Maja Witowiak

Maja Witowiak

Ur. 01.06.1927 Zm. 11.04.2014

Wspomnienie

Maja – artystka, malarka miniatur, moja Przyjaciółka. To już ponad 6 lat, a wciąż trudno o Niej pisać w czasie przeszłym, wydaje się, że za chwilę zadzwoni telefon i usłyszę Jej głos. Dzwonił często – Maja była stałym punktem prawie każdego dnia. Lubiła wiedzieć, że u bliskich wszystko w porządku, brak wiadomości pobudzał Jej wyobraźnię w przewidywaniu wszelkich możliwych nieszczęść i kłopotów. To bywało zabawne, czasem irytujące, ale w sumie rozczulające. Jaka była? Barwna, ciekawa świata, otwarta na otoczenie, bezpruderyjna, kobieca w 150%, nadwrażliwa, a równocześnie silna i twarda. Dostrzegająca najdrobniejsze szczegóły stroju i fryzury, ale nie widząca drogi pod nogami i najbliższego otoczenia. Jej oczy działały w skali mikro – jej piękne miniatury są tego najlepszym dowodem. Z ogromną wyobraźnią i fantazją, wymyślała i opowiadała całe historie na bazie drobnego faktu, czasem z własnego życia. Namawialiśmy ją często, aby to spisywała – nie chciała, niestety. Szkoda! Kochała całą sobą – jej akceptacja była bezwarunkowa, ale jeśli kogoś nie lubiła, to też całą sobą. Zawiedzione zaufanie – to było najgorsze, przekreślało raz na zawsze i oznaczało koniec kontaktów, bądź ustawiało daną znajomość na platformie super uprzejmego chłodu. Umiała rozmawiać z każdym, zawsze znalazła wspólny temat, ale nie znosiła spoufalania. Ludzi oceniała intuicyjnie, rzadko się myląc, co ciekawe, potrafiła wydać opinię o kimś jedynie w oparciu o fotografię. I zazwyczaj trafiała w sedno! Młoda przez całe życie, lubiła towarzystwo młodszych od siebie, starość i śmierć to były tematy tabu, nie chciała tego przyjmować do wiadomości. Grono bliskich sobie osób pielęgnowała jak najdelikatniejszą roślinę, zawsze pamiętając o urodzinach, imieninach, świętach i innych okazjach. Uwielbiała obdarowywać hojna ręką nawet mimo braku środków i zawsze była bardzo zdziwiona i zażenowana, gdy sama coś dostawała. Miała zdecydowany charakter – czasem bywało trudno, ale też była wyczulona na reakcje innych ludzi na Jej słowa i czyny. Potrafiła tygodniami przeżywać usłyszane od kogoś kilka słów czy jakiś gest – potrzebowała podziwu i akceptacji. Zawsze gotowa pomagać ludziom, poproszona o pomoc uruchamiała natychmiast wszystkie swoje kontakty i nie odpuszczała aż do skutku. Najważniejsza dla Niej była rodzina: mąż Ryszard, który odszedł wiele lat wcześniej i którego idealizowała, Jacek, syn, którego czasem krytykowała bez litości, lecz nie pozwalała na najmniejsze słowo krytyki innym, no i Rysio, ukochany wnuk, w którym z radością odnajdywała artystyczne zapędy i wrażliwość. Obaj, niestety, byli na co dzień daleko, czekała na ich przyjazd. Kiedy byli w Polsce, robiła wszystko, aby czuli się jak najlepiej, nie pozwalała sobie pomagać, nawet gdy już nie miała sił. Malowanie było Jej życiem, spełnieniem, nie liczyła czasu spędzonego przy pracy, żyła aktualnie opracowywaną miniaturą, cieszyła się, gdy efekt był dobry i zaczynała od początku, kiedy coś nie wyszło według Jej zamiarów. Bardzo się bała, że któregoś dnia nie będzie już mogła malować, nie wyobrażała sobie tego. Była mi bliska przez wiele lat, nasze relacje ewoluowały, lecz zawsze było w nich zrozumienie i akceptacja. Bez poważnych zgrzytów, bez konfliktów i kłótni, choć dość często miewałyśmy różne zdania, odmienną wrażliwość i temperament. Często powtarzała, jak bardzo ceni naszą wieloletnią przyjaźń. Wierzę, że mówiła szczerze. Taka zostanie w mojej pamięci, a na zawsze będzie z nami dzięki miniaturom.

Ola Szalewicz

Zdjęcie profilowe: Archiwum rodzinne