James Brown

James Brown

Ur. 03.05.1933 Zm. 25.12.2006

Wspomnienie

Jeden z najważniejszych twórców muzyki rozrywkowej XX wieku. I jedna z najbarwniejszych postaci show-biznesu. Soul Brother Number One, Mr. Dynamite, The Hardest Working Man In Show Business - Brown miał co najmniej tuzin przydomków. Każdy z nich brzmi jeszcze bardziej bombastycznie od pozostałych. I każdy jest uzasadniony. Brown jako artysta był prawdziwą instytucją. Przełamywał granice gatunków, sam tworzył nowe - nie przypadkiem zyskał miano ojca chrzestnego soulu, potem muzyki funk. Sam był gwiazdą, ale jego twórczość inspirowała też innych - bez jego płyt trudno wyobrazić sobie kształt współczesnej muzyki rozrywkowej. Znaczenie Browna najłatwiej zmierzyć ilością cytatów i sampli z jego piosenek w kompozycjach innych - najczęściej hiphopowych - wykonawców: „Funky Drummer” uchodzi za najczęściej samplowany utwór w historii muzyki. W stwierdzeniu, że bez niego nie byłoby hip-hopu, albo że wyglądałby on zupełnie inaczej, nie ma odrobiny przesady. Ale nie tylko hip-hopu. Do fascynacji muzyką Browna przyznawali się najwięksi - od Elvisa Presleya przez The Rolling Stones po Prince'a i Red Hot Chili Peppers. James Brown był wielkim artystą, ale i nietuzinkową osobowością - wyświechtane stwierdzenie o biografii, która stanowi gotowy materiał na film, w przypadku Browna nabiera wyjątkowego sensu. Startował od zera, aby stać się milionerem, popadał w konflikty z prawem. Zanim zajął się śpiewaniem, był bokserem i bejsbolistą, a zarobione na muzyce miliony inwestował z wyczuciem urodzonego biznesmena. Dzięki piosenkom, ale i wystąpieniom publicznym, był ikoną czarnej społeczności i organizacji walczących o równouprawnienie murzyńskiej mniejszości w USA. Ale był też żarliwym patriotą i za gorliwe popieranie rządu Stanów Zjednoczonych te same organizacje, które jednego dnia widziały w nim bohatera walki o sprawę czarnych, drugiego potrafiły go znienawidzić. James Brown urodził się w Barnwell w Południowej Karolinie – mieścinie gdzieś w samym środku amerykańskiego Południa. W takim miejscu młody czarny nie miał zbyt wielu dróg do wyboru. Brown spróbował wszystkich - jako kilkulatek zarabiał na ulicy, czyszcząc buty i stepując. Kilka lat później wylądował w więzieniu za kradzież samochodu. Wyszedł po trzech latach. Próbował sił w sporcie, ale jego szanse przekreśliła kontuzja nogi. Wtedy postawił na muzykę. Śpiewał gospel, później rhythm and bluesa. Jego pierwszy singiel, nagrany w 1956 roku z grupą Famous Flames „Please, Please, Please” stał się wielkim przebojem. To nie były jednak dobre czasy dla muzyków, zwłaszcza czarnych. Piosenka zarabiała tysiące dolarów, ale wokalista i zespół ubezwłasnowolnieni kontraktem otrzymali za nią tylko po 150 dolarów na głowę. Brown nie zawracał sobie tym głowy. Stawiał na kontakt z publicznością. Zyskał opinię fenomenalnego wykonawcy koncertowego. W swoim zespole wprowadził niemal wojskowy dryl: za każde złamanie regulaminu, spóźnienie na próbę czy gorszy występ karał muzyków finansowo. - To widzowie są twoim szefem - mawiał. - Nawet jeśli za bilet musieli zapłacić tylko ćwierć dolara, to oni cię zatrudniają i zawsze musisz dać im z siebie wszystko. Grał nawet po 350 koncertów rocznie. Jeden z takich występów, w Apollo Theatre w nowojorskim Harlemie, nagrał za własne pieniądze. Wydany w 1963 roku album „Live At The Apollo” uznawany jest za jedną z najlepszych płyt koncertowych wszechczasów. Longplay był świetną prognozą na lata 60. - okres największych sukcesów Browna. Nagrywał takie przeboje jak „Papa's Got A Brand New Bag”, „I Got You (I Feel Good)”, „It's A Man's Man's Man's World”. Stworzył też własne brzmienie - stawiając coraz bardziej na rytm i przydzielając funkcje rytmiczne takim - traktowanym do tej pory melodycznie - instrumentom, jak gitary i sekcja dęta, powołał do życia nowy styl - funk. Słynął z wystawnego, gwiazdorskiego stylu. Ale potrafił też rozsądnie inwestować pieniądze. W czasach największych sukcesów był właścicielem stacji radiowej i sieci restauracji. Był jedną z najbardziej popularnych postaci wśród czarnej społeczności USA. Sponsorował liczne akcje charytatywne - część pieniędzy przeznaczał na bony żywnościowe dla najuboższych. Jego wpływ był ogromny - jeden z jego utworów nosi tytuł „Say It Loud - I'm Black And I'm Proud”. Gdy w 1968 roku zastrzelony został Martin Luther King, to właśnie emitowane przez telewizję koncert Browna i jego apele o spokój wpłynęły na stonowanie nastrojów społecznych. Najbardziej radykalni działacze uznali go wówczas za zdrajcę. Brown podpadł też, występując dla żołnierzy w Wietnamie. Sam tłumaczył później, że nie wierzy w przemoc i rewolucję. Wolał namawiać czarnoskórych Amerykanów, aby za jego przykładem uprawiali "czarny kapitalizm" - brali życie w swoje ręce i starali się wyrwać z amerykańskiego snu jak najwięcej dla siebie. Następne dekady nie były już dla Jamesa Browna tak bardzo udane, ale dzięki nieustannym koncertom i występom w takich filmach jak „Blues Brothers” i „Rocky IV” zdobywał nowe pokolenia fanów. Do jego prawdziwego renesansu przyczynił się jednak hip-hop i hołdy składane mu przez hiphopowców. Mimo upływu czasu wciąż pozostawał gwiazdą w pełnym tego słowa znaczeniu. Chociaż w maju 2006 roku skończył 73 lata, to wciąż występował: tamten rok upłynął Brownowi pod znakiem światowej trasy „Seven Decades Of Funk”. Kiedy 23 grudnia 2006 roku wokalista wybrał się do dentysty, medyk podczas badania zauważył, że ze zdrowiem Browna dzieje się coś niedobrego. U gwiazdora zdiagnozowano poważne zapalenie płuc. Choć został natychmiast hospitalizowany, jego stan gwałtownie się pogarszał. - Odejdę jeszcze dzisiaj - miał powiedzieć menedżerowi kilka godzin przed śmiercią. Jako bezpośrednią przyczynę zgonu lekarze podali niewydolność serca. - Tylko ktoś taki jak on mógł umrzeć dokładnie w Boże Narodzenie - skomentował śmierć Browna czarnoskóry polityk Jesse Jackson. Wiedział, że w ten sposób trafi na czołówki serwisów newsowych na całym świecie. To było bardzo w jego stylu.

Robert Sankowski

Zdjęcie profilowe: Mary Evans / East News