W rocznicę, albo tylko z okazji pandemicznego Święta Zmarłych Był maj, wiosna dobiegała końca, zieleń zdążyła okrzepnąć i bzy szykowały się do swoich fioletów i bieli. Tego roku przytrafiły nam się aż trzy wiosny. Pierwsza nagle wyłoniła się z londyńskiej mgły, druga, chwilę potem w Paryżu, była po francusku wysublimowana i świetlista. Trzecią wiosnę, w Polsce, pokrywał kurz i niepokój. Te trzy wiosny były jak staccato przed ciszą. Odszedłeś niemal nagle. Na szpitalnym korytarzu, nie znajdując czasu na lekturę „Śniadania mistrzów” Vonneguta. Tak, zrobiłeś to kotu. Temu czarnemu, o złotych oczach i ogonie w kształcie Appassionaty. (Kot zamilkł, zatrzymał się, jakby ustał, aby w końcu, po latach, zdecydować się na Twoje towarzystwo, nie czekając na kolejny swój maj.) My zostaliśmy, aby iść bez Ciebie przez kolejne pory roku, lata, epoki. Powracały mgły, wątłe, pojedyncze wiosny i kruche, napęczniałe niepokojem lata. I czarne, niebezpieczne zimy. Takich zim było sporo. Były też oczywiście spokojne, nabrzmiałe odchodzeniem jesienie. I zmieniało się wszystko, my, ustrój, nawet krój czcionki w gazecie uległ kilkakrotnie zmianie. Czy pamięć o Tobie też się zmieniła? Dziś w rozmowach mówię o Tobie, Tadeusz. Należysz niejako do wszystkich. I każdy po swojemu Cię ma. Po czterdziestu trzech latach, nie wypada może nosić żałoby, ani po swoim życiu, ani po naszej żałobie. Każdy pozostawia po sobie ślad. Twój jest jak wąwóz w gorący dzień, jak ciepły kamień na piaszczystym brzegu Wisły. Jest wskazówką, jasną jak ta Twoja Betelgeza, którą podarował Ci pewien astronom na statku na Morzu Śródziemnym płynącym do Włoch - jeszcze nie wiedziałeś, że będziesz zdobywał Monte Cassino - i której akurat w maju na moim chłodnym, północnym niebie już nie widać. Ale wiem, że jest i świeci. (Zresztą teraz to moja Betelgeza. Dokonałam podziału majątku.) Pamiętam datę bitwy pod Zamą. Słucham Beethovena, wcale nie przez pamięć kociego ogona. Nawet rozumiem, i nadal wierzę w słowa piosenki „Palabras para Julia”, w której autor słów zapewnia córkę, że będzie dobrze. Potrafię namówić kogoś do gry w „wyborne trupy”. Bywam błyskotliwa, co ponoć lubisz, choć przyznam, że coraz rzadziej mi się to udaje. Miewam czuły rozum, z którego niekiedy korzystam. Zdarza mi się mieć rozumne serce, które jednak zbyt rzadko myślą sięga, gdzie trzeba, i pozwala wątłym roślinom wydawać owoce. Staram się. Mimo kiepskiej prognozy. Ciekawe, skąd się taka wzięłam. [Tadeusz Sowicki był malarzem i poetą, scenografem i kierownikiem artystycznym warszawskiego teatru lalek „Guliwer”, który współtworzył z żoną po wojnie. Wojnę spędził w armii Andersa, też zresztą pisząc wiersze, bo to widocznie pomagało.]