Jak Mama napaliła w piecu, ciepło robiło się w całym mieszkaniu. Lubiłem przytulać się do tego pieca. Wtedy czułem się bezpiecznie. Mama była obok, albo krzątała się w kuchni przygotowując obiad. Mieszkaliśmy w małym, jednopokojowym mieszkaniu na Żoliborzu. Moi rodzice, mój dziadek i ja. Były lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku. Kiedy się urodziłem, Mama na dziesięć lat przerwała pracę. Rodzice postanowili wychowywać mnie w domu mimo, że oznaczało to trudne życie z jednej pensji mojego Taty. Mogli liczyć na niewielką pomoc finansową moich dziadków. Dla mnie były to świetne lata. Mama zawsze była przy mnie. Pamiętam, jak codziennie chodziliśmy z Mamą na spacer do parku. Albo na targ, na którym Mama kupowała wiejski ser i śmietanę, z których potem robiła świetny twarożek. A zimą chodziliśmy na sanki. Za domem, w którym mieszkaliśmy była fajna górka do zjeżdżania. W połowie zjazdu był niewielki garb, na którym można było podskakiwać na sankach. A kiedy zbliżała się pora powrotu Taty z pracy, wychodziłem na balkon i wypatrywałem, czy już wysiadł z tramwaju. Potem wszyscy razem jedliśmy obiad przygotowany wcześniej przez Mamę. Bo Mama znajdowała na wszystko czas. A ja zawsze czułem i cieszyłem się, że jest obok. W 1961 roku nastąpiła zmiana w naszym życiu. Przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania na Bielanach. Miało ono trzy pokoje, było w nim centralne ogrzewanie, a to oznaczało dla mojej Mamy wielką ulgę. Nie trzeba było już codziennie przynosić z piwnicy węgla i palić w piecu i pod kuchnią. Kiedy skończyłem dziesięć lat, Mama wróciła do pracy. Co roku wyjeżdżaliśmy na wakacje. Najpierw, kiedy byłem mały gdzieś blisko Warszawy, a potem, przez kilka lat do Ciechocinku. Z Ciechocinka pozostały mi w pamięci spacery pod tężniami, grzybek, z którego wdychaliśmy zapach solanki, a przede wszystkim odkryty basen solankowy, w którym w słoneczne wakacyjne dni spędzaliśmy długie godziny. Potem, kiedy podrosłem, zaczęliśmy na wakacje wyjeżdżać nieco dalej, najpierw nad morze, a potem w góry. Kiedy, mając 10 lat, pierwszy raz pojechaliśmy na Podhale (moi Rodzice bardzo lubili góry), spojrzałem przez okno na Tatry i pomyślałem „po co tu przyjechaliśmy, co my tu będziemy robić?”. Góry w ogóle mi się nie podobały. Aż do chwili, kiedy Rodzice poprowadzili mnie na pierwsze górskie wycieczki. Najpierw do Doliny Kościeliskiej, potem na Halę Gąsienicową i Czerwone Wierchy. W tamtych czasach na Przełęczy Między Kopami góralki sprzedawały zsiadłe mleko i jagody, a w schronisku Murowaniec można było napić się świetnej wody z sokiem. Do dziś pamiętam jej smak. W kolejne wakacje znowu jeździliśmy w góry. Czas szybko mijał. Nadszedł moment, kiedy skończyłem studia, ożeniłem się, a potem urodził nam się syn. I od razu stał się ukochanym wnukiem moich Rodziców. Kiedy okazało się, że z powodów zdrowotnych nie może chodzić do przedszkola, moja Mama bez wahania przeszła na wcześniejszą emeryturę i pomagała nam w jego wychowywaniu. Mijały lata. Po przejściu mojego Taty na emeryturę Rodzice zawsze spędzali czas razem. Czy to na zakupach, czy na spacerze, czy też na ławce przed domem rozmawiając z sąsiadami. Niestety, Tata zaczął podupadać na zdrowiu, najpierw z sercem, a potem zaczął tracić świadomość, przestał poznawać ludzi, nie wiedział gdzie mieszka. Wymagał ciągłej opieki, w dzień i w nocy. I wtedy moja Mama wzięła na siebie jej cały ciężar. Niewiele nam mówiąc o stanie Taty pomagała Mu i opiekowała się nim jak mogła, przez prawie dwa lata. Aż do momentu, kiedy niezbędna stała się pomoc szpitalna. Po śmierci Taty moja Mama nie załamała się. Dalej mieszkała w tym samym mieszkaniu, przygarnęła dwa koty, które od razu pokochała i o których mówiła, że ratują Jej życie. I chociaż zawsze mogła liczyć na naszą pomoc, to cieszyła się tym, że prawie wszystko robi sama. Do momentu, kiedy Jej organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa. Zachowując pełną świadomość aż do końca, Mama powoli traciła siły, przestawała wychodzić z domu, także w mieszkaniu wymagała coraz większej pomocy. Przez ostatnie kilka miesięcy była przykuta do łóżka. Siadałem obok, trzymałem Ją za rękę i rozmawialiśmy. A teraz… Mamy już nie ma. Zrobiło się pusto i cicho. Wciąż czekam na telefon od Niej. Nie dzwoni. Mamo! Bardzo mi Ciebie brakuje. Dziękuję, że byłaś. Tęsknię za Tobą. Jacek, Twój syn.