Freddie Mercury - według metryki Farrokh Bulsara, syn brytyjskiego dyplomaty, student grafiki - był centralną postacią zespołu Queen. Skomponował i napisał większość jej najsłynniejszych przebojów m.in „Killer Queen”, „Bohemian Rhapsody”, „Crazy Little Thing Called Love”, „Body Language”). Był pianistą i wybitnym wokalistą o wysokim, czystym, mocnym głosie, którym posługiwał się z ekwilibrystyką godną Roberta Planta z Led Zeppelin. Był nieco operetkowym, ale z pewnością magnetycznym i ekscentrycznym showmanem na miarę Micka Jaggera. Freddie Mercury urodził się na Zanzibarze, wtedy jeszcze kolonii brytyjskiej. Do szkół chodził pod Bombajem i w Mazagonie w Indiach. To wtedy nauczył się grać na pianinie i założył swój pierwszy zespół - The Hectics. Kiedy w 1964 roku na Zanzibarze wybuchła rewolucja, rodzina Frediego Mercyry’ego preprowadziła się do Anglii. Tam najpierw ukończył technikum, a w 1969 roku – wydział grafiki w Ealing Art College. Na życie zarabiał wtedy pracując w sklepie z używaną odzieżą, ale to właśnie tam poznał Rogera Taylora, przyszłego perkusistę Queen. Grupa Queen działała od 1972 roku. Praktycznie z samymi sukcesami. Płyty sprzedawały się w milionach egzemplarzy. Rockową wieczność zapewniły zespołowi co najmniej cztery tytuły: „A Night At The Opera”, „A Day At The Races”, „News Of The World” i „Jazz”. Grupa Queen była spadkobiercą najwspanialszych tradycji rocka z przełomu lat 60. i 70., a potem łącznikiem tamtej muzyki z popem dekad następnych. Godziła tradycję z nowoczesnością, szlachetność z surowością, bogactwo z lakonicznością, wysublimowanie z kiczem, luz z dyscypliną. Swoistym znakiem firmowym zespołu stały się jego chóry o wręcz operowej proweniencji. Miano szaleństwa, w którym na pewno jest metoda, zdobyła sobie ostentacyjna otwartość Queen na rozmaite gatunki muzyczne. Żadna z tych rzeczy nie byłaby możliwa bez Freddiego Mercury'ego. W latach 80. Mercury nagrał też solowy album „Mr Bad Guy” oraz - wykorzystując swój „operowy” głos - płytę „Barcelona” w duecie z operową divą Montserrat Caballe. Ale z Queen się nie rozstał. W 1987 gruchnęła - zdementowana potem - plotka, że jest chory na AIDS. Jednakże cztery lata później brytyjska prasa już nie miała wątpliwości. Artysta chudł, wyglądał coraz gorzej. 23 listopada 1991 roku, być może pod wrażeniem oświadczenia słynnego koszykarza amerykańskiego Magica Johnsona, przerwał milczenie. Zaapelował do wszystkich o walkę przeciwko strasznej chorobie ofiarowując na ten cel 25 mln. funtów szterlingów. Nazajutrz zmarł na zapalenie płuc. Kiedy na początku 1991 roku roku pojawił się najnowszy album Queen „Innuendo” z takimi przebojami jak choćby „The show must go on”, nikt wówczas nie przypuszczał, że to ich ostatnia płyta z premierowym materiałem.