Iwona Fijak

Iwona Fijak

Zm. 15.01.2021

Wspomnienie

Silna kobieta, lekarka, która wybrała sobie nielekką specjalność: medycynę ratunkową i anestezjologię. Przez 15 lat kierowała SOR w częstochowskim Miejskim Szpitalu Zespolonym. – Przykra praca, niewdzięczna, bo taka nie do przerobienia – mówi Wojciech Konieczny, dyrektor MSZ i wieloletni przełożony Iwony Fijak. – Mocna była, znosiła to. Po jej śmierci Konieczny policzył, że przez 15 lat przez SOR przy ul. Mirowskiej przewinęło się 392044 pacjentów. – I nigdy nie było na jej pracę żadnej poważnej skargi – wspomina. – Nieważne, czy pacjent był młody, pachnący i bogaty, czy stary, biedny i brudny, walczyła o każdego tak samo. Kompetentna, konkretna, umiała podejmować szybkie decyzje. Potrafiła je potem także wyjaśnić rodzinom, nie żałowała czasu na rozmowę z bliskimi pacjentów. Ze swoimi podwładnymi też się świetnie dogadywała. Nieraz była ich rzeczniczką. Za jej sprawą w dyrekcji wiedzieliśmy, kto ma jakie życiowe problemy i jakiej z naszej strony potrzebuje pomocy. To w dyrekcji szpitala powstał pomysł, by zmarłą ordynator uhonorować pamiątkową tablicą zawieszoną w holu szpitalnego oddziału ratunkowego, który pomogła stworzyć, a podczas remontu tak zorganizować jego pracę, by niemal na placu budowy pacjenci mieli konieczną opiekę. – Wiedziałem, że jest świetną lekarką, ale nie spodziewałem się, że po jej śmierci dotrze do nas tak wiele ciepłych słów o niej i ze strony pacjentów, i współpracowników – wyznaje Michał Sołtysik, brat zmarłej. Była od niego o 14 lat starsza. Gdy się pojawił na świecie, trochę mu matkowała. Gdy byli starsi, stała się jego przyjaciółką. To z nią poszedł po raz pierwszy w życiu do kina. – Chyba na „Nie ma mocnych” – wspomina. To z nią niezliczone razy wędrował po lesie w poszukiwaniu grzybów. – Zawsze to ona była królową naszego grzybobrania – zapewnia. Gdy już studiowała, a potem rozpoczęła pracę na Śląsku, wciąż nie oganiała się od młodszego brata. Wręcz przeciwnie: bez kłopotu znajdowała czas, by zapraszać go do siebie na kolejne weekendy. – Bo moja silna i mądra siostra miała też drugą naturę – opowiada Sołtysik. – Malowała, także na szkle, haftowała, zbierała starocie, które szukała na pchlich targach i w antykwariatach. Własnoręcznie zdobionymi pisankami obdarowywała przyjaciół, a miała ich bardzo wielu. Chętnie ich gościła w swoim letniskowym domu w jurajskich Biskupicach, ale równie chętnie przebywała tam sama, robiąc kolejne przetwory, wina, nalewki. Gromadziła je w specjalnej piwniczce, ale sięgała po nie szczodrze, gdy pojawiali się goście. Bo dla gości i rodziny czasu jej nie było żal. Uwielbialiśmy organizowane przez nią spotkania świąteczne, na które nasi krewni ściągali z różnych stron Polski i świata. I właśnie podczas rodzinnej wigilii, na której z powodu pandemii nie było tylu, co zwykle gości, rodzina zauważyła, że z Iwoną Fijak dzieje się coś złego. W pierwszy dzień świąt było już wiadomo – ma koronawirusa. Bardzo źle przechodziła zakażenie, trafiła na OIOM w swoim szpitalu, potrzebny był tlen. – Wydawało się, że już jest lepiej – wspomina brat. – Znowu oddychała samodzielnie. Gdy umierała, koronawirusa w jej organizmie już nie było. Tak jednak osłabił Iwonę, że zabiła ją choroba, z którą zmagała się od dawna. – Bała się zakażenia, wiedziała, że w jej wypadku może być śmiertelnie groźny – mówi Sołtysik. – Znowu miała rację. Podczas uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej na jej cześć dyrektor Konieczny mówił: – Ta tablica to wyraz wdzięczności częstochowskiego społeczeństwa, pacjentów, którym Iwona Fijak poświęciła swoje zdrowie, a być może nawet życie. To dzięki niej rozbudował się SOR. To, w jaki sposób dźwignęła ten oddział, sprawiło, że zdołaliśmy również skutecznie mierzyć się z epidemią.

Dorota Steinhagen

Zdjęcie profilowe: archiwum rodzinne