Andrzej Burzyński

Andrzej Burzyński

Ur. 07.06.1937 Zm. 04.11.2020

Wspomnienie

Andrzej był warszawiakiem z urodzenia. Wspominał, że od dziecka ciągnął go teatr i kredki. Było wiadomo, że zostanie artystą. Samotnie wychowującą go matkę - ojciec zginął w Katyniu - szczególnie to nie cieszyło, wolała, by został na przykład inżynierem. Po ukończeniu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, a później studiów z zakresu sztuk pięknych grał w teatrach w Bydgoszczy, Olsztynie, Toruniu, Warszawie. Występował w bardzo różnorodnym repertuarze, błyskotliwie grał rolę dramatycznego Hamleta w Teatrze im. Horzycy w Toruniu, jak i śmiesznego Papkina w „Zemście”. Był niezrównanym Piórką w monodramie „Niejaki Piórko”, za którą to rolę otrzymał nagrodę jury i nagrodę publiczności na Festiwalu Małych Form w Szczecinie w 1977 r. Tę sztukę grał z wielkim powodzeniem, a później reżyserował w teatrach polskich i za granicą przez wiele lat. Najdłużej występował na deskach teatru w Olsztynie, tam też w 1967 roku miał pierwszą malarską wystawę. Od 1979 roku, po ślubie z Genowefą Sayer, mieszkał na stałe w Paryżu poświęcając się głównie malarstwu. Nigdy jednak nie zostawił teatru. Artystą był wszechstronnym. Z wielkim talentem malował zarówno pastele jak i obrazy olejne, świetnie rysował. Wśród jego prac były zarówno martwe natury z kwiatami, owocami jak i portrety czy sceny rodzajowe, okraszone elementami zaczerpniętymi z twórczej wyobraźni artysty. Swe prace wystawiał we Francji i Polsce, ostatnia, tematyczna wystawa p.t. „Ja Minotaur” prezentowana była dwa lata temu w Olsztynie i w Warszawie. Paryż pociągał go od dzieciństwa. Fascynowała go jego atmosfera, architektura, wystawy i ludzie. Kochał miasto i znał je jak nikt inny. Lubił gościć u siebie przyjaciół i znajomych. Wspaniale było spacerować z nim uliczkami Paryża, oglądać kościoły i muzea, wstępować do kawiarni. Pokazywał wtedy „swój Paryż”, zabierał w kolorową podróż swojej wyobraźni. Opowiadał bardzo ciekawie i barwnie o miejscach, ludziach i życiu. Bardzo dużo czytał. Miał ogromną wiedzę z zakresu literatury, sztuki, muzyki. Był obeznany w światowych tendencjach kultury. Wiedział co się odbywa w Paryżu, uczestniczył w życiu kulturalnym miasta, ale też wiedział o wszystkim, co się działo w Warszawie. Zawsze miał przy sobie kredki, by narysować ciekawą twarz i aparat fotograficzny, aby zapisać piękno lub ulotność danej chwili. Przebywanie w jego towarzystwie było wielką przyjemnością. Miał ogromne poczucie humoru, kochał subtelny żart i autoironię. Był człowiekiem jakby z lepszego świata. Lubił sprawiać przyjemność, obdarowywał kwiatami, drobnymi prezentami, filmami, książkami, które chciał byśmy poznali. Był ciekawy ludzi, otwarty na ich poglądy, spontaniczny i szczery. Traktował rozmówców z szacunkiem i uwagą, bez względu na to kim byli i jaką mieli wiedzę. Nie lubił narzekania i marnowania czasu. Kiedy w kwietniu tego roku, dwa dni po prapremierze monodramu „Niejaki Piórko”, który reżyserował w teatrze w Elblągu, nastąpił nawrót choroby powiedział tylko: „dobrze , że się udało skończyć”. Andrzej był młody i metryka nie miała na to zupełnie wpływu. Miał mnóstwo zainteresowań, zawsze czegoś się uczył – języków obcych, technik elektronicznych, ciekawych ról i tekstów, choćby po to, by je potem zagrać nawet dla jednego widza. W otaczającym nas świecie spostrzegał sytuacje, zależności i piękno, zupełnie nie widoczne dla innych. Podczas ostatniego pobytu w paryskim szpitalu, w którym zmarł 4 listopada br., patrząc na personel w maseczkach napisał w swoim notatniku: Czy nigdy nie widzieli opery „Bal Maskowy” Verdiego? Żegnaj wspaniały Przyjacielu, dziękuję, że mogłam być małą cząstką Twego życia.

Irena, przyjaciółka i kuzynka