Bobby Fischer

Bobby Fischer

Ur. 09.03.1943 Zm. 17.01.2008

Wspomnienie

Amerykański szachowy arcymistrz, który przełamał monopol na zwycięstwa Rosjan. Najbardziej tajemniczy i kontrowersyjny wśród wszystkich szachowych tytanów. Był mistrzem świata w latach 1972–1975. Robert James Fischer, bo tak się nazywał przyszły arcymistrz, zaczął grać jako sześciolatek. Nie miał nauczyciela, po prostu przeczytał instrukcję. Kiedy dopadł do szachownicy, nie umiał się już od niej oderwać. Na szkołę brakowało mu czasu. Uczył się beznadziejnie, ledwie prześlizgiwał się z klasy do klasy. Zapamiętywał za to wszystkie, nie tylko swoje partie. Został pierwszym nastoletnim arcymistrzem. W drodze po globalny prymat nokautował rywali w stylu niespotykanym nigdy wcześniej ani później. Pierwszym większym sukcesem Fischera było zwycięstwo w Mistrzostwach USA Juniorów w 1956 roku. Dwa lata później Fischer był już mistrzem Stanów Zjednoczonych, dzięki czemu zakwalifikował się do turnieju międzystrefowego organizowanego przez międzynarodową federację szachową FIDE. Zajął tam szóste miejsce i otrzymał tytuł arcymistrza – pierwszy raz w historii przyznany zawodnikowi niepełnoletniemu. Latem 1972 roku pokonał w meczu stulecia w Reykjavíku ówczesnego mistrza świata Borysa Spasskiego, co Amerykanie wykorzystywali w propagandowej wojnie ze Związkiem Radzieckim - wcześniej niemal wszystkie najwybitniejsze szachowe mózgi pracowały na chwałę systemu sowieckiego. Pojedynek miał porywający przebieg. W inauguracyjnej partii Fischer popełnił banalny błąd i przegrał. Na drugą w ogóle nie przyszedł. Radziecka federacja chciała, by Spasski zażądał walkowera, ale ten wolał bić się na szachownicy. I przegrał 8,5 do 12,5. Po tym meczu Fischer stał się w Ameryce - dotąd kompletnie obojętnej na urok szachów - medialną megagwiazdą, a ze swoją retoryką idealnie wpisywał się w konfrontację supermocarstw. - Szachy to wojna - mawiał. – Celem jest zniszczenie umysłu przeciwnika. Po meczu w Reykjavíku Bobby Fischer nie rozegrał już ani jednej oficjalnej partii. Trzy lata później nie bronił tytułu w pojedynku z Anatolijem Karpowem, bo organizatorzy nie spełnili jednego (!) z 64 stawianych przez niego warunków. A domagał się np., by każdy wchodzący do sali, w której toczy się gra, zdejmował nakrycie głowy. Został pozbawiony tytułu, choć sam do końca życia uważał się za mistrza. - Nikt mnie nie zdetronizował - tłumaczył. Zdaniem niektórych właśnie w latach 70. zaczął dziwaczeć, dla innych szaleńcem był od zawsze. Wyczekiwał końca świata, a kiedy do apokalipsy nie doszło, zamknął się w domu w Pasadenie i wychodził z niego tylko po zmroku; znikał, przez całe miesiące nikt nie wiedział, gdzie się podziewa. Do publicznego życia wrócił w 1992 roku, by rozegrać rewanż - zwycięski 10 do 5 - ze Spasskim. Niestety, mecz odbył się w byłej Jugosławii, a to było złamaniem sankcji nałożonych na ten kraj podczas wojny domowej. W USA Fischerowi groziło za to 10 lat więzienia. Do ojczyzny już nie wrócił, zrzekł się amerykańskiego obywatelstwa. W 2004 roku został zatrzymany na tokijskim lotnisku Narita i wylądował w areszcie. Przed ekstradycją do USA ocalił go rząd islandzki, który co prawda nie przystał na jego prośbę o przyznanie obywatelstwa, lecz dał mu dokument dla bezpaństwowców pozwalający na pobyt na wyspie. W przybranej ojczyźnie spędził resztę życia. Z doniesień prasowych wiadomo było jedno - do swoich ostatnich dni żył szachami. Arcymistrzowie zwierzali się, że co pewien czas jakiś tajemniczy, anonimowy szachista prosił ich o grę przez internet. Domyślali się, że był nim Fischer. Amerykanin zmarł w Reykjaviku na niewydolność nerek. Pozostanie zapamiętany, jako szachista wszechczasów, wygrywający dzięki rewolucyjnemu stylowi, ale przede wszystkim, jako mistrz zasłużony dla przekonania całej planety, że na planszy z 64 polami w dwóch kolorach dzieją się fascynujące historie.

Rafał Stec

Zdjęcie profilowe: AFP/East News