16 sierpnia 1930 roku rodzi się świat Janiny Sokołowskiej, pełen witalności, miłości i optymizmu. Jasia ma szczęście, bo nawet podczas wojny rodziców stać na kupno butów zimowych i może uczęszczać do szkoły. Marzy o karierze malarki, ale zawód artystki w tych czasach i na dodatek w rodzinie chłopskiej jest tylko fantazją i młoda kobieta jest tego świadoma. W 1948 zdaje maturę w gimnazjum w Jaśle i egzaminy wstępne do Wyższej Szkoły Handlowej w Rzeszowie. Z powodu trudnej sytuacji finansowej rodziców i, jak sama później przyznaje, również z powodu braku samozaparcia i wytrwałości, nie kończy tych studiów. Po dwóch latach nauki wraca do rodzinnej wsi i zaczyna pracę w gminie jako księgowa. W tym czasie poznaje swojego przyszłego męża Stanisława Bara. Ślub biorą 11 listopada 1950. Rok później rodzi się córka, a 2 lata po niej druga. Budują dom. Aby zająć się córkami, domem i gospodarstwem Janina rezygnuje z pracy zawodowej. W 1962 roku na świat przychodzi trzecia córka, 4 lata później syn. Janina jest kobietą pełną zapału i walczącą o swoje racje. W 1964 podejmuje na nowo pracę. Tym razem jako kierowniczka Klubu Rolnika w Przysiekach. Sama opisuje ten czas w liście do mnie: „Jakoś sobie radziliśmy. Nie było łatwo, ale było nam dobrze. Mój mąż pracował na zmiany, ja na popołudniu. Gdy nas nie było w domu, starsze siostry opiekowały się młodszym rodzeństwem. Życie płynęło spokojnie. Dzieci dobrze i zdrowo mi się chowały, dobrze się uczyły. Nie było wielkich trosk i zmartwień. A gdy były, to trzeba było przełknąć te gorzkie łzy. Bunt nic by mi dał. Trzeba wiedzieć kiedy możesz coś zmienić w otoczeniu, a kiedy tylko swój własny pogląd na niego.” Klub Rolnika Janina przekształca w centrum kulturalno-towarzyskie wioski. W latach 70 i 80 organizuje zabawy taneczne, kursy szycia, gotowania, malowania, czytania. Przywozi z biblioteki w sąsiedniej wsi książki do wypożyczania. Tylko nieliczni mają wówczas samochody. Targa więc te stosy książek na rowerze, komarze, okazją lub autobusem. Organizuje letnie dziecińce, czyny społeczne na polepszenie drogi przez wieś, budowę nowego klubu. Stara się w gminie o zapomogi dla potrzebujących we wsi. Jej zasługą jest, że na początku lat 70 wieś dostaje fundusz na budowę wodociągu. Mimo pracy zawodowej i społecznej, roboty na polu i przy domu, pomaga wychować dwie wnuczki, ma przepiękny ogród kwiatowy, czas na czytanie, robienie na drutach, pieczenie placków, ploteczki z koleżankami i czasami na kieliszeczek wódeczki z przyjaciółmi przy letnim zachodzie słońca. Do dzisiaj słyszę jej melodyjny śmiech. Albo jej dźwięczne przeklinanie, gdy coś jej nie wyszło. W latach 80 z pełnym zaangażowaniem pełni przez dwie kadencje funkcję sołtysa wsi. Lata lecą. Dwoje najmłodszych dzieci opuszcza dom i wydawałoby się, że nadszedł czas na zwolnienie tempa, na odpoczynek. Ale jej mąż dostaje zawału serca, niedługo potem następnego. Wiele jego obowiązków na ich małej gospodarce spada na jej ramiona. Pracuje za dwoje, przystosowuje swój rytm życia do rytmu męża. W 2013 udar mózgu jako komplikacja zapalenia płuc paraliżuje jej lewą stronę ciała i skazuje na trzy lata samotnego bycia w łóżku. Podczas moich odwiedzin w tym czasie, zawsze pogodna, z ochotą do życia i swoim, czasem sarkastycznym, humorem bardziej ona podnosiła mnie na duchu niż ja ją. 20 października 2016 roku uniwersum Janiny gaśnie. Zapytana przeze mnie, kilka lat przed chorobą, jakie miała marzenia, gdy była młoda, odpisała: „O marzenia pytasz... Po maturze marzeniem moim było pracować, być niezależnym finansowo, wyrwać się raz na zawsze ze wsi. Założyć rodzinę, żyć godnie. Ale nie było mi to dane. Widocznie tak miało być. Nie chciałam pola, gospodarki, a tymczasem całe życie spędziłam na wsi, harując na tym zasranym polu. Rodzice podjęli taką decyzje bez mojej zgody i woli. Polityka też nie pytała, co chcę. Lubię książki, filmy, zwiedzać muzea, lubię pracę, zabawę i też ładnie się ubrać. A za cały czas swojego życia byłam w teatrze 2 razy, w kinie też na palcach obu rąk by policzył... Tak to już jest, moje dziecko. Gdy się ma rodzinę i obowiązki, młodzieńcze marzenia nie zawsze się spełniają, chyba że ma się jakiegoś bogatego wuja albo wiele szczęścia. My nie mieliśmy ani jednego, ani drugiego. Nie liczyliśmy na nikogo. Trzeba było własną pracą zdobyć doczesne środki do życia. Życie upłynęło nam przede wszystkim na pracy. Miałam dobrego męża. Dzieci mam wspaniałe, wielu przychylnych mi ludzi, którzy mnie odwiedzają i o mnie pamiętają, dach nad głową, kwiecisty ogród, emeryturę i głodna nie chodzę. A więc na cóż teraz narzekać?” Jasiu byłaś ceniona i kochana. Niech moja miłość towarzyszy Ci w drodze do Światła Boskiego. Żyłaś z godnością i Twoja Dusza odeszła z godnością. Wzbogaciłaś mój świat i żyjesz dalej w efektach swojej pracy i poprzez tych, których obdarowałaś swoją czułością. Dziękuję Ci z głębi serca za bycie częścią Twojego życia i z szacunkiem chylę głowę przed Tobą. Odpoczywaj w pokoju. Do zobaczenia, kochana Mamo. Bogumiła Dausend