowym, dostawaliśmy od niego telefony i nagle cisza. On nie dzwonił i nie odbierał naszych telefonów. Te dwa dni, 15 i 16 listopada, były dla nas koszmarem - nie wiadomo jaki jest stan zdrowia męża, czy jest pod opieką, jakie miał wykonane badania, jakie leki przyjmuje?! W dniu 16.11.2020 r. o godzinie 23 zadzwonił lekarz i poinformował, że wystąpiło zapalenie płuc, że choroba bardzo postępowała i że serce męża nie wytrzymało. Mąż odszedł o 20:20. Wielki szok i niedowierzanie. Myśleliśmy, że to chyba pomyłka. Nie sądziliśmy, że mąż - “chłop jak dąb” - nie wróci ze szpitala... Nasze myśli były przy nim, ale i obawa co się dalej dzieje. Nie możemy już się z nim zobaczyć. Bez pożegnania odeszła najbliższa nam osoba. To bardzo zabolało. Odbiór rzeczy osobistych był wstrząsający - ręczniki, przedmioty higieniczne były nienaruszone w torbie, którą dostarczyliśmy mu do szpitala. Osobiście bardzo przeżyłam zwrot obrączki i dokumentów męża. Bardzo współczuję rodzinom, które tak, jak my nie mogły pożegnać męża, ojca, dziadka.

Żona Maria